Nawet Eisenbichler wybuchł na TCS. "Niegodne". Prestiż imprezy zszargany

Piotr Majchrzak
Szokująco niskie nagrody, kłopoty z hotelami czy posiłkami na skoczni, a w tym roku - trzęsienie ziemi, które organizatorzy zafundowali polskim skoczkom. Turniej Czterech Skoczni zaczął tracić na prestiżu. "Organizacja turnieju jest niegodna jego tradycji" - mówią skoczkowie.

Turniej Czterech Skoczni jest prawie dwukrotnie starszy od Pucharu Świata w skokach narciarskich, którego pierwsza edycja miała miejsce w sezonie 1979/1980. 69 lat wielkiej tradycji i prestiżu, ale ostatnie lata nie są dla turnieju udane. Wygląda na to, że impreza swoje najlepsze lata ma za sobą, a tradycja to jedyna magiczna rzecz, jaka jej pozostała.

Zobacz wideo Kamil Stoch wymownie skomentował zamieszanie z wykluczeniem polskich skoczków

- Turniej Czterech Skoczni wciąż jest jedną z największych i najbardziej prestiżowych imprez sportowych. Wielu skoczków rozpoczynało karierę, marząc o rywalizacji na tych skoczniach. Jeśli chcesz pozostać w pamięci kibiców jako wielki skoczek, musisz wygrać ten turniej. Jeśli wygrasz w karierze 10 konkursów Pucharu Świata, to możesz zostać zapomniany, ale jeśli wygrasz TCS - zostaniesz legendą - mówi Sport.pl Matze Bielek, wieloletni komentator skoków narciarskich w niemieckim Eurosporcie, a obecnie burmistrz bawarskiego Dettelbach.

Wielki paradoks TCS. Wygrywasz wszystkie kwalifikacje i zarabiasz więcej

Turniej wciąż jest prestiżowy, ale nagrody - co najwyżej przeciętne. Dziś nawet ci najstarsi skoczkowie, jak Kamil Stoch, którzy doskonale pamiętają złoty okres TCS, nie boją się powiedzieć, że wygrana na Raw Air smakuje lepiej, szczególnie finansowo. Tam za zwycięstwo można zgarnąć 60 tys. euro, za drugie miejsce 20 tys., a za trzecie - 10. W Turnieju Czterech Skoczni można zarobić 20 tys. franków szwajcarskich, ale za zwycięstwo w całej imprezie. To około 18,4 tys. euro.

- W porównaniu z innymi zawodami w skokach narciarskich, które cieszą się takim zainteresowaniem, taką oglądalnością i są tak dużym wyzwaniem dla sportowców, to ta nagroda jest zdecydowanie za mała. Myślę, że sportowcy powinni mieć większy udział w finansowy w sukcesie TCS - dodaje Bielek.

Największy paradoks jest jednak taki, że jeśli jeden zawodnik wygrałby cztery serie kwalifikacyjne, to zarobiłby dodatkowo - 20 tys. euro (5 tys. euro za wygrane kwalifikacje). To o 1,6 tys. euro więcej niż za zwycięstwo w całym turnieju i za dużo "mniejszą pracę", bo kwalifikacje to tylko cztery skoki. Czyli nie wygrywając turnieju, ale wygrywając kwalifikacje i zajmując wysokie miejsca w konkursach, można wyjść lepiej finansowo. To oczywiście porównanie dość abstrakcyjne, ale pokazuje pewien paradoks. 

Legendy TCS jak Sven Hanawald czy Martin Schmitt od lat twierdzą, że jest to wręcz niedorzeczne, a zwycięzcy TCS powinni zarabiać większe pieniądze. Tylko tak można utrzymać prestiż turnieju. Już wydaje się, że dużo lepszym rozwiązaniem byłoby obniżenie bonusu za kwalifikacje do standardowych 3 tys. euro, a dodatkowe 8 tys. mogłoby trafić do puli za wygranie całego turnieju. 

Oczywiście, skoczkowie walczą także o zwykłe premie za zawody PŚ, które w czasie Turnieju Czterech Skoczni są dokładnie takie same, jak w całym Pucharze Świata. Dziś wygranie jednego konkursu PŚ, to zarobek rzędu 10 tys. franków szwajcarskich, czyli w przybliżeniu ok. 40 tys. zł. Nagrody przysługują najlepszej trzydziestce skoczków. Tylko że w Raw Air jest dokładnie tak samo.

