Skontaktuj się z nami
Nasi Partnerzy
Inne serwisy
Skontaktuj się z nami
Nasi Partnerzy
Inne serwisy
5 stycznia 2021 roku mija sześć lat od dramatycznego upadku Nicka Fairalla w Bischofshofen, po którym Amerykanin doznał poważnej kontuzji kręgosłupa i nie wrócił już do skoków. Amerykanin miał wielkiego pecha, bo upadł niemalże w ten sam sposób dwukrotnie tego samego dnia. O tej sytuacji mówi Sport.pl trener, który wówczas puszczał Fairalla z wieży trenerskiej, a teraz nadal jest szkoleniowcem amerykańskich i kanadyjskich skoczków, Bine Norcić. Opowiada także o swojej sportowej przeszłości, czy kulisach prowadzenia kadry obecnie na czele z "królem Twittera", Mackenziem Boyd-Clowesem, który w tym sezonie zajął najwyższe miejsce w karierze podczas zawodów Pucharu Świata (szóste w Engelbergu).
Bine Norcić: Cóż, bez mojego sztabu - asystentów Urosa Vrhoveca, Jana Druziny, fizjoterapeuty Urbana Jarca i trenera przygotowania fizycznego, Matjaza Polaka - to na pewno nie byłoby możliwe. Właściwie jestem trochę zaskoczony, że potrafią utrzymać swoją motywację na tak wysokim poziomie w tym trudnym czasie. To pcha nas naprzód. Wiem, że Amerykanie mogą osiągać tak dobre wyniki, jak Kanadyjczycy mieli w PŚ, pokazali to podczas Pucharu Kontynentalnego w Engelbergu, po którym dołączył do nas Casey Larson. Bardzo w nich wierzę.
Tak, zwłaszcza w tym sezonie. Kevin Bickner nie był mentalnie gotowy, żeby pokonać tę presję, więc został w domu i dołączy do nas, gdy sprawa Covidu stanie się trochę prostsza do opanowania. Dla reszty to pozostawanie w Słowenii od sierpnia. Od tego momentu nie byli w domu, ale zaakceptowali to i rezultaty naszej pracy są widoczne.
Tak, ale dlatego koncentrujemy się na nich i przetrwaniu tego sezonu w normalny sposób. Wydaje się, że najtrudniejsze jest teraz skupienie się na tym i pozostanie przy braku zakażeń w całej kadrze.
Mój tata, Bogdan (były skoczek narciarski, dwukrotnie stawał na podium zawodów Pucharu Świata, później trener m.in. kadry Słowenii i Holandii - przyp.red.).
Przede wszystkim ciężkiej pracy. Zawsze mnie wspierał, choć bywał surowy. Jednak tylko w przypadku zwracania mi uwagi, żebym wykonał swoją robotę i był profesjonalny w tym, co robię. Więc nauczyłem się od niego dyscypliny.
Pewnie mógłbym porównać pewne elementy, ale zauważam, jak skoki się rozwinęły. Powiedziałbym jednak, że ogromnie dużo wyciągnąłem z obserwowania i patrzenia na Ludvika Zajca (skoczek reprezentujący Jugosławię w latach 60. i na początku 70., a także trener m.in. reprezentacji Słowenii - przyp.red.). Był ikoną. Wyjątkowa była jego współpraca z moim tatą i to, jak trenowali.
Musiałem ją zakończyć przez poważny uraz pleców. Próbowałem się pozbierać przez trzy miesiące, ale moje ciało mówiło mi, że już nie mam jak. W tym samym roku zmarł także mój tata i wiedziałem, że muszę zacząć zarabiać pieniądze na własną rękę, więc decyzję podjąłem bardzo szybko.
Tak, już miesiąc później trenowałem słoweńską kadrę juniorów.
To były miłe czasy. Wydaje mi się, że byłem dziewiąty po pierwszej serii, ale nie byłem w stanie utrzymać tak wysokiej pozycji. I tak skończyło się na najlepszym wyniku w karierze. Teraz uwielbiam przyjeżdżać do Zakopanego czy Wisły.
Świetnie się nawzajem rozumiemy. W końcu całą grupą trenerów jesteśmy taką małą rodziną, z którą spędzamy więcej czasu, niż ze swoimi właściwymi. Szczególnie miło zrobiło się, gdy wszyscy wspólnie cieszyliśmy się szóstym miejscem Mackenziego w Engelbergu.
Nigdy nie zmieniłbym tego biegu wydarzeń i nie zamienił na nic czasu, który spędziłem w każdym z zespołów. Myślę, że każdy trener powinien przejść taką drogę: od szkolenia zawodników zaczynających karierę aż do pierwszych międzynarodowych zawodów. W tym czasie uczysz się poprawiania technicznych elementów i później łatwiej pracuje ci się przy nich u najlepszych zawodników.
