Miliony euro w probówkach. Polacy płacą, a i tak dochodzi do kuriozalnych sytuacji. "Proszę mnie nie dołować"

Polskich skoczków jeszcze na MŚ w Oberstdorfie nie ma, a już jeden z polskich dziennikarzy mógł sobie zrobić test na covid na konto trenera Grzegorza Sobczyka. Na miejscu już od czwartku trenuje i co drugi dzień testuje się kadra naszych biegaczek. Kto i ile za to zapłaci? - Proszę mnie nie dołować - odpowiada sekretarz generalny PZN-u Jan Winkiel.
  • 23 lutego - PCR za 90 euro
  • 25 lutego - antygen za 45 euro
  • 27 lutego - antygen za 45 euro
  • 1 marca - PCR za 90 euro
  • 3 marca - antygen za 45 euro
  • 5 marca - antygen za 45 euro

Tak wygląda rozpiska testów na covid, które podczas mistrzostw świata w Obertstdorfie musi przejść każdy z 16-osobowej kadry polskich skoczków narciarskich. A nie jest pełna. - Na wjazd do Niemiec też były wymagane testy - mówi nam Jan Winkiel, sekretarz generalny Polskiego Związku Narciarskiego. I możliwe, że przed wyjazdem z Niemiec trzeba będzie zrobić jeszcze jeden test PCR.

"Jesteśmy tu od czwartku. Mieliśmy już po trzy testy"

Tu mnożą się koszty. To po pierwsze. - W całej naszej kadrze na mistrzostwa jest 56 osób [23 sportowców i 33 osoby pracujące na ich sukcesy. To trenerzy, technicy, fizjoterapeuci, lekarze] - zauważa Winkiel. A my dowiadujemy się, że część tych osób ma za sobą już po trzy testy. Czyli ich pobyt w Oberstdorfie będzie kosztował PZN jeszcze więcej.

- Jesteśmy tu już od czwartku. Mieliśmy już po trzy testy - mówi Sport.pl Martin Bajcicak, trener kadry biegaczek narciarskich. W niej mamy 14 osób: pięć zawodniczek, trenerów Bajcicaka, Justynę Kowalczyk-Tekieli i Rafała Węgrzyna oraz czterech serwismenów, fizjoterapeutę i dietetyka. Ta liczna grupa będzie testowana w trakcie mistrzostw osiem-dziewięć razy.

Ile wyda PZN? "Proszę mnie nie dołować"

Krótko mówiąc: śmiało można uśrednić, że na testy dla każdego z 56 osób z polskiej reprezentacji PZN będzie musiał zostawić w Bawarii po 500 euro. Daje to łączną kwotę około 28 tysięcy euro, czyli ponad 120 tys. złotych. - Proszę mnie nie dołować - mówi tylko pół żartem pół serio sekretarz Winkiel.

Dla naszej kadry to dużo, a w skali całych mistrzostw pieniądze wydane na testy będą ogromne. - Mamy 400 przedstawicieli mediów z całego świata, a licząc wszystkich, czyli dziennikarzy, fotografów, techników, pracowników obsługi mistrzostw oraz przede wszystkim sportowców i ludzi z ich sztabów, gościmy 4500 osób - wylicza nam Miriam Frietsch, koordynatorka pracy mediów na tych covidowych mistrzostwach.

Zdrowie czy miliony euro w probówkach?

Znów uśrednijmy, że jeden człowiek zrobi testów za w sumie 500 euro. Proste działanie: 500 euro razy 4,5 tysiąca daje kwotę aż 2 milionów 225 tysięcy euro zamkniętych w probówkach i wysyłanych w ratach do laboratoriów.

I teraz druga kwestia - ważniejsza od pieniędzy - zdrowie. No właśnie: czy ono na pewno jest tu na pierwszym miejscu? Czy w Bawarii rzeczywiście trzeba aż tak często wszystkich testować?

Zasady zostały ogłoszone dopiero w sobotę 20 lutego, zaledwie trzy dni przed rozpoczęciem mistrzostw. Wcześniej organizatorzy zapowiadali, że testy będzie trzeba robić najpewniej co pięć dni. Trudno w ostatniej chwili nie zgodzić się na warunki podyktowane przed gospodarza i w tej ostatniej chwili przekreślić całe swoje przygotowania i marzenia. Trudno nie denerwować się i nie obawiać. W kadrze naszych skoczków wciąż żywa jest pamięć o wydarzeniach sprzed niespełna dwóch miesięcy. W końcówce grudnia jeden fałszywie pozytywny test Klemensa Murańki wykonany w Oberstdorfie prawie wyrzucił z Turnieju Czterech Skoczni całą naszą drużynę. Naprawdę mało brakowało, żeby w zawodach nie wystartowali pierwszy ostatecznie Kamil Stoch, trzeci Dawid Kubacki, piąty Piotr Żyła i szósty Andrzej Stękała.

Dziennikarz mógł zrobić test na kontro trenera!

Teraz ta czwórka przyjedzie tu walczyć o medale. - Wszyscy jedziemy autami - przekazuje nam Adam Małysz. Dyrektor PZN-u ds. skoków i kombinacji norweskiej odpowiada na pytanie jaką podróż ostatecznie wybrała ekipa, bo opcje były różne, np. taka, by skoczkowie polecieli, a sztabowcy pojechali. W końcu wszyscy przyjadą razem i we wtorkowy wieczór od razu mają zaparkować pod Ice rink stadium. Hala, w której zwykle jest lodowisko, została przemieniona w centrum testowe. Wchodząc do niej w tle widzi się skocznie. I zauważa się, że trudniejsze mogą być nie te kwalifikacje na sportowych obiektach, tylko te, covidowe. Pierwsze, wtorkowe, nasi skoczkowie przechodzą po to, by już w środę mogli uczestniczyć w pierwszych treningach.

Kciuki za naszych głównych kandydatów do sukcesów w Oberstdorfie trzeba ściskać już teraz. We wtorek o godzinie 9.00 na swoim teście byłem świadkiem pomyłki, która mogła wywołać spore zamieszanie. Korespondent Wirtualnej Polski Grzegorz Wojnarowski rejestrując się na badanie pokazał dowód osobisty, a i tak dostał do ręki próbkę z naklejką na której napisano "Grzegorz Sobczyk". Pieniędzy od dziennikarza też nie chciano, bo system pokazał, że test trenera jest już opłacony.

Kiedyś tu były kolejki do wejścia na trybuny

To nie jedyna wpadka niemieckiego organizatora. W poniedziałek pod testowym centrum tworzyły się kolejki.

- Mam nadzieję, że to jednorazowa sytuacja. Tego dnia mieliśmy aż 2 tysiące testów - mówi Miriam Frietsch.

O emocjach towarzyszących tym testom i ich częstotliwości rozmawiać chce mało kto. A jeśli już, to tylko prywatnie. Generalnie: szkoda nerwów. Są jednak tacy, którzy przypominają, że 16 lat temu, na MŚ 2005, Oberstdorf tętnił życiem, że na skoki, biegi i kombinację norweską organizatorzy sprzedali wtedy 350 tysięcy biletów. - Zgadza się, tak było - potwierdza pani Frietsch. Teraz na trybunach na zawodników już czekają kibice z tektury. Oni zarobić nie dadzą. Po prostu kilkaset osób zapłaciło po 19,5 euro i na tym koniec. Jedyne prawdziwe zyski mogą być tylko z testowania.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.