Narciarstwo w Oberstdorfie pojawiło się na czternaście lat przed tym, jak urodził się Franz Thannheimer, w 1890 roku. Na początku głównie biegano na nartach, a w 1906 zaczęto także skakać i trzy lata później założono pierwszy klub narciarski - SC Oberstdorf. Zbudowano też dwie skocznie. Mała nazywała się Luftbock, a duża to Grosse Haldenschanze, na której można było skoczyć ponad 20 metrów. To je z okna widział młody Franz. Pierwsi prekursorzy skoków w niemieckiej miejscowości - Bruno Biehler i "papież narciarstwa" C.J. Luther - stali się dla niego wzorami. Podziwiał zwłaszcza Luthera, zaprzyjaźnił się z nim i sam marzył o skakaniu.
Miał talent większy niż ktokolwiek w Oberstdorfie. Często przeskakiwał 20-metrową Haldenschanze. Przez to, jak stromy i długi był jej zeskok, kończył swoje skoki w miejscu, gdzie było już płasko, a to groziło upadkiem. Już wtedy miejscowi działacze zdali sobie sprawę z tego, jak Thannheimer może przyczynić się do rozwoju dyscypliny w regionie. C.J. Luther, który w tamtym czasie uchodził za eksperta od narciarstwa w mieście, starał się przekonać jego władze, że jeśli chcą pomóc rozwojowi talentu Franza Thannheimera i później z niego korzystać, muszą mu wybudować nową skocznię.
Tak powstała Faltenbachschanze, pierwowzór dzisiejszej, sławnej Schattenbergschanze. Nazwa wzięła się od przepływającego nieopodal strumienia. - Obiekt otwarto w 1925 roku i pierwszy skok oddał tam właśnie Franz. Poleciał tak daleko, jak jeszcze nigdy wcześniej nikt w Oberstdorfie nie zdołał polecieć. Na 45 metrów (inne źródła mówią o 43 metrach - przyp.red.). Niestety upadł. Po dwóch latach ustał tam jednak skok na 48 metrów. Siedem lat później na Schattenbergschanze skoczył 52 metry - mówi nam syn Franza Thannheimera, Alfons.
Pytamy go o to, jak skakał Franz. - Jest tylko kilka zdjęć, które to ilustrują - w jego stylu wyróżniało się zgięte biodro i charakterystyczna zwisająca narta. Ale nie mówił nic o tym, czy to się zmieniało w trakcie kariery. Opowiadał tylko, jak jeszcze przed jego czasami na skoczni, zawodnicy przybijali sobie gwoździami do nart buty. Prowadziło to do tego, że w przypadku upadku, na nartach zostawały same podeszwy, a górną część odrywał ze sobą przewracający się zawodnik. Na szczęście w czasach Franza to była już przeszłość - tłumaczy.
Wieści o Thannheimerze rozeszły się po całych Niemczech, a tamtejsza federacja przeniosła go do najwyższej grupy szkoleniowej, dzięki czemu mógł startować w zawodach na szczeblu krajowym, a nie jedynie regionalnym. W 1927 roku był już członkiem kadry narodowej. - Od tamtego czasu przygotowywał się do igrzysk olimpijskich w Sankt Moritz na obozach w Pontresinie, Oberstaufen, Geitau i Bayrischzell. Był świetnym kucharzem i podobno między innymi tym zyskał sobie przyjaciół w drużynie - opisuje Alfons Thannheimer.
Na obozie w Pontresinie nie tylko przyrządzał świetne dania, ale także skakał tak, że inni patrzyli tylko ze zdziwieniem i zazdrością. - Na jednym z treningów osiągnął 75 metrów, czyli nieoficjalny rekord skoczni. Nikt wtedy jeszcze tyle nie skakał, tyle samo dopiero w 1930 roku w tym samym miejscu uzyskał Szwajcar Adolph Badrutt i został wpisany na listę rekordzistów świata. Ten skok i forma Franza, o której robiło się coraz głośniej, sprawiły, że przed igrzyskami w Sankt Moritz mówiono o nim jako o faworycie. Pisała o nim jedna z francuskich gazet, bał się go nawet późniejszy mistrz olimpijski, Alf Andersen z Norwegii. Nazwał go "maluchem w okularach", bo był niski i ważył niecałe 60 kilogramów, a także miał wadę wzroku - krótkowzroczność i podobnie, jak jego idol C.J. Luther nosił okulary - opowiada Alfons Thannheimer.
Same igrzyska były dla Niemca całkiem dobre - został pierwszym olimpijczykiem z Oberstdorfu w historii i zajął siedemnaste miejsce, trzecie wśród skoczków z centralnej Europy. Resztę czołówki stawki stanowili Norwegowie i Szwedzi. Jednak Franz liczył na więcej. - Nie był zadowolony i zawsze powtarzał, że gdyby w treningach i pierwszej serii (46,5 metra) skakał tyle, co w drugiej (55,5 metra), to byłby znacznie wyżej. Jego sytuacja życiowa sprawiała jednak, że nie zawsze mógł trenować tyle, ile by chciał, więc nie był perfekcyjnie przygotowany. Pracował jako stolarz w zakładzie ojca i często był tam dłużej niż na skoczni. To było jego główne zajęcie, dorabiał też jako kucharz - tłumaczy nam jego syn.
