Horngacher odpowiada na zarzuty o odsunięcie Andrzeja Stękały. "Wiedziałem, że ma wielki talent"

Jakub Balcerski
- Tradycyjny Kamil Stoch wolno się rozpędza, ale potem lata wysoko i daleko. Nie zapominam, jak świetnym jest skoczkiem i wiem, że w Engelbergu na pewno będzie dla nas niebezpieczny - mówi Sport.pl Stefan Horngacher, były trener polskiej kadry, obecnie zajmujący się niemieckimi skoczkami.

W Planicy Stefan Horngacher dopisał kolejne wielkie sukcesy do swojej kariery. Dzięki tytułowi mistrza świata w lotach Karla Geigera do najlepszych w historii brakuje mu tylko złotego medalu w drużynie na igrzyskach olimpijskich i drużynowego złota podczas MŚ w lotach, które w Planicy uciekło. Dla Sport.pl tłumaczy porażkę w drugiej serii konkursu drużynowego MŚ, opowiada o zaskoczeniu formą Karla Geigera, docenia Andrzeja Stękałę i Kamila Stocha, a także wskazuje jedno symboliczne świąteczne życzenie na resztę sezonu i nowy rok.

Zobacz wideo "Stoch przegrał z własnymi oczekiwaniami, Stękała może dać nam dużo radości"

Jakub Balcerski: Jak to jest stać się jednym z najbardziej utytułowanych trenerów w historii skoków narciarskich po ostatnim weekendzie w Planicy?

Stefan Horngacher: To chyba bardziej pytanie o moich skoczków niż o mnie, bo to oni to umożliwili. Ale weekend w Planicy był oczywiście bardzo satysfakcjonujący i faktycznie pełen naszych sukcesów. Nie spodziewaliśmy się aż tak dobrej dyspozycji Karla Geigera, ale wykonał swoją robotę perfekcyjnie. Wiedziałem, że był mocny, a tu pokazał także, że potrafi niesamowicie latać.

A udało się w ogóle trochę uspokoić i odpocząć po tak wyczerpujących mistrzostwach? To były chyba jedne z najbardziej intensywnych w ostatnich latach.

Loty są zawsze trudne i to dla każdego, bo to też najbardziej niebezpieczne możliwe do oddawania skoki. W Planicy było wielu skoczków, którzy pokazali się ze świetnej strony. Śledzenie mistrzostw i całej rywalizacji o medale to była wyjątkowo dobra rozrywka. Teraz stajemy się już coraz mniej zmęczeni zawodami w Słowenii i patrzymy w kierunku Engelbergu. Będziemy gotowi na te konkursy.

Co stało się podczas ostatnich skoków drugiej serii konkursu drużynowego? Przegrał pan pojedynek na "gierki" z Alexandrem Stoecklem?

Cóż, podczas pierwszej serii to ja jako pierwszy nacisnąłem guzik i obniżyłem belkę na skok mojego zawodnika, bo wtedy Karl Geiger skakał jeszcze przed Halvorem Egnerem Granerudem. Spodziewałem się, że Alex będzie chciał to zrobić, więc musiałem być pierwszy. Ale w drugiej serii role się odwróciły i to Granerud skakał jako pierwszy. Wiedziałem, co się stanie i jak Granerud może wykorzystać manewr swojego trenera. Skoczył świetnie i musiałem zrobić to samo, co Norwegowie. Inaczej nie mielibyśmy szans. Ale tamten skok Karla po prostu nie był wystarczająco długi, żeby dać nam złoty medal. Ale co do samej rywalizacji taktycznej pomiędzy trenerami to uważam, że była ciekawa. Alex podjął pełne ryzyko. Mam nadzieję, że oglądało się to równie dobrze, jak nam w tym uczestniczyło. W końcu takie gierki to także część naszej dyscypliny.

Ale po skoku Karla był pan przez chwilę uśmiechnięty, prawda?

