Jest wrzesień 2020 roku. Zawody Letniego Pucharu Kontynentalnego w Wiśle-Malince, rozmawiamy z Adamem Małyszem. Pytamy o zimę - jak w dobie epidemii koronawirusa mają przebiegać zawody Pucharu Świata? Co gdy ktoś się zakazi, jak z wjazdem do krajów, które organizują zawody, a jakie procedury na miejscu? Nie przypuszczaliśmy, że do końcówki grudnia wciąż w niektórych kwestiach będzie sporo niepewności.
- Gdy pytałem się Sandro Pertile, co będzie w przypadku, jeśli nasi zawodnicy będą mieli kwarantannę, jadąc do kraju rozgrywania następnych zawodów, on wzruszał ramionami i odpowiadał wprost: nie wiem. Ale dodawał: to jest Puchar Świata i on się nie może zatrzymać - opisywał dla Sport.pl Adam Małysz. - Jak to się ma do sprawiedliwych konkursów, zwykłej rywalizacji? To przecież dotyczy każdego kraju - mówił były skoczek, a obecnie dyrektor skoków i kombinacji norweskiej w Polskim Związku Narciarskim.
Sprawę zawodników jadących do krajów, w których mogliby od razu zostać poddani kwarantannie udało się rozwiązać - tu trzeba wypełnić dokumenty, wysłać je organizatorom i mieć odpowiednie przy sobie, gdy przekracza się granice. Testowanie przed konkursami? Zgodnie z zasadami wprowadzanymi przez władze sanitarne danego kraju, kolejne regulowane na miejscu przez organizatorów. Na początku nie było zgody po żadnej ze stron - organizatorów, którzy nie chcieli opłacać testów i FIS, który nie chciał ich zapewniać. Ostatecznie poza inauguracją Pucharu Świata w Wiśle, gdzie organizatorzy wywalczyli obowiązkowe testy jedynie dla sędziów i delegatów technicznych, wszyscy zdecydowali się je wprowadzić dla każdego. W kolejnych miastach komitety same zaczęły ustalać, że będą prosiły o przedstawienie im ważnych testów. Ważna pozostawała jednak kolejna kwestia: co, gdy wykryte zostaną przypadki na miejscu rozgrywania konkursów?
Odpowiedź w zasadach przygotowanych FIS była prosta - w przypadku, gdy siedem z dziesięciu najlepszych reprezentacji w Pucharze Narodów może przyjechać i wziąć udział w zawodach, to można je rozgrywać. Jeśli osiem weźmie udział w samym konkursie, to może się liczyć do klasyfikacji generalnych Pucharu Świata i Pucharu Narodów. A sytuację zakażonych mają rozstrzygać lokalne władze sanitarne. - FIS nie ma władzy, żeby ingerować w zasady kwarantanny wprowadzane przez krajowe władze - czytamy w przepisach. Zakażony miał być natychmiastowo odizolowany, a w niektórych przypadkach później dodatkowo testowany.
Takie zasady sprawiają, że w przypadku, gdy jeden zawodnik lub członek sztabu ma pozytywny wynik testu, udział w zawodach reszty reprezentacji zależy od decyzji sanepidu. I w większości przypadków oznacza wykluczenie jej z rywalizacji. Mechanizm funkcjonowania przepisu, który miałby zapobiegać złej interpretacji i błędnemu działaniu za pośrednictwem tego przepisu tłumaczył sam dyrektor PŚ, Sandro Pertile.
- Jeśli ktoś będzie miał podejrzane objawy, zostanie odizolowany i przebadany. Jeśli test będzie miał wynik dodatni, taka osoba zostanie skierowana na leczenie i do rywalizacji będzie mogła wrócić dopiero kiedy kolejny test pokaże wynik ujemny. Jednocześnie zostaną poczynione wysiłki w celu ustalenia, kto może być potencjalnie zarażony spośród osób, które miały kontakty z chorym. Będziemy jednak starali się nie podejmować pochopnych działań. Jeśli zawodnik bądź osoba ze sztabu szkoleniowego uzyska wynik pozytywny, nie wykluczymy automatycznie wszystkich jego rodaków, ale tylko tych z czynnikiem ryzyka, takim jak spanie w jednym pokoju czy siedzenie obok w trakcie podróży. Naszym celem jest zapewnienie wszystkim maksymalnego bezpieczeństwa, ale z drugiej strony musimy patrzeć na to, by nie ucierpiała znacząco nasza dyscyplina - mówił Pertile dla portalu oasport.it cytowany przez skijumping.pl.