Thannheimer po igrzyskach nie stracił zapału i rok później pojechał z niemiecką kadrą na mistrzostwa świata do Zakopanego (na zdjęciu reprezentacji stoi w drugim rzędzie od góry, jako pierwszy od lewej). Tam w konkursie na Wielkiej Krokwi zajął 20. miejsce po skokach na 48 i 48,5 metra. To był jego ostatni start w międzynarodowych zawodach - później skakał już tylko podczas mistrzostw Niemiec i regionu Allgau. Później zakończył karierę, bo praktycznie nie miał już możliwości treningowych.
- Światowy kryzys gospodarczy sprawił, że w Oberstdorfie nie było już zbyt wielu miejsc do zatrudnienia kucharzy. W klubie zaczęły się problemy ze względu na ojczyma Franza, którego ten nienawidził. Jego ojciec zmarł, gdy Franz miał dwa lata, a ojczym był czeladnikiem w jego zakładzie stolarskim i szybko ożenił się z jego matką. Miał znajomości w klubie i zaczął utrudniać Franzowi kontynuowanie kariery. A on wyjechał do Augsburga, żeby pracować tam jako stolarz. To tam oddawał ostatnie skoki i ostatni raz wystąpił w mistrzostwach kraju w 1933 roku. Zajął w nich siedemnaste miejsce i niedługo później skończył karierę. Założył rodzinę i miał dwójkę dzieci, ale jego pierwsza żona zmarła. Z drugiego małżeństwa narodziła mu się córka Margarete i ja, czyli syn Alfons. W czasie wojny był kierownikiem kolei na rosyjskim odcinku centralnym. Po niej wrócił do Oberstdorfu i przejął zakład stolarski po śmierci ojczyma. Stał się stolarzem szanowanym w całym regionie - wskazuje Alfons Thannheimer.
Po zakończeniu kariery Thannheimerowi miał żal do klubu, uważał, że były tam osoby, które mu źle życzyły. Alfons w wieku piętnastu lat zgłosił się do SC Oberstdorf, bo także chciał rozpocząć treningi jako skoczek, ale klub mu nie pozwolił - działacze uważali, że nie nadaje się do skoków. Zdecydował się na lekkoatletykę, ale wobec braku sukcesów szybko skończył przygodę ze sportem. - Tata niewiele mówił mi o skokach, chyba nie chciał, żebym poszedł w jego ślady. Nie chciał, żebym rozczarował się tym, czego doświadczę w klubie - twierdzi Alfons. Ale po kilku latach jego ojciec działał w SC Oberstdorf i żył w zgodzie z jego władzami. Nie został jednak trenerem, co najwyżej doradzał młodym skoczkom, ale przez lata mierzył odległości na lokalnych zawodach. Franz pełnił tę funkcję niemal do śmierci. Zmarł w czerwcu 1971 roku. W ostatnich latach życia o skokach przypominali mu także koledzy, którzy podróżowali po świecie i przysyłali Franzowi pocztówki. W 1963 roku otrzymał taką z Sapporo od Heiniego Klopfera, który kończył tam nadzorować przebudowę słynnej Okurayamy.
- W Oberstdorfie nigdy nie byłoby Turnieju Czterech Skoczni, lotów narciarskich ani trzech edycji mistrzostw świata. Nie narodziłyby się tu talenty Maxa Bolkarta, Seppa Weilera, Toniego Brutschera, czy Heiniego Klopfera. To miasto nigdy nie zostałoby mekką skoków narciarskich, gdyby nie talent i rozwój Franza, który pozwolił podjąć decyzję o budowie Schattenbergschanze - zaznacza Alfons Thannheimer. Dziś przy wejściu na stadion, na którym znajduje się Schattenbergschanze jest tabliczka przypominająca o legendarnych postaciach SC Oberstdorf, wśród których znalazł się Franz, a klub przypomina o nich przy każdej nadarzającej się okazji.
Mimo to o Thannheimerze zapomniano. Dziś wspomina go coraz mniej osób, a poza Bawarią nigdy nie był uważany za kogoś wyjątkowego. Jego syn wciąż prowadzi rodzinny warsztat stolarski Thannheimerów, a także dwie kwatery, w których przyjmuje gości przyjeżdżających do Oberstdorfu. Żałuje, że nie może przyjąć kibiców w czasie trwających mistrzostw świata ani samemu ich poczuć pod skocznią. Ogląda je za to z wielkim przejęciem w telewizji. Już w piątek obejrzy trzeci w historii konkurs o złoty medal na skoczni, którą stworzono dla jego ojca.
Za pomoc w powstaniu artykułu dziękujemy Alfonsowi Thannheimerowi i byłemu skoczkowi narciarskiemu z Oberstdorfu, Franzowi Bisle, który rozmawiał z synem Franza, przekazał mu nasze pytania i przysłał odpowiedzi wraz z rodzinnymi zdjęciami Franza Thannheimera i pamiątkami z czasów jego kariery. Wspomniał, że ma polską synową, która kibicuje bardziej Kamilowi Stochowi niż Karlowi Geigerowi (pomimo, że ten pochodzi z Oberstdorfu). Stoch jest też jego ulubionym skoczkiem.