Bor Pavlovcić to kolejny efekt działania słoweńskiego odpowiedniego Stams - Kranju, w którym swoją karierę zaczynali także wszyscy trzej bracia Prevc, Robert Kranjec czy Primoż Peterka. On co prawda wychowywał się w Planicy, ale to Kranj stał się dla niego miejscem największego rozwoju od momentu, gdy został przesunięty do słoweńskich kadr juniorów. Sam podkreślał, że to właśnie przy innych zawodnikach czuje, że rozwija się najbardziej. Od słoweńskich dziennikarzy słyszymy prostą analogię: jeśli Timi Zajc miał po prostu talent i wygrywał niemal każde zawody w kraju, w których startował, tak Bor Pavlovcić jako junior nie był cudownym dzieckiem i do wszystkiego doszedł ciężką pracą.
Pierwszy raz zaistniał w światowych skokach w 2015 i 2016 roku, gdy zdobywał złote medale najpierw Zimowego Olimpijskiego Festiwalu Młodzieży Europy w Tschagguns w drużynie, a potem indywidualnie i w mikście podczas Zimowych Igrzyskach Młodzieży w Lillehammer. Wtedy debiutował także w Pucharze Świata i od razu zajął 26. oraz 16. miejsce w Sapporo. Rok później najpierw wygrał pierwszy konkurs Pucharu Kontynentalnego na Bloudkovej Velikance, a w 2018 roku zadebiutował na Letalnicy i był osiemnasty. W kolejnym sezonie PŚ startował już regularnie, ale wciąż bez większych sukcesów. Te przyszły dopiero teraz.
Pavlovcić pokazywał się z dobrej strony już od początku obecnego sezonu - podczas inauguracji w Wiśle nawet Werner Schuster dziwił się, dlaczego ówczesny trener Słoweńców, Gorazd Bertoncelj, nie zgłosił go do konkursu drużynowego. Ba! Pavlovcić to przecież zawodnik kadry B, a nie pierwszego zespołu, w którym wciąż są choćby Jernej Damjan, który w tym sezonie nie pojawił się jeszcze w żadnych międzynarodowych zawodach, a także Tilen Bartol, który tej zimy tylko raz był lepszy od Pavlovcicia w zawodach PŚ. On radził sobie świetnie - już w grudniu w Ruce osiągnął swój najlepszy wynik w karierze i zajął siódme miejsce. - To były niezwykłe skoki, Bor zrobił ogromny postęp - mówił wtedy Bertoncelj cytowany przez portal dnevnik.si. Szkoleniowiec zdał sobie wtedy sprawę z tego, że powinien mu dawać więcej szans. I najpierw on, a teraz nowy trener Słoweńców, Robert Hrgota, trzymali go w kadrze, a on odpłacił się świetnymi wynikami.
W ostatni weekend stycznia Pavlovcić pokazywał już formę na poziomie światowej czołówki - pierwszy konkurs w Willingen skończył na czwartym miejscu, a do podium zabrakło mu tylko 3,8 punktu. Wielu już wtedy zauważało, że to nie przypadek. Przyjazd do Klingenthal i pierwsze skoki oddawane na Vogtland Arenie tylko to potwierdzały. Przed tym w pierwszej serii pierwszego konkursu miał jednak duży problem - nie mógł dopiąć kombinezonu i organizatorzy pozwolili mu oddać próbę kilka minut później. Słoweniec szukał ratunku u słoweńskich przedskoczków. Jak opisuje portal dnevnik.si, poprosił jednego z nich o pomoc, a ten w końcu pomógł mu zapiąć kombinezon i Pavlovcić mógł oddać swój skok. Poleciał na 137,5 metra i zajmował siódme miejsce. W finałowej serii udało mu się jednak osiągnąć aż 142,5 metra i Słoweniec po raz pierwszy stanął na podium - zajął trzecie miejsce.
Wszystko to nie udałoby się, gdyby nie pomoc przedskoczka. - To był dla mnie świetny dzień, bardzo chciałem w końcu stanąć na podium. Może problem z zapięciem kombinezonu i to, że oddałem skok trochę później, wpłynęło na fakt, że był nieco gorszy, ale zaatakowałem w drugiej serii. Czułem się świetnie i udało mi się odnieść sukces - mówił szczęśliwy Pavlovcić cytowany przez dnevnik.si po zawodach.
W niedzielę Pavlovcić nie miał już problemów z kombinezonem i drugie podium wywalczył sobie sam. Skoki na 140 i aż 146 metrów dały mu poprawę rezultatu z soboty, bo zajął drugie miejsce. Zwycięstwo odebrał mu Halvor Egner Granerud, ale miał jedynie 0,7 punktu nad Słoweńcem. Można się zastanawiać, czy to nie zasługa ruchu z obniżeniem belki do ósmej w celu zdobycia dodatkowych punktów autorstwa trenera Alexandra Stoeckla, którego Norwegowie nazwali za to geniuszem. Gdyby Austriak tego nie zrobił, Granerud potrzebowałby skoczyć zdecydowanie ponad 140 metrów, być może nawet w pobliżu odległości Pavlovcicia, a już trzeba było oddać skok z dziewiątej, a nie dziesiątej belki jak w przypadku Słoweńca.
Sukces Pavlovcicia budzi wyobraźnię nie tylko ze względu na jego szanse na częstsze pojawianie się w czołówce PŚ, ale także nadchodzące mistrzostwa świata. Za dwa tygodnie Pavlovcić z taką formą nie musi być określany czarnym koniem, a jednym z realnych kandydatów do medali. Oberstdorf i słoweński skoczek - takie połączenie już raz dało medal. W 2005 roku Rok Benković sensacyjnie zdobył złoty medal na normalnej skoczni podczas poprzednich MŚ w niemieckiej miejscowości. Teraz Bor Pavlovcić może być nawet jego lepszą wersją - Benković przystępował do mistrzostw bez ani jednego miejsca w najlepszej dziesiątce konkursu Pucharu Świata.
A w siłę rośnie cała słoweńska kadra. W ostatnich miesiącach Robert Hrgota nie miał łatwego zadania - musiał z roli asystenta stać się pierwszym trenerem jednej z najsilniejszych kadr narodowych w skokach narciarskich. I to chwilę po kryzysie instytucjonalnym, jaki swoimi słowami podczas mistrzostw świata w lotach narciarskich o Bertoncelju wywołał Timi Zajc, ówczesny lider kadry. Wtedy Słoweńcy szukali jednak formy, a Zajc wpadał w swój największy dołek, z którego nie wydostał się do tej pory. Poza Pavlovciciem silni wydają się natomiast choćby Anze Lanisek i Domen Prevc, którzy potrafią skakać na poziomie czołowej dziesiątki PŚ. Jeśli do tej trójki Hrgota będzie umiał dopasować czwartego skoczka, który będzie prezentował równy poziom, Słoweńcy mogą powalczyć nawet o wysokie miejsca w rywalizacji drużynowej. Kto wie, czy nie wedrzeć się do rywalizacji trzech reprezentacji dominujących sezon - Polski, Niemiec i Norwegii - o medale.