"Ten konkurs mógł zostać dokończony". Bunt Horngachera? "Nie pochwalam"

Łukasz Jachimiak
Stefan Horngacher bohaterem, bo zbuntował się i wycofał swoich zawodników zanim jury odwołało toczący się w niebezpiecznych warunkach konkurs? - A ja osobiście nie uważam, że zrobił dobrze. Nie pochwalam - mówi o sobotnich wydarzeniach w Planicy Kazimierz Długopolski, były sędzia międzynarodowy i delegat FIS.

Półtorej godziny trwała walka organizatorów PŚ w Planicy o przeprowadzenie choć jednej serii drużynówki. Przez ten czas skoczyć zdążyło tylko 22 zawodników. Niebezpieczne, boczne podmuchy wiatru i więcej nerwów oraz przerw niż sportowych emocji - tak to wyglądało.

Zobacz wideo Potworny upadek Tandego w Planicy. "To było bardzo mocne uderzenie"

- Przerwa w zawodach nie wydarzyłaby się, gdyby nie reakcja trenerów. Mam nadzieję, że w końcu podjęta zostanie dobra decyzja, a konkurs będzie odwołany - mówił około godziny 11.20 trener Norwegów Alexander Stoeckl. Przerwę zarządzono kilka minut przed godziną 11. O 11.10 jury ogłosiło jej przedłużenie do 11.25. Wtedy było już jasne, że dłużej na decyzje nie będą czekać Niemcy. - Nie damy naszym zawodnikom oddać skoków w takich warunkach. Nie podejmiemy takiego ryzyka, wiatr jest zbyt niebezpieczny, a sytuacja bardzo wymagająca dla psychiki zawodników - stwierdził Stefan Horngacher. I austriacki trener Niemców wycofał swój zespół z rywalizacji.

O 11.25 jury jeszcze na chwilę wznowiło zawody. Ale po skokach trzech zawodników podmuchy znów się nasiliły. I wtedy - możliwe że pod presją wypowiedzi i decyzji Horngachera oraz Stoeckla - jury ogłosiło, że odwołuje zawody.

Według nowego planu drużynówka odbędzie się w niedzielę o godzinie 9. I będzie miała tylko jedną serię. A po niej, o godzinie 10.30, ma wystartować dwuseryjny konkurs indywidualny dla 30 najlepszych skoczków sezonu.

Łukasz Jachimiak: Stefan Horngacher wycofał niemiecką drużynę, nie czekając aż jury odwoła konkurs, a Alexander Stoeckl powiedział mediom, że gdyby nie presja ze strony trenerów, to drużynówka w Planicy toczyłaby się mimo niebezpiecznych warunków. Zgodzi się Pan, że inni trenerzy też powinni nabrać odwagi i sprzeciwić się temu, co robi FIS?

Kazimierz Długopolski: Zdania będą tu podzielone. Podobna sytuacja była w 2013 roku w Kliengenthal, prawda?

Wspomina Pan, jak z loteryjnego, jednoseryjnego konkursu wygranego przez Krzysztofa Bieguna wycofani zostali Gregor Schlierenzauer i Anders Bardal?

- Co by się stało, gdyby jednak wtedy zostali w konkursie i skoczyli? I co by się stało, gdyby teraz w Planicy wszyscy zaczekali aż się warunki poprawią? O godzinie 11.25, którą organizatorzy wyznaczyli na wznowienie zawodów, warunki były już przecież lepsze. Pojechało pięciu przedskoczków i nie było żadnego problemu. Po nich konkurs wznowiono i chociaż zaraz konieczna była przerwa, to myślę, że z właśnie krótkimi przerwami trzecią grupę dałoby się dokończyć. Bez niemieckiego zawodnika - trudno. I wtedy pewnie Horngacher dostałby po uszach. A tak wyszło to dokładnie tak, jak Horngacher chciał. Nie mam zdania czy on dobrze zrobił, ale wyszło na jego korzyść.

Czyli zgadza się Pan, że Horngacher wywarł na jury presję i z tego powodu konkurs w końcu odwołano? Ale nie ma Pan przekonania, że to dobrze?

- Myślę, że ten konkurs mógł zostać dokończony. I wyobrażam sobie, w jakiej sytuacji byłby wtedy Horngacher w Niemieckim Związku Narciarskim.

A ja raczej sobie wyobrażam, co by się działo, gdyby wcześniej upadł Marius Lindvik. On po 17 minutach czekania na swój skok i po aż czterech zejściach z belki osiągnął 172 metry po tym jak zaraz za progiem ratował się przed upadkiem. Stoeckl zdradził, że jury nie pozwoliło mu się odpowiednio przygotować. Gdyby Lindvik upadł, jak w czwartek Daniel Andre Tande, to Sandro Pertile miałby ogromne problemy.

- Nie Pertile. Jury to jest delegat techniczny, asystent delegata, kierownik konkurencji. Pertile to tylko jeden z członków jury.

Ale to jest dyrektor Pucharu Świata i on bierze odpowiedzialność za wszystko. Nie uważa Pan, że na skoczni do lotów on szczególnie powinien dbać o bezpieczeństwo zawodników?

- Tak się dzieje. To nie te czasy, jak kiedyś. Pamiętam czasy ślinienia palca i sprawdzania z której strony wieje. A teraz jest dziewięć punktów pomiaru wiatru. Tande upadł, ale nie przez warunki.

Zgoda, że nie przez warunki. Ale skoro nawet w stabilnej pogodzie można się rozbić, to twierdzę, że tym bardziej trzeba uważać, gdy są niebezpieczne podmuchy.

- Przypomnę panu jak się odbywał konkurs na normalnej skoczni na igrzyskach olimpijskich w Pjongczangu w 2018 roku. Ile razy tam schodził z belki biedny Simon Ammann?

Pojechał chyba za czwartym razem. A Lindvik teraz za piątym.

- Takie sytuacje się zdarzają. Jury ostatecznie podjęło decyzję o odwołaniu i to trzeba uszanować.

Widziałem wpisy w mediach społecznościowych, że Horngacher teraz się zbuntował, bo po słabych skokach swoich zawodników o nic nie walczył. A prawdziwym buntownikiem byłby, gdyby to zrobił wtedy w Pjongczangu, gdy po pierwszej serii prowadzili jego skoczkowie: Stefan Hula przed Kamilem Stochem.

- To prawda, że wiele Horngacher nie ryzykował [po dwóch grupach Niemcy byli na czwartym miejscu - do prowadzących Słoweńców tracili 31,9 pkt, do drugich Austriaków - 26,5 pkt, a do trzecich Polaków - 20,3 pkt]. Opieprz w niemieckiej federacji ewentualnie. I tyle. A ja osobiście nie uważam, że zrobił dobrze. Nie pochwalam.

Czyli uważa Pan, że mógł się nie buntować i że gdyby tak się nie zachował, to jury - nie czując presji - dokończyłoby konkurs?

- Tak by mogło być. No bo co Horngacher tym swoich ruchem pokazał? Nie wiem jak to będzie przyjmowane w środowisku skoczków i trenerów. Pewnie będą mu kiedyś przygadywać, jak będą złe warunki: co, wycofujemy się?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.