Dyrektor PŚ nie zapanował nad chaosem. Na pytania Małysza wzruszał ramionami

Jakub Balcerski
Sandro Pertile miał kilka miesięcy na ustalenie procedury, która zapobiegłaby takim sytuacjom, jak wykluczenie reprezentacji Polski z zawodów 69. Turnieju Czterech Skoczni w Oberstdorfie. Zarzekał się, że nie będzie podejmował pochopnych decyzji. Od tego momentu podjął takich wiele, niestety błędnych. I teraz FIS będzie za nie długo płacił, a dyrektor Pucharu Świata stracił sporo zaufania.

Jest wrzesień 2020 roku. Zawody Letniego Pucharu Kontynentalnego w Wiśle-Malince, rozmawiamy z Adamem Małyszem. Pytamy o zimę - jak w dobie epidemii koronawirusa mają przebiegać zawody Pucharu Świata? Co gdy ktoś się zakazi, jak z wjazdem do krajów, które organizują zawody, a jakie procedury na miejscu? Nie przypuszczaliśmy, że do końcówki grudnia wciąż w niektórych kwestiach będzie sporo niepewności. 

Zobacz wideo "Stoch przegrał z własnymi oczekiwaniami, Stękała może dać nam dużo radości"

Pertile latem wzruszał ramionami na pytania Małysza o kształt Puchar Świata w czasach epidemii. "Odpowiadał wprost: nie wiem"

- Gdy pytałem się Sandro Pertile, co będzie w przypadku, jeśli nasi zawodnicy będą mieli kwarantannę, jadąc do kraju rozgrywania następnych zawodów, on wzruszał ramionami i odpowiadał wprost: nie wiem. Ale dodawał: to jest Puchar Świata i on się nie może zatrzymać - opisywał dla Sport.pl Adam Małysz. - Jak to się ma do sprawiedliwych konkursów, zwykłej rywalizacji? To przecież dotyczy każdego kraju - mówił były skoczek, a obecnie dyrektor skoków i kombinacji norweskiej w Polskim Związku Narciarskim. 

Sprawę zawodników jadących do krajów, w których mogliby od razu zostać poddani kwarantannie udało się rozwiązać - tu trzeba wypełnić dokumenty, wysłać je organizatorom i mieć odpowiednie przy sobie, gdy przekracza się granice. Testowanie przed konkursami? Zgodnie z zasadami wprowadzanymi przez władze sanitarne danego kraju, kolejne regulowane na miejscu przez organizatorów. Na początku nie było zgody po żadnej ze stron - organizatorów, którzy nie chcieli opłacać testów i FIS, który nie chciał ich zapewniać. Ostatecznie poza inauguracją Pucharu Świata w Wiśle, gdzie organizatorzy wywalczyli obowiązkowe testy jedynie dla sędziów i delegatów technicznych, wszyscy zdecydowali się je wprowadzić dla każdego. W kolejnych miastach komitety same zaczęły ustalać, że będą prosiły o przedstawienie im ważnych testów. Ważna pozostawała jednak kolejna kwestia: co, gdy wykryte zostaną przypadki na miejscu rozgrywania konkursów?

Odpowiedź w zasadach przygotowanych FIS była prosta - w przypadku, gdy siedem z dziesięciu najlepszych reprezentacji w Pucharze Narodów może przyjechać i wziąć udział w zawodach, to można je rozgrywać. Jeśli osiem weźmie udział w samym konkursie, to może się liczyć do klasyfikacji generalnych Pucharu Świata i Pucharu Narodów. A sytuację zakażonych mają rozstrzygać lokalne władze sanitarne. - FIS nie ma władzy, żeby ingerować w zasady kwarantanny wprowadzane przez krajowe władze - czytamy w przepisach. Zakażony miał być natychmiastowo odizolowany, a w niektórych przypadkach później dodatkowo testowany. 

Kluczowy przepis wyklucza całe drużyny z zawodów PŚ. Nie został zmieniony

Takie zasady sprawiają, że w przypadku, gdy jeden zawodnik lub członek sztabu ma pozytywny wynik testu, udział w zawodach reszty reprezentacji zależy od decyzji sanepidu. I w większości przypadków oznacza wykluczenie jej z rywalizacji. Mechanizm funkcjonowania przepisu, który miałby zapobiegać złej interpretacji i błędnemu działaniu za pośrednictwem tego przepisu tłumaczył sam dyrektor PŚ, Sandro Pertile.