Na początku, patrząc na zieloną linię, wydawało mi się, że odległość jest odpowiednia i nam wystarczy. Ale gdy zobaczyłem liczbę 224,5 metra w wynikach, to miałem świadomość, że to zbyt blisko i nawet z punktami za krótszy najazd przegralibyśmy z Norwegami.

Zastanawiam się: gdzie jest limit pana zawodników? Formy u Markusa Eisenbichlera można się było spodziewać, ale takie skoki Karla Geigera to pewna niespodzianka.

Markus wykonał to, czego się od niego spodziewaliśmy, ale od Karla niczego nie wymagaliśmy, bo nie było go w Niżnym Tagile. W Ruce skakał całkiem dobrze, ale nie perfekcyjnie i musiał trochę popracować nad techniką. Wiem, że ćwiczył nieco w domu, gdy został z żoną Franziską. Ale do Planicy przyjechał już w pełni skoncentrowany na lotach. I mówiąc szczerze, to nadal nie rozumiem, co dokładnie zrobił. Dla mnie nadal jest trochę dziwnym gościem, ale w Planicy pokazał przede wszystkim fantastyczne skoki. Wielu mówiło wcześniej, że osiąga wszystko dzięki szczęściu, że jest farciarzem. Ale występ na mistrzostwach pokazał, że się mylili, bo był jednym z dwóch najlepszych zawodników na skoczni. Granerud skakał podobnie, nie był daleko od bycia zupełnie najlepszym. Ale Karl też potrafił się wznieść na ten poziom.

O pana współpracy z Markusem Eisenbichlerem mówiło się, że miała trudne początki. Jak by ją pan teraz opisał?

Ona nie była trudna, była normalna. Współpracowaliśmy absolutnie perfekcyjnie od samego początku. Markus świetnie się prezentował latem, trochę odmienił się mentalnie i myślę, że dużo dało mu to, że latem nie było konkursów, mógł się w spokoju przygotowywać i myśleć tylko o swoich skokach bez stawiania sobie celów. Ustabilizował się i teraz widać tego wyniki.

Co teraz jest dla pana i zawodników największym celem? W Polsce długo starał się pan doprowadzić resztę kadry do poziomu najlepszych skoczków.

Cel to przede wszystkim podtrzymać formę najlepszych na Turniej Czterech Skoczni. Pius Paschke, Martin Hamann czy młodsi - muszą się rozwijać w trakcie sezonu, a Andreas Wellinger, Severin Freund czy David Siegel szukać powrotu do czołówki. Chciałbym widzieć ich w najlepszej formie, dołączających do najsilniejszej grupy. Niedługo nadejdzie niemiecka część Turnieju Czterech Skoczni, a tam możliwość wystawienia kwoty narodowej. Tam muszę mieć mocny zespół także na resztę Turnieju, czy żeby później wystawić go na zawody w Titisee-Neustadt. To coś, do czego dążymy i wymaga sporo współpracy z kadrą B, rozmawiania ze sobą, ale to osiągalne. Teraz poza najsilniejsza grupą w Planicy, mamy też kolejną w Ruce i mam nadzieję, że dobrze spiszą się w Pucharze Kontynentalnym. W Planicy mieliśmy najsilniejszą piątkę zawodników, ale chcę zobaczyć rozwój wszystkich skoczków i to, czy i jak zmieni się ta grupa. Widzę w niej wielu zawodników, którzy mogą zajmować miejsca w najlepszej "dziesiątce" albo nawet stawać na podium Pucharu Świata.

W Planicy w polskim zespole świetnie spisał się Andrzej Stękała, momentami był najlepszym zawodnikiem kadry. Co pan myśli o jego obecnej formie, zwłaszcza że za pana kadencji w Polsce, Andrzej był poza kadrą narodową?

