- Prawdopodobnie za bardzo chciałem. Skończyło się tak, że mój pierwszy skok był za krótki i za brzydki. Wygrałbym, gdybym wykonał swoją pracę. Czułem zdenerwowanie. Moje ciało drżało - mówił Granerud norweskiej TV 2. To była sobota. Lider Pucharu Świata i wielki faworyt pierwszego konkursu na MŚ tłumaczył się z czwartego miejsca. I chyba też trochę próbował się pocieszać. - Właściwie to nawet mi tego ostatnio brakowało. Przez całą zimę byłem bardzo spokojny, więc miło było się trochę zdenerwować - twierdził. Boże, jak dawno temu to było!
Norwescy dziennikarze czwarte miejsce Graneruda nazwali kwaśnym. Trudno było je nazwać inaczej. Dominator sezonu, zwycięzca aż 11 konkursów Pucharu Świata, najlepszy skoczek treningów (wygrał pięć z siedmiu serii). I co? Nic. Przesłanek mówiących, że będzie sukces, Granerud w ten sukces nie zamienił.
- Chciałbym pokazać, kto jest najlepszy - stwierdził po czwartym miejscu. Już wtedy myślami wybiegał do konkursu na dużej skoczni.
- A kto jest najlepszy? - zapytał dziennikarz TV 2.
- To ja.
O tę wypowiedź Graneruda zapytaliśmy Clasa Brede Brathena. Szef norweskich skoków narciarskich dał się poznać jako spokojny i obiektywny ekspert. Potwierdził nam, że niedoświadczony jeszcze Granerud nie wytrzymuje presji w najważniejszych i najtrudniejszych momentach sezonu.
- Myślę, że Halvor nadal jest skoczkiem, którego nie można nie brać pod uwagę, gdy się typuje zwycięzców jakiegokolwiek konkursu tej zimy - mówił nam Norweg. - Oczywiście, że jest rozczarowany. Jak wszyscy topowi sportowcy, którzy nie byli w stanie maksymalnie wykorzystać swoich możliwości w zawodach - dodawał.
Brathen wierzył, że w piątek na Schattenbergschanze Granerud te możliwości wykorzysta. Niestety, w środę świat obiegła wiadomość, że faworyt ma covid. I stało się jasne, że nie można brać go pod uwagę, gdy się typuje zwycięzców drugiego najważniejszego konkursu tej zimy.
Granerud zdążył wystartować w Oberstdorfie dwa razy. I z żadnego startu nie był zadowolony. W niedzielnym mikście miał indywidualnie dopiero ósmy wynik. Norwegia przegrała z Niemcami walkę o złoto o 5,2 pkt, a on był gorszy od skaczącego w tej samej grupie Karla Geigera o 7,3 pkt.
Geiger ma w Oberstdorfie indywidualne srebro i złoto wywalczone kosztem Graneruda i jego drużyny. Geiger pokonał Graneruda w walce o złoto MŚ w lotach, w grudniu w Planicy. Graneruda pokonał też Stoch w walce o Złotego Orła za triumf w Turnieju Czterech Skoczni. W Granerudzie - jak pisały norweskie media - była chęć zemsty.
"Halvor Egner Granerud bardzo chciał się zemścić po tym, jak w sobotę został bez medalu. W niedzielnym konkursie drużyn mieszanych znów był pod presją. Dobre skoki Silje Opseth, Roberta Johanssona i Maren Lundby sprawiły, że Norwegia prowadziła, gdy siadał na belce w pierwszej serii. Niestety, w trudnych warunkach wylądował na rozczarowującym 94. metrze i drugą serię Norwegia zaczęła 4,9 punktu za Niemcami. I ostatecznie to Niemcy wygrali konkurs, a Norwegia była druga" - relacjonowała zawody tv2.no.
Geiger był takim liderem swojej mieszanej drużyny, jakim nie dał rady być Granerud. Niemiec znów był górą. Ale gdy dowiedział się o pozytywnych testach Norwega, był pierwszym, który w prywatnej wiadomości kazał mu się trzymać, zdrowieć i wracać na finał sezonu. Do tej samej Planicy, w której w grudniu obaj pięknie walczyli o złoto.
Geiger covid już przeszedł. Niezagrożony dalej uczestnicy w mistrzostwach rozrywanych w czasach pandemii. Też to odczuwa. Dom jego rodziców stoi 1,4 km od skoczni. Ale rodzice nie mogą przyjść i popatrzeć, jak syn walczy o medale.
