Na 10 zawodników przed końcem serii próbnej Daniel Andre Tande zaliczył koszmarny wypadek. Tuż po wyjściu z progu Norweg stracił panowanie nad nartami, a powietrze porwało mu lewą deskę. Skoczek natychmiast napiął całe ciało i przycisnął do siebie ręce, by chronić ograny wewnętrzne. Już wtedy wiedział, że skok zakończy się fatalnie. Po 99 metrach lotu 27-letni Norweg runął na bulę, po chwili się od niej odbił i bezwładnie zjechał po zeskoku. Zawodnikiem natychmiast zajęły się służby medyczne i długo opatrywano go na dole. Akcja na dole skoczni ratownicza trwała blisko 10 minut, a skoczek stracił przytomność.
Norweg został przetransportowany helikopterem do szpitala w Lublanie, gdzie miał przejść dodatkowe badania, a oficjalny komunikat FIS określił jego stan jako stabilny. Po konkursie Robert Johansson w rozmowie z reporterem TVP Filipem Czyszanowskim przyznał, że najważniejszą informacją jest to, że Tande oddycha samodzielnie.
Przed godziną 18 dyrektor norweskiej kadry Clas Brede Brathen poinformował, że Daniel Andre Tande ma złamany obojczyk, ale inne urazy nie zagrażają jego życiu. Skoczek został jednak wprowadzony w stan śpiączki farmakologicznej, która ma być utrzymywana przez kilkanaście najbliższych godzin.
Niemiecka telewizja ZDF poinformowała nawet, że na dole skoczni potrzebna była reanimacja skoczka i masaż serca. Krew w żyłach mrożą za to słowa Niemca Karla Geigera, który tuż po swoim skoku w serii próbnej chciał się dowiedzieć, jaki jest stan Norwega. - Powiedzieli, że nie wiedzą, czy przeżyje. O tym się zapomina, ale to gigantyczna skocznia, na której działają duże siły. Ma nadzieje, że Tande będzie wkrótce z nami i nie dozna trwałych uszkodzeń. To bardzo miły facet. To tragiczne - mówił w ZDF. Zdjęcia ze skoczni pokazują, że tuż po wypadku został użyty resuscytator i sprzęt do reanimacji. Potwierdził to Clas Brede Brathen w rozmowie z TVP Sport. - Brathen: tuż po upadku Daniel był reanimowany. Wyglądało to dramatycznie. Wielki szacunek dla FIS i obsługi medycznej za profesjonalne działanie - cytuje jego słowa Mateusz Leleń.