Andrzej ma naprawdę wielki talent. Zawsze to widziałem w naszym zespole. Przepracowywał świetnie lato, mówiłem mu wtedy, że ma duży potencjał, ale on jakby nie mógł zdać sobie z tego sprawy. Z mojej strony wyglądało to, jakby on nie chciał uwierzyć, że naprawdę jest tak dobry, w tym co robi i to było trochę dziwne. Ale ma wszystko, czego potrzebuje świetny skoczek. Wiem, że jest mocny, ma ogromną siłę w nogach i pokazuje, że jest dobrym lotnikiem. Wcześniej potrzebował czasu, żeby wyobrazić sobie siebie jako profesjonalnego skoczka, a nie podchodzić do tego jak do hobby. Może już sobie wyobraził, bo rozmawiałem z polskim sztabem i mówili mi, że jest bardziej skupiony na skokach i potrafi włożyć w nie więcej siły, tego, co u niego najlepsze.

A co z Kamilem Stochem? Jego skoki w Planicy były solidne, ale jeszcze nie na poziomie pana skoczków czy Graneruda. Typowy Stoch w poprzednich latach napędzał się dopiero w kolejnych tygodniach, tak będzie i tym razem?

Zawsze trochę tak miał. Gdy zwyciężał w Turnieju Czterech Skoczni, wydaje mi się, że sezon rozpoczął od upadku w Ruce i paru dobrych, ale nie fenomenalnych konkursów. I tak naprawdę rozpoczynał sezon w Engelbergu, a forma urosła mu tak, że wygrał Turniej. Więc taki tradycyjny Kamil Stoch wolno się rozpędza, ale potem lata wysoko i daleko (śmiech).

Czyli chce pan powiedzieć, że zacznie odlatywać w Engelbergu?

Tak, na pewno będzie tu dla nas niebezpieczny. Spodziewałem się od niego więcej w Planicy, bo wiem, jak lubi tę skocznię i jak zawsze chce być w dobrej formie na loty, ale może to nie był dla niego idealny moment. Ale nie zapominam, jak świetnym skoczkiem jest Kamil Stoch. Pozostaje jednym z najlepszych na świecie i wiem, że wciąż może być bardzo mocny tej zimy.

Mówimy o lotach w Planicy i jak to z nimi jest: dają pewność siebie i powinny się pojawiać tuż po początku sezonu w grudniu?

Myślę, że to dobry pomysł, bo tu zawsze warunki zawsze są lepsze o tej porze roku. Mieliśmy niemalże stały wiatr, a to bardzo pomaga przy zawodach na mamutach. Dla skoczków nie jest za wcześnie, bo kończą letnie obozy w takiej dyspozycji, że byliby w stanie bardzo szybko przenieść się na loty. Poza tym, że w Planicy lepiej skacze się w grudniu niż w marcu, to także szansa dla Vikersund, bo tam sytuacja wygląda podobnie. Zgadzam się, że marcowe święto z kibicami, grillem i słońcem w Planicy jest wyjątkowe, ale ja wolę lepsze warunki we wcześniejszym terminie.

Co chciałby Stefan Horngacher na święta? Zwycięstwa w Turnieju Czterech Skoczni czy medali na mistrzostwach świata albo może powrotu do normalności w świecie cięższych brzmień na koncertach i u ulubionych zespołów?

Tegoroczne święta są pod względem takich życzeń na pewno wyjątkowe. Ale ja na resztę sezonu i nowy rok potrzebuję po prostu pozostania zdrowym w tych czasach. Pozostałych, zwłaszcza sportowych celów nigdy nie wpisywałem na żadne listy życzeń. Jeśli masz, jak je osiągnąć, nie potrzebujesz sobie tego życzyć, tylko przejść do realizacji.

Czyli życie daje zdrowie, a Stefan Horngacher przynosi wyniki? Tak to pan załatwia?

Tak, chciałbym, żeby tak to wyglądało.

Teraz zawodników czekają zawody Pucharu Świata w Engelbergu. Rozpoczną się w piątek, 18 grudnia od kwalifikacji, które zaplanowano na godzinę 18, a w sobotę i niedzielę odbędą się konkursy indywidualne, które rozpoczną się o 18. To ostatnie chwile przed 69. Turniejem Czterech Skoczni, który odbędzie się od 28 grudnia i zawodów w Oberstdorfie do 6 stycznia i konkursu w Bischofshofen. Relacje na żywo na Sport.pl.

Więcej o: