Wiktor Pękala to 21-letni zawodnik LZS-u Sokół Szczyrk, który prowadzi własny kanał na YouTube. Robi to jako jeden z nielicznych na świecie i prawdopodobnie jako jedyny polski skoczek na takim poziomie. Nagrywa swoje skoki, smarowanie nart i przygotowywanie ich na trening, tłumaczy jak ważna w skokach jest waga, czy psychika, pokazuje, jak wyglądają zawody krajowe, czy bycie przedskoczkiem na Pucharze Świata i Letnim Grand Prix. Analizuje swoje skoki, nie wstydzi się mówić o błędach, a także świetnie ujawnia, jak wygląda atmosfera przed wejściem na belkę startową czy jeszcze w pomieszczeniu, gdzie skoczkowie czekają na swoją próbę. Jeszcze nikt przed nim nie opowiadał tak na YouTube o tym sporcie. Jego filmy wyświetlono już kilkaset tysięcy razy, ma też ponad trzy tysiące subskrypcji.
Myślę, że dalsza ciekawość. Komentarze wyrażały raczej zadowolenie z tego, że pokazuję, iż skoczkowie to normalni ludzie. Zrobiłem to w sumie nieświadomie, bo nie sądziłem nawet, że ktoś może myśleć inaczej.
Te, które mają więcej wyświetleń niż większość i te, których się bałem wstawić, bo uważałem, że za dużo mówię. Później się okazywało, że są same dobre komentarze i słowa otuchy.
Kiedy byłem w formie, nie miałem z tym żadnego kłopotu. Kiedy na skoczni było gorzej, to też nie, ale czasem się zastanawiałem, czy kamerka mnie nie dekoncentruje. Kiedy trener powiedział, żebym już z nią nie skakał, to nie wchodziłem w dyskusję.
W skokach jestem już jakieś dziesięć lat. Jeszcze dłużej się nimi interesuje, ale w tym czasie poznałem wielu ludzi, którzy opowiadali ciekawe historie, więc stwierdziłem, że niektóre są warte przekazania światu.
YouTube jest dla mnie dodatkiem, ale lubię to robić i staram się robić to jak najlepiej. Nie wiem, jak potoczyłoby się to w takiej sytuacji, ale obecnie widać, że wstawiam mniej filmów, bo po treningach wolę odpocząć od skoków, niż siadać do montowania, które też bywa męczące. Jednak wierzę, że wciąż będę mógł to łączyć.
Dla mnie to były pierwsze starty w zawodach międzynarodowych od roku. Podszedłem do nich jak do każdego innego startu.
Na pewno działało to na mnie w jakimś stopniu, ale nauczyłem się już znosić porażki. Mimo wszystko to nie był łatwy weekend, ale takie jest życie. Raz jest lepiej, raz jest gorzej
Większość kibiców z Polski ogląda tylko transmisje w telewizji. Nie interesują się całą otoczką tego sportu, tylko tym, co tam zobaczą.
Jak zacząłem ogarniać swój świat, to miałem wiele pomysłów na życie, ale nie wiem, czy skoki były wśród nich. Wątpię, bo skokami na poważnie zacząłem się interesować gdzieś po czwartej Kryształowej Kuli Małysza.
Na początku przygody ze skokami trenerzy dbają o to, żeby one kojarzyły się nam z dobrą zabawą, a nie treningami i wyrzeczeniami. Ja byłem na to od początku gotowy, wiedziałem, że jeśli chcę coś osiągnąć, to muszę ciężko trenować, więc chwile, w których miałem dość i mi się nie chciało, zdarzały się raczej rzadko.
Bezpośrednio nie, jednak wszędzie wokół słyszy się kolegów, którzy mówią, że jak nic nie będzie po tym sezonie, to kończą. Że ze skoków nic nie ma. Można się trochę zniechęcić. Rozumiem też, że niektórzy nie mają tak łatwo jak ja, bo mogę liczyć na rodziców. Nie jest to łatwe, ale rodzice też dużo poświęcali: wozili mnie na treningi, płacili za szkołę, czy czasami nawet za wyjazdy. Też we mnie wierzą i wspierają. Kiedy mam okazję, to pracuję, ale wtedy odbywa się to kosztem regeneracji. Praca plus skoki dają 24 godziny zmęczenia i ciężko jest to połączyć, choć jest to możliwe.
Nie zastanawiałem się nad tym, ale najprościej mogę odpowiedzieć, że paroma dobrymi skokami z rzędu. Ale to jest bardziej złożone, bo wpływa na to wiele czynników.
Bywa, że za dużo analizuję, staram się coś zmienić. Miałem tak w ubiegłym tygodniu i kiedy to zauważyłem, to poszedłem skoczyć "bezmyślnie". Efekt był znacznie lepszy, ale bezmyślnie skakać nie można. Trzeba umieć znaleźć cienką granicę pomiędzy bezmyślnym skakaniem a nadmiernym analizowaniem. Nie jest to łatwe, przynajmniej dla mnie.
Raczej dokładam małe elementy do swoich skoków, które czasem dają duży efekt. Książkowo byłoby eliminować błąd za błędem, jednak zdarzają się gorsze dni na skoczni, które potrafią rozregulować, albo przy wyeliminowaniu błędu pojawia się jakiś inny, nowy problem.
Każdy trenuje na tym, co ma. Gdyby było więcej skoczni, to na pewno byłoby to korzystne dla polskich skoków, ale mnie z perspektywy zawodnika nie pozostaje nic innego, jak zaakceptować sytuację i rzeźbić z tego, co mam.
Za sukcesami w Pucharze Świata i zainteresowaniem idą pieniądze, które spływają na całe nasze skoki. Dzięki sukcesom mamy takie zawody jak Lotos Cup. Na pewno im więcej zawodów, tym lepiej. Gdybym to ja decydował i miał na to środki, to starałbym się jakieś zawody zorganizować z jeszcze większym rozmachem, choć Lotosy są przeprowadzane na bardzo wysokim poziomie organizacyjnym, jak na zawody krajowe.
Trochę tak. Nie mają łatwo, trzeba przyznać. Niedługo będą mieli nowy kompleks skoczni (Średnią i Małą Krokiew, które mają zostać oddane do użytku w czerwcu tego roku), więc to na pewno ułatwi sytuację nie tylko im, ale i zawodnikom z całej Polski.
Skoki bywają niewdzięcznym sportem. Z drugą częścią zdania Roberta Matei też się zgodzę, ale ja bym to określił nieco inaczej, ponieważ to może brzmieć trochę zniechęcająco. Ale jeśli ktoś jest zapaleńcem, to nie ma sensu mówić mu, że coś jest ciężkie do zrobienia.