- Jeśli ktoś będzie miał podejrzane objawy, zostanie odizolowany i przebadany. Jeśli test będzie miał wynik dodatni, taka osoba zostanie skierowana na leczenie i do rywalizacji będzie mogła wrócić dopiero kiedy kolejny test pokaże wynik ujemny. Jednocześnie zostaną poczynione wysiłki w celu ustalenia, kto może być potencjalnie zarażony spośród osób, które miały kontakty z chorym. Będziemy jednak starali się nie podejmować pochopnych działań. Jeśli zawodnik bądź osoba ze sztabu szkoleniowego uzyska wynik pozytywny, nie wykluczymy automatycznie wszystkich jego rodaków, ale tylko tych z czynnikiem ryzyka, takim jak spanie w jednym pokoju czy siedzenie obok w trakcie podróży. Naszym celem jest zapewnienie wszystkim maksymalnego bezpieczeństwa, ale z drugiej strony musimy patrzeć na to, by nie ucierpiała znacząco nasza dyscyplina - mówił Pertile dla portalu oasport.it cytowany przez skijumping.pl

Do wniosków, że regulacja przepisów jest potrzebna, można było dojść już dużo wcześniej, na tygodnie, a nawet miesiące przed startem sezonu. Nikt jednak tego nie przeforsował. A właśnie tak przepisy reformowały największe organy innych sportów. Choćby w Formule 1, do której w tym roku często porównywano skoki, dopuszcza się udział w weekendach wyścigowych osób z tego samego zespołu nawet w przypadku pozytywnego wyniku testu u jednego z kierowców.

Do zawodów w Oberstdorfie w Pucharze Świata pojawiły się dwie sytuacje, gdy o wycofaniu reprezentacji ze startu w danym miejscu decydowały lokalne władze sanitarne - w Ruce wykluczono z zawodów Bułgara Vladimira Zografskiego, bo jego trenerzy Matjaż Żupan i Jaka Rus mieli pozytywne wyniki testów (wskutek tej decyzji skoczek nie pojawił się na mistrzostwach świata w lotach narciarskich, teraz pauzuje ze względu na swoje zakażenie koronawirusem, które wykryto później - przyp. red.), a w Planicy wykluczono kadrę Szwajcarii, bo zakażony był ich trener Ronny Hornschuch. W jego przypadku późniejszy test dał najpierw negatywny, a potem ponownie pozytywny wynik. Zawodników zawrócono dosłownie w trakcie drogi busem na skocznię w Słowenii. O tych przypadkach pisało się niewiele, zawodnicy publicznie nie krytykowali też decyzji władz sanitarnych, raczej musieli się z nimi godzić. 

W poniedziałek Polacy dowiedzieli się, że nie wystartują w Oberstdorfie. Pertile nie zapanował nad chaosem i dezinformacją

W Niemczech taka sytuacja spotkała jednak reprezentację Polski, a tu media i działacze zawsze angażują się w sprawę trochę bardziej. Sprawa z pozytywnym testem Klemensa Murańki na początku zdziwiła i zaskoczyła, a potem tylko smuciła. Wydawało się, że nic nie można zrobić - w końcu test pozytywny i zgodnie z procedurami kadra zostanie częściowo lub w całości wykluczona z zawodów. Potem pojawiły się szczegóły - wynik testu Murańki miał być "słabo pozytywny". Zatem może powinno się jak najszybciej zrobić dodatkowy test Murańce? Oczekiwano na decyzję, ale żadna się nie pojawiła. I w tym momencie pojawił się pierwszy błąd organizatorów. Nie informowali o tym, kiedy przeprowadzą testy ani kiedy można się spodziewać decyzji odnośnie startu Polaków. Pertile nie potrafił zapanować nad tworzącym się chaosem. 

- Pytaliśmy, dlaczego nie można zrobić Klimkowi drugiego testu, ale proszono nas, żeby zaczekać. Czekaliśmy, ale nie udzielono nam żadnych informacji - mówił później dla skaczemy.pl Michal Doleżal. Zdradził także, że dzwonił do Sandro Pertile. Ten bronił się jednak tym, że sam nie miał dostępu do większej wiedzy o obecnej sytuacji niż trener Polaków. Doleżal był oburzony brakiem komunikacji i krytykował organizatorów.  

W poniedziałek rano komitet organizacyjny Turnieju Czterech Skoczni poinformował o wykluczeniu Polaków z konkursu decyzją niemieckiego sanepidu. A Sandro Pertile w rozmowie z TVP Sport twierdził, że "to jedyna możliwa decyzja, bo zakażenie Murańki miało być świeże". Wszyscy powtarzali, że chcą ochronić innych skoczków biorących udział w zawodach. Cel słuszny, zastosowanie procedur także, ale zapominano o czymś, co w grudniu Pertile nazywał "pochopnymi działaniami". Bo o decyzji poinformowano w połowie wykonywania polskiej kadrze kolejnych testów - Murańce szczegółowego, innym tych, które dają szybsze wyniki. Zawodnicy dowiedzieli się o tym z mediów. Nikt nie wskazał, że w tej sytuacji warto zaczekać na to, czy testy okażą się pozytywne, lub że konieczne było zrobienie ich wcześniej, żeby z decyzją zdążyć na kwalifikacje. Jak się później okazało, żaden dodatkowy test nie wykazał zakażenia, także ten Murańki.

