Piękna baśń polskich skoków narciarskich. Nowy bohater. "O kurdeee! Ja nie mogę"

W listopadzie zapunktował po raz pierwszy od prawie pięciu lat. W grudniu zdobył brązowy medal MŚ w lotach. W styczniu był szósty w Turnieju Czterech Skoczni. Teraz, w lutym, pierwszy raz w życiu doskoczył do indywidualnego podium PŚ, zajmując drugie miejsce w Zakopanem! Andrzej Stękała nie przestaje pisać kolejnej pięknej baśni w historii naszych skoków.

"Nie należy stawiać tamy wspaniałomyślności pańskiej" - tak lubił mawiać świętej pamięci Jerzy Pilch. Stękała mógłby tę myśl sobie wytatuować, bo tatuaże bardzo lubi. Zima 2020/2021 w polskich to przede wszystkim kolejne, wielkie zwycięstwo Kamila Stocha w Turnieju Czterech Skoczni. Ale to też równie wielka historia Andrzeja.

Zobacz wideo Adam Małysz zaskoczony formą zawodników Stefana Horngachera

Stoch dekorował, Stękała płakał

W sobotę pod Wielką Krokwią do dziennikarzy najpierw przyszedł Stoch. Zajął 20. miejsce. Wytłumaczył, że nie do końca rozumie, co w jego skokach nie gra i poszedł. Wrócił na chwilę po dekoracji. Żeby rzucić nam, że to jest wielki dzień Andrzeja i że on się z tego powodu bardzo cieszy.

W grudniu w Planicy to Stoch dekorował Stękałę brązowym medalem. Stękała był naszym największym bohaterem tamtych mistrzostw. Liderzy kadry - Stoch, Kubacki i Żyła - jeszcze nie byli w takiej formie, jaką osiągnęli dwa tygodnie później na Turnieju Czterech Skoczni. A Stękała, który jeszcze miesiąc wcześniej dorabiał w jednej z zakopiańskich karczm jako kelner, przeskakiwał siebie. Opanował ogromne nerwy, wniósł do drużyny mnóstwo punktów, pięknie zapracował na swój pierwszy medal w życiu. A później płakał ze wzruszenia.

- Ciężko uwierzyć, że to jest Puchar Świata i jestem tak wysoko. Tak trochę dziwnie, nie? - mówił teraz.

Po drugim miejscu w Zakopanem, ani nie płakał, ani nie wrzeszczał z radości jak w listopadzie w Wiśle. - O kurdeee! Ja nie mogę! Po prostu jestem megazadowolony! Tak mocno trenowałem, tak mocno się starałem, że cieszę się bardzo, że w końcu to idzie w dobrym kierunku - wyrzucał z siebie Andrzej chwilę po inauguracji sezonu. Wtedy zajął 19. miejsce. To znaczyło, że znalazł się w Top 30 pucharowego konkursu po raz pierwszy od prawie pięciu lat, od sezonu 2015/2016. Tamtej zimy, gdy z kadrą żegnał się Łukasz Kruczek, Andrzej trenujący w kadrze B u Macieja Maciusiaka punktował w 13 z 19 konkursów. W sumie uzbierał 105 punktów (teraz ma ich już 435 i jest 13. w generalce PŚ) i ustanowił ładne rekordy życiowe w postaci szóstego miejsca w konkursie w Trondheim i 235 metrów przelecianych w Vikersundzie.

Ale po tamtej zimie dla Stękały wszystko się skończyło. U Stefana Horngachera nie umiał się odnaleźć. Nie potrafił wprowadzić zmian w technice, a tego wymagał Austriak. Kiedy Horngacher odszedł prowadzić kadrę Niemiec, Stękała przyznał, że obaj za sobą nie przepadali. To było widać. Stękała został skreślony z centralnego szkolenia. I tylko dzięki Maciusiakowi trenował z jego kadrą, choć kadrowiczem nie był. Sport godził z pracą. Zarabiać na życie zaczął w karczmie Chata Zbójnicka w Zakopanem.

- Sezon 2015/2016 przepracowaliśmy bardzo dobrze w kadrze B i wydawało się, że od kolejnego sezonu Andrzej zacznie odnosić spektakularne sukcesy, bo przyszedł Stefan Horngacher. Niestety, potoczyło się to w całkiem przeciwną stronę. Andrzej był wtedy w trudnej sytuacji życiowej. Zmarł mu ojciec. Był przytłoczony i skoki na pewno nie były u Andrzeja na pierwszym planie - mówił nam trener Maciusiak po MŚ w lotach.

- Po roku w kadrze A Andrzej został przesunięty do B, a później wyrzucony z kadr całkowicie. Byłem wtedy w kadrze juniorskiej i na prośbę moją, mojego sztabu i Adama Małysza, Andrzej dołączył do juniorów. Prezes Tajner też tego chciał. Ale inni byli bardzo przeciwni, już nie będę mówił kto. Super, że się udało. Andrzej pokazał, że można wrócić. Teraz on powinien być wzorem do naśladowania dla młodych, którzy mają trudne chwile. Pamiętajcie: warto się starać, nie rezygnować - dodawał Maciusiak.

"Jak tylko chciałem przestać skakać, to był telefon"

Stękała Maciusiakowi dziękuje po każdym sukcesie. - Gdyby nie Maciek Maciusiak i sztab szkoleniowy kadry B, gdyby oni nie napierali na mnie, to myślę, że nie kontynuowałbym kariery. Wiara trenerów nie pozwoliła mi odejść. Jak tylko chciałem przestać skakać, to był telefon i słyszałem: "Ty się nie poddawaj, jest coś w tobie i masz skakać" - mówił nam w listopadzie w Wiśle. - Długo walczyłem z myślami. Nie wierzyłem, że mogę skakać dobrze. Wiadomo, że to też nie jest jakiś wielki sukces [19. miejsce w Wiśle], nie mogę mówić, że już jestem w megaformie. Ale samo to, że pracuję ciężko, nie tylko w skokach, ale ogólnie w życiu, i widzę efekty, jest najważniejsze - cieszył się Andrzej.

Małysz: Bardzo się cieszę, że się zwrócił do mnie!

Miał rację. Jego historia pokazuje, że prawdziwe są takie banały jak "Praca popłaca" czy "Nigdy się nie poddawaj". Za dwa tygodnie w Oberstdorfie zaczną się kolejne w tym sezonie mistrzostwa świata, tym razem w narciarstwie klasycznym. Dlaczego Stękała miałby tam nie spełnić kolejnego marzenia? Właśnie udowodnił, że stać go na medal nie tylko z kolegami z drużyny.

- W tym momencie Andrzej wygląda najlepiej w naszej kadrze. Jego forma idzie w górę. I bardzo się cieszę, że na pytanie o rezerwy zwrócił się do mnie i zapytał czy ja oddałem kiedyś idealny skok - mówi nam Adam Małysz.

Chodzi o sytuację z pokonkursowej rozmowy z Andrzejem. Na pytanie czy to były jego najlepsze skoki w życiu Stękała zareagował szybkim pytaniem do stojącego obok Małysza. "Adam, skoczyłeś kiedyś idealny skok?" - zapytał. - To znaczy, że on sobie zdaje sprawę z tego, że zawsze coś można poprawić. I bardzo dobrze. Źle by było, gdyby uznał, że jest w idealnej formie - tłumaczy Małysz.

Stękała w idealnej formie nie jest, za to jego wędrówka na szczyt wygląda jak scenariusz skrojony idealnie pod hollywoodzki hit. Wygląda na to, że możemy czekać na jeszcze więcej fajerwerków.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.