Do wniosków, że regulacja przepisów jest potrzebna, można było dojść już dużo wcześniej, na tygodnie, a nawet miesiące przed startem sezonu. Nikt jednak tego nie przeforsował. A właśnie tak przepisy reformowały największe organy innych sportów. Choćby w Formule 1, do której w tym roku często porównywano skoki, dopuszcza się udział w weekendach wyścigowych osób z tego samego zespołu nawet w przypadku pozytywnego wyniku testu u jednego z kierowców.
Do zawodów w Oberstdorfie w Pucharze Świata pojawiły się dwie sytuacje, gdy o wycofaniu reprezentacji ze startu w danym miejscu decydowały lokalne władze sanitarne - w Ruce wykluczono z zawodów Bułgara Vladimira Zografskiego, bo jego trenerzy Matjaż Żupan i Jaka Rus mieli pozytywne wyniki testów (wskutek tej decyzji skoczek nie pojawił się na mistrzostwach świata w lotach narciarskich, teraz pauzuje ze względu na swoje zakażenie koronawirusem, które wykryto później - przyp. red.), a w Planicy wykluczono kadrę Szwajcarii, bo zakażony był ich trener Ronny Hornschuch. W jego przypadku późniejszy test dał najpierw negatywny, a potem ponownie pozytywny wynik. Zawodników zawrócono dosłownie w trakcie drogi busem na skocznię w Słowenii. O tych przypadkach pisało się niewiele, zawodnicy publicznie nie krytykowali też decyzji władz sanitarnych, raczej musieli się z nimi godzić.
W Niemczech taka sytuacja spotkała jednak reprezentację Polski, a tu media i działacze zawsze angażują się w sprawę trochę bardziej. Sprawa z pozytywnym testem Klemensa Murańki na początku zdziwiła i zaskoczyła, a potem tylko smuciła. Wydawało się, że nic nie można zrobić - w końcu test pozytywny i zgodnie z procedurami kadra zostanie częściowo lub w całości wykluczona z zawodów. Potem pojawiły się szczegóły - wynik testu Murańki miał być "słabo pozytywny". Zatem może powinno się jak najszybciej zrobić dodatkowy test Murańce? Oczekiwano na decyzję, ale żadna się nie pojawiła. I w tym momencie pojawił się pierwszy błąd organizatorów. Nie informowali o tym, kiedy przeprowadzą testy ani kiedy można się spodziewać decyzji odnośnie startu Polaków. Pertile nie potrafił zapanować nad tworzącym się chaosem.
- Pytaliśmy, dlaczego nie można zrobić Klimkowi drugiego testu, ale proszono nas, żeby zaczekać. Czekaliśmy, ale nie udzielono nam żadnych informacji - mówił później dla skaczemy.pl Michal Doleżal. Zdradził także, że dzwonił do Sandro Pertile. Ten bronił się jednak tym, że sam nie miał dostępu do większej wiedzy o obecnej sytuacji niż trener Polaków. Doleżal był oburzony brakiem komunikacji i krytykował organizatorów.
W poniedziałek rano komitet organizacyjny Turnieju Czterech Skoczni poinformował o wykluczeniu Polaków z konkursu decyzją niemieckiego sanepidu. A Sandro Pertile w rozmowie z TVP Sport twierdził, że "to jedyna możliwa decyzja, bo zakażenie Murańki miało być świeże". Wszyscy powtarzali, że chcą ochronić innych skoczków biorących udział w zawodach. Cel słuszny, zastosowanie procedur także, ale zapominano o czymś, co w grudniu Pertile nazywał "pochopnymi działaniami". Bo o decyzji poinformowano w połowie wykonywania polskiej kadrze kolejnych testów - Murańce szczegółowego, innym tych, które dają szybsze wyniki. Zawodnicy dowiedzieli się o tym z mediów. Nikt nie wskazał, że w tej sytuacji warto zaczekać na to, czy testy okażą się pozytywne, lub że konieczne było zrobienie ich wcześniej, żeby z decyzją zdążyć na kwalifikacje. Jak się później okazało, żaden dodatkowy test nie wykazał zakażenia, także ten Murańki.