Te mistrzostwa są dla wszystkich trudne i dziwne. Ale na pewno dla nikogo aż tak bardzo jak dla Graneruda. W czwartek, w dniu kwalifikacji na skoczni dużej, organizatorzy podali, że w trakcie MŚ przeprowadzono już ponad 17 tysięcy testów na covid. I że pozytywnych było dziewięć. No i jak tu na miejscu Graneruda nie uznać się za pechowca?
On za takiego uznawał się już wcześniej. - To naprawdę gorzkie. I dziwne - mówił Norweg po mikście. - Przepraszam, że w ogóle o tym mówię, bo to już naprawdę nudne. Nudno jest znów skakać w takich warunkach. Wskakiwałem w kompletną próżnię - żalił się.
- To prawda, że Halvor miał trudne warunki. Ale on za bardzo chce i przez to na progu za mocno rzuca się do przodu - podkreślał w telewizji NRK jej ekspert, a kiedyś świetny skoczek, Anders Jacobsen.
Ale Granerud trzymał się swojej wersji. Wyliczał, że w Oberstdorfie startował w tym sezonie trzy razy - na Turnieju Czterech Skoczni i dwa razy na MŚ - i zawsze zatrzymywał go wiatr.
W tym narzekaniu stwierdził nawet, że za trzecim razem byłoby całkiem inaczej, że wreszcie warunki byłyby sprawiedliwe, gdyby nie błąd ludzki. Czyli gdyby start konkursu drużyn mieszanych nie opóźnił się o pięć minut.
Na pecha nie wszystko można zwalać. Nie raz tej zimy Granerud radził sobie w trudniejszych sytuacjach. - Weźmy konkurs indywidualny. W pierwszej serii popełnił kilka błędów, co dało mu trudne zadanie na drugą serię - zauważa w rozmowie ze Sport.pl Brathen.
W sobotę po skoku na 99 m Granerud był po połowie konkursu dopiero 16. Z 51 skaczących wtedy zawodników miał szóste najgorsze warunki. Pech. Niewątpliwie. Ale w drugiej serii wiało mu w plecy jeszcze mocniej (dostał 3,4 pkt rekompensaty, a wcześniej tylko 1,2 pkt), a tę serię z gorszym wiatrem wygrał. I dzięki temu finalnie z 16. miejsca przesunął się na czwarte.
- W drugiej serii po raz kolejny w tym sezonie był najlepszy - zauważa Brathen [miał notę o 1,3 pkt wyższą niż Żyła, który był wspaniale regularny - najlepszy w pierwszej i drugi w drugiej serii]. - Ale oczywiście łącznie lepsi byli inni. To ci trzej skoczkowie, którzy zasłużyli na swoje medale - dodaje szef norweskich skoków.
O żadnej niesprawiedliwości nie mówił też Alexander Stoeckl. - Nawet gdy jesteś w formie, to nadal trudno jest wygrać albo zdobyć medal. Myślę, że było w tym wszystkim wiele emocji. Kiedy presja jest znacznie większa, możesz zupełnie nie trafić w próg. Nie jesteś skupiony w stu procentach na zadaniach, jest dużo nerwów i świadomość, że to już jest skok konkursowy, wtedy wszystko jest trudniejsze - twierdzi austriacki trener norweskiej kadry.
Ale Markus Eisenbichler widział sprawy inaczej. - On chyba jest przeklęty - powiedział wicelider Pucharu Świata o liderze.
Po połowie mistrzostw Granerud był po prostu smutny. - Kiedy wróciłem do hotelu, wyszedłem na spacer bez telefonu. Bardzo mi to pomogło. Ale zaśniecie chwilę mi zajęło - dzielił się z "Dagbladet" swoimi emocjami po czwartym miejscu. - Wolałbym złoto, ale czwarte i drugie miejsce to nie koniec świata - dodawał, podsumowując swój dorobek na skoczni normalnej.
Ale to swoje srebro odbierał z nieobecnym wzrokiem. Wyglądał, jakby przyjechał na medalową ceremonię za karę. I jakby cierpieniem było dla niego patrzenie na Żyłę, Geigera i Laniska, którzy odbierali nagrody za konkurs indywidualny.
Wszyscy stawiali sobie pytanie, czy po dwóch konkursach na skoczni normalnej, a przed dwoma na skoczni dużej Granerud zrozumie jedną rzecz - że jest tej zimy najlepszym skoczkiem świata, ale za to dostanie Kryształową Kulę, a mistrzostwa to inna bajka.
Tu drżało ciało Graneruda, tu pojawiały się nerwy, jakich nie było w skakaniu od zwycięstwa do zwycięstwa w Pucharze Świata, który tak dobrze się dla Norwega zaczął i który toczy się znanym mu już rytmem. Wielka, ogromna szkoda, że rewelacja sezonu nie dostanie już w Oberstdorfie szansy na opanowanie tego drżenia.