Z każdym rokiem i sezonem zdobywasz więcej doświadczenia i rozwijasz się jako człowiek. Oczywiście moim głównym celem pozostawało danie szansy na stanie się profesjonalnymi skoczkami moim zawodnikom. Ale oczekiwania rosły i myślę, że w tym momencie jesteśmy na etapie myślenia o zajmowaniu czołowych pozycji.
To był drugi najtrudniejszy moment w moim życiu po śmierci mojego taty. Po tym upadku Nicka nie mogłem normalnie pracować do końca sezonu. Zostałem z jego rodziną w Bischofshofen przez dziesięć dni po upadku. Zajęło mi sporo czasu, zanim udało mi się choć trochę oczyścić umysł. Ale jestem szczęściarzem, bo Nick jest wielkim "fighterem" i szybko stawiał kolejne kroki w rehabilitacji, to podtrzymywało mnie na duchu.
Rozmawialiśmy ze sobą. Nick skakał wtedy naprawdę dobrze i wciąż mam takie wrażenie, że czuł ból po pierwszym upadku, ale nie chciał mi o niczym powiedzieć. Był przekonany, że może mieć świetny wynik i... to znów się stało, upadł tak samo. Gdybyśmy mieli czas, to zrobilibyśmy research i sprawdzili, czy na pewno wszystko jest dobrze. Ale nie mieliśmy i zawsze pozostaje to "gdyby".
Piszemy ze sobą co dwa tygodnie i na pewno dalej będziemy. W czasie jego rehabilitacji wrócił do aktywnego uprawiania sportu szybciej, niż ja wróciłem do normalności jako trener. To bardzo mnie natchnęło. Teraz widzę, jak jeździ na nartach wodnych i strzela, a to staje się dla mnie inspiracją w chwilach, gdy nic nie idzie po mojej myśli.
To był dla mnie kolejny spory szok. Zwłaszcza dlatego, że został zniesiony z zeskoku i nie mieliśmy informacji ze sztabu medycznego żadnych informacji, co z nim. Pamiętam tylko, że byłem przy nim na dole tak szybko, że spytał, czy to na pewno ja go puszczałem z wieży trenerskiej, bo nie mógł uwierzyć, jak szybko się tam znalazłem. Na szczęście ostatecznie wszystko było w porządku i tego wieczoru zjedliśmy razem pizzę, nawet jeśli nie zezwalam na takie jedzenie.
Nie jest łatwa, bo gdy zdecydowaliśmy, że od sierpnia wszyscy zawodnicy muszą zostać w Słowenii, okazało się, że zwyczajnie nie był na to gotowy psychicznie. Normalnie trenuje w domu, ale na pewno odpuści ten sezon. Wróci w sezonie olimpijskim. Jest z naszym zespołem sześć lat i zawsze większość czasu spędzamy w Europie, nikt nie ma odpowiednio dużo czasu dla rodzin. To zrozumiałe, że w tym roku stało się to wyjątkowo trudne dla zawodników.
Nie, ale wiem, do czego zmierzasz.
Wiem, że jest nazywany "królem Twittera", ale z mojej strony tak długo, jak Mackenzie pozostaje skupiony na swoich zadaniach, nie mam nic przeciwko jego korzystaniu z Twittera. Nie będę go przekonywał do czytania książek, jeśli tego nie chce, ale na pewno musi wiedzieć, co ma do zrobienia.
O, tak. To często sytuacje, gdy spędzamy ze sobą dużo czasu, a każdy potrzebuje własnego spokoju na rozwiązanie pojawiających się problemów. I jestem wdzięczny i dumny z nich, że z tego wychodzimy i potrafią się poświęcać tak, jak robili to dotychczas.
Wciąż bardzo ważne jest dla nas, żeby pozostać realistami, ale takimi optymistycznymi. To ważne, żeby ten wynik nie był tylko efektem jakiegoś farta, ale także rezultatem ciężkiej pracy. Powiedziałem całej drużynie, że musimy potraktować ten pandemiczny sezon, jako naszą szansę. Wszyscy się z tym mierzą, nie ma żadnych wymówek, że ktoś ma nad kimś przewagę. Więc myślę, jak ich wesprzeć i podnieść im poziom motywacji nawet jeszcze wyżej. I tego efekt mam teraz przed oczami.
Myślę, że pewnie przyjdzie moment, kiedy będę musiał postawić kolejny krok i stąd odejść, ale on jeszcze się nie pojawił. Jestem zdania, że takie sytuacje powinny następować po zakończeniu sezonu albo wygaśnięciu kontraktu. Podejmowanie tego typu decyzji w innych chwilach jest nie fair dla skoczków i zespołu, z którym pracuję. A w Planicy pojawiły się zapytania, ale pozostałem w tym wszystkim profesjonalny i skupiłem się na swoich zawodnikach.
Że zawsze może pojawić się sensacyjny zwycięzca.