Działania z ostatnich lat szargają prestiż Turnieju Czterech Skoczni

Od kilku lat władze Turnieju Czterech Skoczni robią dużo by zszargać opinię tej imprezy. Rok temu przy okazji konkursu w Ga-Pa Walter Hofer grzmiał, że turniej może zostać przerwany, bo pojawiły się problemy z noclegiem, a jeden z norweskich skoczków (przyjechali tam trenować i skakać jako przedskoczkowie) musiał spać w lobby, bo brakowało dla niego pokoju. Inne kadry też miały problemy z hotelami, choć nie tak duże. Problemy w Turnieju Czterech Skoczni bywają też z jedzeniem dla zawodników. Np. na polskich konkursach zawodnicy nie mogą na to narzekać i nawet w dobie pandemii mieli możliwość zjedzenia jakiegoś posiłku. Na skoczniach TCS zjedzenie czegoś na skoczni może już stanowić większy problem, a największym rarytasem bywają kanapki z mortadelą. Szczęśliwcy mogą trafić np. na gulasz z parówkami. Problem jest jednak taki, że szybko znikają, a problem zaczyna być istotny, szczególnie gdy konkurs się przeciąga i na skoczni spędza się więcej czasu niż zazwyczaj. 

- Z jednej strony rozumiem skoczków, którzy narzekają na takie rzeczy jak jedzenie czy hotele. W dzisiejszych czasach wszystko jest o wiele bardziej profesjonalne. Z drugiej strony wszyscy musimy zadać sobie pytanie, czy nasze standardy nie są obecnie zbyt wysokie. Jeśli rozmawiasz z legendami takimi, jak Adam Małysz czy Martin Schmitt i Sven Hannawald, to oni już wiele razy mówili, w jakich hotelach spali. A oni wszyscy skakali na bardzo wysokim poziomie i nie było wtedy narzekania na jedzenie i hotele - zauważa były komentator niemieckiego Eurosportu.

Eisenbichler wybuchł. Horngacher łagodził sytuację

Po poniedziałkowych zmaganiach narzekał nawet sam Markus Eisenbichler, który w rozmowie ze stacją ZDF stwierdził, że organizacja nie pasuje do rangi tego turnieju, a wszystko bardziej przypominało... przyjęcie urodzinowe dla dzieci. - Cała organizacja nie była godna turnieju - mówił w poniedziałek. Skoczkowie irytowali się np. na zbyt długie oczekiwanie na windę wiozącą na górę rozbiegu, bo przepisy covidowe ograniczyły jej przepustowość. I trzeba było ich przestrzegać, mimo że wszyscy byli na skoczni przetestowani. A reprezentacja Polski nawet cztery razy. - Nie cieszymy się z krytyki, ale zawsze staramy się ulepszyć naszą organizację. Prosimy zaangażowanych i sportowców o wyrozumiałość i cierpliwość - mówił we wtorek Florian Stern, sekretarz generalny imprezy.

Do krytyki ze strony Eisenbichlera odniósł się również Stefan Horngacher, który próbował tonować nastroje. - Trochę strzelił nad bramką. Tutaj wszystko jest dobrze zorganizowane, nawet jeśli są rzeczy, które wymagają poprawy - tłumaczył słowa, po których w Niemczech wybuchła spora dyskusja. Eisenbichler ostatecznie przeprosił za swoje słowa, uznając, że nadmiernie skrytykował organizację zawodów.

"Złoty Orzeł" 6 stycznia znaczy najwięcej

Skoczkowie sami potwierdzają, że każdy marzy o wygraniu TCS, ale często te zawody organizowane są dużo gorzej niż zwykłe Puchary Świata. Wieczorem 6 stycznia liczy się jednak to, że można podnieść trofeum Złotego Orła, czyli statuetkę, która od sezonu 2012/2013 zastąpiła inną cenną nagrodę, jaką był wysokiej klasy samochód.

- Turniej Czterech Skoczni to wciąż wielka tradycja i mit. Zasady są proste. Musisz być najlepszy na czterech różnych wymagających skoczniach w bardzo krótkim czasie. Każdy skoczek stara się być na najwyższym poziomie o tej porze roku. Jeśli zdobędziesz ten tytuł, to jest to naprawdę "uczciwy" tytuł, ponieważ nie wygrasz całego turnieju, jeśli tylko raz dopisało ci szczęście - kończy Bielak.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.