Czeski komentator krzyczał: "dotkl se snehu!". To skok-symbol "Małyszomanii"

Jakub Balcerski
Nowy rekord skoczni w Willingen, który podczas ostatnich zawodów Pucharu Świata ustanowił Klemens Murańka przypomniał prawdopodobnie najbardziej legendarny skok całej kariery Adama Małysza. 20 lat temu, 3 lutego 2001 roku wiślanin uzyskał aż 151,5 metra. Wtedy na dużej skoczni była to odległość trudna do wyobrażenia. - To skok-symbol "Małyszomanii" - mówi Sport.pl Krystian Długopolski.

Klemens Murańka w piątek, 29 stycznia pobił rekord skoczni w Willingen, gdy uzyskał 153 metry w kwalifikacjach do sobotnich zawodów na Muehlenkopfschanze. Kilkanaście minut później 152 metrów uzyskał Andrzej Stękała. To, co wyprawiali Polacy, należy nazwać szaleństwem. Oba skoki przypomniały inne wydarzenia z Willingen. 3 lutego 2001 roku aż 151,5 metra skoczył tam Adam Małysz. Wtedy był to jednak skok niewyobrażalny. Trudno było uwierzyć, że da się ustać skok na taką odległość na dużej skoczni.

Zobacz wideo Niemcy prawie 20 lat czekają na wygraną w TCS. "Trudny okres przed Horngacherem"

Legendarny skok Małysza w Willingen. Czeski komentator krzyczał, że "dotkl se snehu!"

Na liście rekordów w Willingen próbę Małysza w dół zrzuciły już skoki Janne Ahonena z 2005 roku i Jurija Tepesa z 2014. Obie na 152 metry, choć wydawało się, że Fin lądował znacznie dalej - na początku zmierzono mu przecież aż 155,5 metra. Udowodniono, że da się tu skoczyć dalej niż Małysz i nawet wylądować, ale dla Polaków to nie ma znaczenia. 151,5 metra wiślanina było wyjątkowe nie tylko ze względu na odległość, a może przede wszystkim ze względu na okoliczności. 

Małysz poprawiał rekord skoczni już dzień wcześniej i dwukrotnie. Wtedy uzyskiwał jednak 142 i 142,5 metra, które nie robiły aż takiego wrażenia, choć były lepsze od poprzedniego rekordowego skoku Andreasa Widhoelzla o siedem metrów. W konkursie z 3 lutego 2001 roku w pierwszej serii mocno padał śnieg. Wiatr sprawiał, że wielu zawodników zupełnie nie radziło sobie z warunkami i spadało na bulę. W klasyfikacji generalnej Pucharu Świata Martin Schmitt był wówczas na drugiej pozycji i tracił 136 punktów do Adama Małysza. Na skoczni zgromadziły się tłumy kibiców gotowe zobaczyć, jak Schmitt wygrywa i goni Małysza w rywalizacji o Kryształową Kulę. A zobaczyły dramat Schmitta, który wówczas skoczył zaledwie 97 metrów i nie awansował do drugiej serii. Był dopiero 44. i wściekły opuścił obiekt jeszcze przed zakończeniem konkursu. Małysz skoczył 122 metry, był ósmy po pierwszej serii i musiał atakować w finałowym skoku, jeśli chciał powalczyć o zwycięstwo. 

I wtedy oddał ten skok. Kilkukrotnie pod jego narty napływały korzystne podmuchy powietrza niosące go poza rozmiar skoczni. Jak się później okazało, poza tabliczki z odległościami. Na 151,5 metra. Pomimo wyjątkowego profilu skoczni, do tej pory nikt nie spodziewał się, że da się w Willingen polecieć tak daleko i ustać. Małysz wylądował na dwie nogi i cudem utrzymał równowagę. "A! Dotkl se snehu!" - krzyczał czeski komentator, gdy zauważył, że Polak był bardzo blisko zahaczenia prawą dłonią o zeskok, gdy ratował się przed upadkiem. Czy była podpórka? To trudne do oceny - sędziowie, którzy wystawiali wówczas noty z wysokości wieży sędziowskiej, nie skomentowali dla nas swoich decyzji, a dali Małyszowi trzy razy po 16,5 i dwa razy po 16 punktów. Innym trudno to ocenić, bo w transmisji telewizyjnej widać, że dłoń Małysza zatrzymuje się tuż nad śniegiem, ale nie da się stwierdzić, czy na pewno go dotyka. Polak mocno walczył jednak o to, żeby skok ustać.