Było już po kwalifikacjach, ale po długich naradach i spotkaniu z kapitanami reprezentacji postanowiono, że w przypadku negatywnych wyników testów Polaków w poniedziałek dopuści się do konkursu wszystkich skoczków, a wśród nich także kadrę Michala Doleżala. Wyniki poniedziałkowych kwalifikacji zostałyby anulowane. I we wtorek pojawiła się informacja o braku zakażeń w polskiej kadrze, przez co wezmą udział w zawodach w Oberstdorfie. To jedyna decyzja w sprawie, jaką podjął FIS i Sandro Pertile. Wcześniej nie reagował na dezinformację, nie dociekał, dlaczego sanepid podjął taką decyzję, a nie inną, choć były takie prośby, a po decyzji władz sanitarnych zgodnie z własnymi zasadami przyjętymi parę miesięcy wcześniej umył od niej ręce. Organizatorzy postąpili podobnie. - To władze sanitarne przeprowadziły śledztwo, zapewniamy, że było szczegółowe - wskazywali na spotkaniu z dziennikarzami. Ale konkretów nikt nie usłyszał.
Sandro Pertile na wydarzeniach z 28 grudnia w oczach innych stracił wiele. Był niepewny, wycofany, ciągle tylko wskazywał palcem na innych. A nie tego wszyscy oczekiwali po nowym dyrektorze Pucharu Świata. W poniedziałek Włoch poznał to uczucie: jak to jest być Walterem Hoferem, od którego wszyscy oczekują podejmowania decyzji i reagowania na aktualną sytuację. Nie zdał własnego najważniejszego jak dotąd testu. I nie zmieni tego nawet dopuszczenie do konkursu wszystkich zawodników. Gdyby Włoch latem, albo przed początkiem sezonu zdecydował się na reformę przepisu o izolacji zawodników z negatywnymi wynikami, to afery z testowaniem Polaków mogłoby nie być, a wszystko potoczyłoby się w zupełnie inny, być może bardziej uporządkowany sposób.
Teraz zresztą najważniejszy wydaje się być fakt, że pozytywne wyniki testów przed konkursami bardzo łatwo będzie kwestionować i domagać się szybkiej weryfikacji takich przypadków, nawet jeśli nie będzie ona potrzebna. - Po sytuacji z polską kadrą pojawia się pytanie: jak dokładne są te testy na Covid i jak wierzyć w ich wyniki? - napisał na Twitterze były szwajcarski skoczek, Gabriel Karlen. Trafił w sedno, bo każdy będzie mógł je bardzo łatwo podważyć, przytaczając przykład Murańki. To oznacza, że być może znów pojawią się sytuacje jak w Oberstdorfie - anulowane kwalifikacje, być może przesuwane konkursy.
Żeby temu zapobiec potrzeba natychmiastowego działania. - Jeśli FIS prędko nie znajdzie innego sposobu na izolowanie poszczególnych osób niż organizowania możliwie największej liczby testów, podobnych skandali, jak ten z udziałem Polaków, może być w tym sezonie jeszcze więcej. Przykład Murańki pokazuje, że nie można wykluczać całych drużyn na podstawie jednego pozytywnego przypadku, potwierdzonego tylko jednym testem, jak to było dotychczas - pisał dziennikarz Sport.pl, Karol Górka. A Pertile? Nikt go nie skreśla, ale po początku Turnieju Czterech Skoczni może być pewny, że do końca sezonu będzie mu trudno o zaufanie, zwłaszcza od członków poszczególnych reprezentacji. A to klucz do dobrego funkcjonowania w środowisku skoków narciarskich, w których często podejmuje się trudne decyzje. On podjął tylko błędne - czekał z działaniem i szukaniem rozwiązań, zostawiając to dopiero na koniec dnia, który skoczkowie zmarnowali. Teraz FIS będzie za nie długo płacił, a Pertile musi zrozumieć, że gdy pełni się funkcję dyrektora PŚ nie można być tak biernym, jak był przez większość poniedziałku.