Jedyna decyzja FIS przywróciła Polakom nadzieję, ale nie sprawiła, że zniknęły problemy. Testy przed zawodami łatwo będzie podważyć

Było już po kwalifikacjach, ale po długich naradach i spotkaniu z kapitanami reprezentacji postanowiono, że w przypadku negatywnych wyników testów Polaków w poniedziałek dopuści się do konkursu wszystkich skoczków, a wśród nich także kadrę Michala Doleżala. Wyniki poniedziałkowych kwalifikacji zostałyby anulowane. I we wtorek pojawiła się informacja o braku zakażeń w polskiej kadrze, przez co wezmą udział w zawodach w Oberstdorfie. To jedyna decyzja w sprawie, jaką podjął FIS i Sandro Pertile. Wcześniej nie reagował na dezinformację, nie dociekał, dlaczego sanepid podjął taką decyzję, a nie inną, choć były takie prośby, a po decyzji władz sanitarnych zgodnie z własnymi zasadami przyjętymi parę miesięcy wcześniej umył od niej ręce. Organizatorzy postąpili podobnie. - To władze sanitarne przeprowadziły śledztwo, zapewniamy, że było szczegółowe - wskazywali na spotkaniu z dziennikarzami. Ale konkretów nikt nie usłyszał. 

Sandro Pertile na wydarzeniach z 28 grudnia w oczach innych stracił wiele. Był niepewny, wycofany, ciągle tylko wskazywał palcem na innych. A nie tego wszyscy oczekiwali po nowym dyrektorze Pucharu Świata. W poniedziałek Włoch poznał to uczucie: jak to jest być Walterem Hoferem, od którego wszyscy oczekują podejmowania decyzji i reagowania na aktualną sytuację. Nie zdał własnego najważniejszego jak dotąd testu. I nie zmieni tego nawet dopuszczenie do konkursu wszystkich zawodników. Gdyby Włoch latem, albo przed początkiem sezonu zdecydował się na reformę przepisu o izolacji zawodników z negatywnymi wynikami, to afery z testowaniem Polaków mogłoby nie być, a wszystko potoczyłoby się w zupełnie inny, być może bardziej uporządkowany sposób. 

Teraz zresztą najważniejszy wydaje się być fakt, że pozytywne wyniki testów przed konkursami bardzo łatwo będzie kwestionować i domagać się szybkiej weryfikacji takich przypadków, nawet jeśli nie będzie ona potrzebna. - Po sytuacji z polską kadrą pojawia się pytanie: jak dokładne są te testy na Covid i jak wierzyć w ich wyniki? - napisał na Twitterze były szwajcarski skoczek, Gabriel Karlen. Trafił w sedno, bo każdy będzie mógł je bardzo łatwo podważyć, przytaczając przykład Murańki. To oznacza, że być może znów pojawią się sytuacje jak w Oberstdorfie - anulowane kwalifikacje, być może przesuwane konkursy.

Pertile stracił zaufanie. Dyrektor PŚ nie może być tak bierny

Żeby temu zapobiec potrzeba natychmiastowego działania. - Jeśli FIS prędko nie znajdzie innego sposobu na izolowanie poszczególnych osób niż organizowania możliwie największej liczby testów, podobnych skandali, jak ten z udziałem Polaków, może być w tym sezonie jeszcze więcej. Przykład Murańki pokazuje, że nie można wykluczać całych drużyn na podstawie jednego pozytywnego przypadku, potwierdzonego tylko jednym testem, jak to było dotychczas - pisał dziennikarz Sport.pl, Karol Górka. A Pertile? Nikt go nie skreśla, ale po początku Turnieju Czterech Skoczni może być pewny, że do końca sezonu będzie mu trudno o zaufanie, zwłaszcza od członków poszczególnych reprezentacji. A to klucz do dobrego funkcjonowania w środowisku skoków narciarskich, w których często podejmuje się trudne decyzje. On podjął tylko błędne - czekał z działaniem i szukaniem rozwiązań, zostawiając to dopiero na koniec dnia, który skoczkowie zmarnowali. Teraz FIS będzie za nie długo płacił, a Pertile musi zrozumieć, że gdy pełni się funkcję dyrektora PŚ nie można być tak biernym, jak był przez większość poniedziałku. 

Więcej o:
Copyright © Agora SA