 

Ville Kantee wygrał wtedy z Małyszem, ale chciał, żeby tylko nikt go nie zdyskwalifikował. "Bardzo się bałem"

Nie wszyscy są świadomi, że Małysz tego konkursu w Willingen nawet nie wygrał. - Po zawodach powiedziałem Adamowi, że to, co zrobił, było szalone - mówi Sport.pl Ville Kantee. To właśnie on pokonał wtedy Małysza, a w drugim skoku także uzyskał niesamowitą odległość - 146 metrów, czyli ówczesny drugi wynik w historii skoczni w Willingen. On skoku Małysza nie widział, bo czekał wówczas na górze na swoją próbę. Nie pamięta nawet reakcji kibiców, bo w myślach był zajęty czymś kompletnie innym. - Matti Hautamaeki przypadkowo wziął wtedy mój numer startowy z szatni, a nie mieliśmy, jak się zamienić, zanim się zorientowaliśmy. Bardzo bałem się dyskwalifikacji po swoim skoku, ale szczęśliwie na dole obaj przeszliśmy kontrolę i mogliśmy cieszyć się wynikiem - opowiada skoczek. 

- Pamiętam ten konkurs przede wszystkim ze względu na tę niezwykłą atmosferę. Przyszło bardzo dużo kibiców, którzy dopingowali Martina Schmitta i Svena Hannawalda. A mój drugi skok? Świetny, z wykorzystaniem dobrych warunków. Bałem się trochę lądowania, bo na odjeździe było sporo świeżego śniegu. Ale szczęśliwie wszystko poszło po mojej myśli. Mogłem polecieć nawet kilka metrów dalej, ale wiedziałem, że jeśli trochę skrócę skok i dobrze wyląduję, będę miał dobre noty za styl - opowiada Kantee. Dla Fina było to drugie i ostatnie zwycięstwo w karierze. - Teraz nie tęsknię już za sportem, mam po prostu miłe wspomnienia z tamtego okresu i niech tak zostanie. Po zakończeniu kariery realizowałem swoją drugą pasję, czyli muzykę i grałem w zespole The Kroisos. Nagraliśmy jeden album w 2009 roku i mieliśmy trasę po Europie. Teraz już jednak nie gramy i nie spotkaliśmy się od wielu lat. Wciąż kocham muzykę i pracuję przy niej, gdy montuję filmy i dźwięk - dodał. 

Tajner uważa skok Małysza z Willingen za najlepszy w karierze. Ale z wydłużeniem skoczni nie ma racji

Próbę z Willingen za najlepszy skok Adama w karierze uważa jego ówczesny trener, a dzisiaj prezes Polskiego Związku Narciarskiego, Apoloniusz Tajner. - Dobił Niemców ten lot Adama. RTL nas zaprosił do swojego pleksiglasowego studia. Kufle z piwem rzucane przez Niemców się o te szyby rozbijały - mówił w rozmowie z dziennikarzem Sport.pl, Łukaszem Jachimiakiem w jego cyklu "nieDawnyMistrz"

Tajner uważa także, że skocznia już po skoku Małysza została wydłużona o 10 metrów. - Żeby teraz oddać taki skok jak Adam wtedy, to trzeba by było osiągnąć 156 może 157 metrów - mówił dla Sport.pl. Niemcy twierdzą jednak, że ingerencji w zeskok od 2001 roku do dziś w Willingen nie było. - Skocznia jest dokładnie taka sama jak za czasów Małysza. W porozumieniu z FIS przesunęliśmy tu punkt K, ale na zeskoku od 20 lat nie pracowały żadne koparki. Profil nie uległ zmianie. Jedyne, co zyskała skocznia od 2001 roku, to nowa wieża sędziowska i oświetlenie. Za 2,2 mln euro wybudowano je na 2013 rok - mówił dla TVP Sport Bernd Saure, rzecznik prasowy zawodów.

 

"Skok symbol" Małysza pozostanie legendarny. Rekord rekordów Murańki to piękne nawiązanie

Wydaje się, że skok Klemensa Murańki z tego roku nigdy nie będzie tak wyjątkowy, jak ten Małysza. 153 metry Murańki to najdłuższy oficjalny rekord dużej skoczni w historii. Taki rezultat trzeba docenić, ale trudno będzie mu przebić osiągnięcie sprzed 20 lat tak legendarnej postaci, jak Adam Małysz, w dodatku będące jednym z jego najbardziej docenianych i popularnych skoków. Tu trzeba wskazać choćby słowa Tajnera, który wybrał tę próbę nawet ponad niezwykłe 138,5 metra z tego samego roku w Trondheim. Rekord Murańki to piękne nawiązanie do 2001 roku, ale także rekord uzyskany w innych okolicznościach - poprawiany o metr, a nie jak w przypadku Małysza o dziewięć. 

- Oglądałem ten skok Adama setki razy, pewnie jak każdy. Na miejscu mnie nie było, ale czuje się, jak niezwykły był to lot. To skok-symbol "Małyszomanii" - mówi nam Krystian Długopolski, były polski skoczek.  To był wynik jak z nowej epoki i pozostanie w Polsce legendarny, nawet jeśli ktoś niedługo zdoła ustać w Willingen 160 metrów. Są skoki, które stają się historyczne przede wszystkim na skalę osiągnięcia i jego okoliczności. Tak jest i będzie ze skokiem Małysza.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.