Największy problem w kadrze Kruczka. "Jedna z zawodniczek odrzucona przez resztę"

Jakub Balcerski
Apoloniusz Tajner dwa lata temu zapowiadał, że Polacy mogą liczyć na brązowy medal w mikście podczas igrzysk olimpijskich. Teraz wydaje się to niemożliwe. Martwić może nie tylko forma skoczkiń, ale także atmosfera, jaka wytworzyła się w kadrze Łukasza Kruczka. - Wśród zawodniczek było sporo nieporozumień, także z trenerem. Jedna z nich wydaje się być odrzucona przez pozostałe - mówi nam osoba będąca blisko kadry.

Praca w skokach narciarskich kobiet nie należy do łatwych. Zadaniem trenera jest nie tylko przygotowanie odpowiedniej formy u zawodniczek. To także wytworzenie dobrej atmosfery pracy, która pomoże mu w osiąganiu dobrych wyników. I to wydaje się obecnie największym problemem polskich skoczkiń, które prezentują się poniżej swoich możliwości.

Zobacz wideo Sędziowie w skokach są często krytykowani. Zarabiają grosze

Polskich skoków kobiet na początku nikt nie brał na poważnie. Później był błysk w Seefeld i Apoloniusz Tajner wymyślił sobie brąz w mikście

Żeby zrozumieć, z jakimi dokładnie problemami mierzył i wciąż mierzy się trener kadry, Łukasz Kruczek, należy wskazać, kiedy Polski Związek Narciarski zdecydował się faktycznie zająć skokami narciarskimi kobiet. W konkursie drużyn mieszanych Polska zadebiutowała w 2014 roku, gdy skład Joanna Szwab, Maciej Kot, Magdalena Pałasz i Kamil Stoch zajął ostatnie, czternaste miejsce. Szwab i Pałasz skakały wtedy około 70 metrów, podczas gdy jej rywalki z Austrii, Japonii, czy Norwegii potrafiły uzyskiwać blisko stumetrowe odległości. Już wtedy byliśmy daleko za najlepszymi, a wówczas działacze przekonywali jeszcze, że skoki narciarskie raczej nie są sportem dla kobiet. 

Obudzili się dopiero przed mistrzostwami świata w Seefeld - to na nich polskie skoczkinie zadebiutowały na dużej imprezie. Do Austrii pojechały Kamila Karpiel i Kinga Rajda. W konkursie indywidualnym Rajda zajęła 34., a Karpiel 23. miejsce, co zwłaszcza dla tej drugiej było świetnym wynikiem. Jeszcze lepiej wypadła polska drużyna w konkursie miksta - po pierwszej serii niespodziewanie była trzecia, bo nie szło niektórym faworytom, a skończyła szósta, czego niewielu się spodziewało. A na pewno nie Apoloniusz Tajner, który komentował zawody dla Telewizji Polskiej i był jednocześnie zadowolony, a także zdziwiony. Chwalił zawodniczki i nie spodziewał się, że skoczkinie mogą się pokazywać z tak dobrej strony już w tamtym momencie. Później wskazywał, że na igrzyskach w Pekinie w mikście polskie skoki mogłyby doczekać się nawet brązowego medalu. Miał na to plan. 

O zmianie trenera skoczkinie dowiedziały się z mediów. Z Bachledą złapały świetny kontakt, Kruczek nie dostał dużo zaufania

Tajner już przed MŚ w Seefeld był bowiem po rozmowach z Łukaszem Kruczkiem i porozumiał się z byłym trenerem kadry skoczków w sprawie przejęcia reprezentacji kobiet od nowego sezonu. Wcześniej trenerem kadry był Marcin Bachleda, który został jego asystentem. Karpiel i Rajda złapały z nim już świetny kontakt, a fakt, że o zmianie trenera dowiedziały się z mediów, sprawił, że nie były zadowolone. Kadra do zeszłego roku była mała, ale zawodniczki dobrze rozumiały się ze sztabem - na treningach i zawodach było dużo śmiechu, luzu, a wyniki najlepsze od miesięcy. 

Przyjście Łukasza Kruczka miało przynieść rozwój kadry, czyli jej powiększenie i progres w skokach najlepszych zawodniczek. Możliwości pokazał wynik Kingi Rajdy z zeszłego sezonu na dużej skoczni w Oberstdorfie - szóste miejsce w zawodach Pucharu Świata, czyli dotąd nieosiągalny rezultat dla polskiej zawodniczki. Był to tylko pojedynczy wynik, ale także oznaka tego, że polskie skoczkinie także mogą stanowić czołówkę najważniejszego cyklu. - Potrzebujemy być widoczni, mam na myśli udane zawody każdej rangi. W taki sposób, żeby zwiększyło się zainteresowanie skokami kobiecymi - mówił nam Łukasz Kruczek, gdy pytaliśmy, czy skoki kobiet w Polsce potrzebują impulsu na poziomie wyników Kamila Stocha. W przypadku Kruczka kluczowe jest jednak to, że rola trenera kadry kobiet była dla niego czymś zupełnie nowym i musiał się do niej przyzwyczaić. Nadal nie czuje się całkowicie oswojony z tym środowiskiem, a okoliczności jego zatrudnienia sprawiły, że nie dostał od zawodniczek wielkiego zaufania. A przynajmniej tych, które wcześniej współpracowały tylko z Marcinem Bachledą. 

Kruczek poszerzył kadrę, ale liderki dopadł kryzys 

I to świetnie obrazuje obecny sezon, bardzo trudny dla zawodniczek, które świetnie spisywały się dwa lata temu w Seefeld, a dający nadzieję tym, które najbardziej skorzystały na pojawieniu się Kruczka. To Anna Twardosz - obecna liderka kadry, która podczas mistrzostw świata w Oberstdorfie powalczy o wejście do najlepszej trzydziestki, a być może nawet nieco wyższe pozycje, a także kwalifikująca się do zawodów Pucharu Świata Nicole Konderla i młoda Wiktoria Przybyła, która dobrze spisywała się choćby w lokalnych konkursach w Polsce.

Kryzys dotknął za to przede wszystkim Kingę Rajdę, która najpierw latem popełniała wiele błędów i nie mogła ustabilizować swoich skoków na odpowiednim poziomie, a później przeżywała trudne chwile po upadku podczas mistrzostw Polski w Wiśle. - W jej przypadku duży problem stanowi psychika - mówi nam osoba będącą blisko kadry. I dodaje, że zawodniczka czasem nie mogła sobie poradzić nawet z niepowodzeniem na zawodach w Polsce, co reszta grupy uważała za dziwne. 

Po kontuzji wraca natomiast Kamila Karpiel, ale zakopianka jest zawodniczką, która nie zawsze trenuje z całą kadrą w Szczyrku. O wiele częściej zostaje na Podhalu z Marcinem Bachledą, z którym jak sama wskazuje, rozumie się dużo lepiej niż z Kruczkiem. Polka straciła niemalże cały rok na leczenie kontuzji i powrót na skocznię po rehabilitacji. I sama zawodniczka w rozmowie ze skijumping.pl wskazała, że "gdyby nie trener Marcin Bachleda, po operacji kolana by się nie odnalazła i nie chciałoby jej się wracać do skakania, a z trenerem Łukaszem Kruczkiem współpracuje jej się mega ciężko".

Za te słowa krytykował ją Adam Małysz, który stwierdził, że Karpiel chce mieć trenera dostosowanego do siebie, a nie dostosować się do trenera. A powinno być odwrotnie. - Generalnie współpracujemy, jest wymiana zdań cały czas. Natomiast są czasami momenty trudniejsze, takie, że nie ma dobrego feedbacku z jednej czy z drugiej strony. To nie jest wymarzona sytuacja. Cały czas się uczymy siebie - mówił o słowach Karpiel Łukasz Kruczek w rozmowie z Łukaszem Jachimiakiem w Oberstdorfie. Co ciekawe, podobną sytuację w przeszłości miała Rajda ze Sławomirem Hankusem, z którym trenowała dużo częściej niż z Marcinem Bachledą. Jednak potrafiła z nim nawiązać lepszą relację niż Karpiel z Łukaszem Kruczkiem. 

Zła atmosfera w grupie skoczkiń. "Jedna z zawodniczek wydaje się być odrzucona przez pozostałe"

- Nie jestem takim człowiekiem, który się wkurza, który uderzy pięścią w stół. Natomiast mam świadomość, że czasami można by było to zrobić i że przyniosłoby to dobry skutek. Ale próbuję dotrzeć do dziewczyn w ten sposób, żeby nawiązać kontakt, komunikację. Żeby wyjaśnić, a nie drogą siłową coś rozwiązać - dodał Kruczek. Musi mieć jednak świadomość, że atmosfera w grupie nie jest dobra. - Wśród zawodniczek było już sporo kłótni, nieporozumień, także z trenerem. Jedna z nich wydaje się być zupełnie odrzucona przez pozostałe - mówi nam osoba ze środowiska kadry. 

Po kwalifikacjach przed konkursem MŚ w Oberstdorfie Kinga Rajda, w których zajęła 39. miejsce, pisała na Instagramie "o jeszcze jednym miesiącu do przetrwania tego sezonu". To chyba najlepiej obrazuje, w jakim miejscu znalazły się polskie skoki narciarskie kobiet. Potrzeba im świeżości po dość słabym sezonie, w którym w kadrze Łukasza Kruczka krok do przodu zrobiły zawodniczki z drugiego szeregu, a liderki wręcz cofnęły się o rok w rozwoju. A to one świadczą o poziomie polskiej reprezentacji i wskazują kierunek, w jakim idzie cały zespół. Atmosfera w grupie jest nie tylko skutkiem wprowadzenia do niej Łukasza Kruczka.  Skończyła się wygoda, jaką skoczkinie miały do momentu, gdy nikt nie wymagał od nich wyników. To była kadra budowana dla nich, a teraz zmieniła się w miejsce, do którego muszą się dodatkowo dostosować. I to z tym mają największy problem.

Brąz w Pekinie? Raczej niemożliwy. Pięć kadr daleko przed Polską. Kruczek mówi o dziesięciu latach różnicy

Walka o brąz w mikście na igrzyskach olimpijskich w Pekinie, o której mówił Apoloniusz Tajner, wydaje się raczej niemożliwa do osiągnięcia. W tym momencie polska drużyna może prezentować poziom co najwyżej szóstej pozycji, czyli powtórzenia wyniku z Seefeld, ale o nie będzie bardzo trudno powalczyć z Rosją. Pięć kadr Polsce odjechało - Japonia, Norwegia, Austria, Niemcy i Słowenia. Takich wyników, jak podium igrzysk nie osiąga się liczeniem na niepowodzenie rywalek, a dogonieniem ich poziomu. Kiedy tego dokonamy? Kruczek mówi, że jesteśmy opóźnieni o dziesięć lat. I niestety, może mieć rację.

W czwartkowym konkursie indywidualnym na normalnej skoczni podczas MŚ w Oberstdorfie poza Kingą Rajdą wystąpiła także 25. w kwalifikacjach Anna Twardosz. Pierwsza seria rozpoczęła się o godzinie 17:00, a obie Polki nie weszły do serii finałowej - Twardosz po sporych problemach w powietrzu skończyła na 33., a Rajda na 39. miejscu. Konkurs drużyn mieszanych z udziałem polskich skoczkiń i skoczków zaplanowano na niedzielę, 28 lutego. W przyszłym tygodniu odbędą się jeszcze zawody na dużej skoczni - rywalizację pań zaplanowano na środę, 3 marca.

Więcej o: