Na półmetku zmagań o tytuł mistrza świata w lotach narciarskich prowadzi Karl Geiger, który ma przewagę 4,6 punktu nad liderem Pucharu Świata, Norwegiem Halvorem Egnerem Granerudem (221 m i 229,5 m). Trzecie miejsce zajmuje Markus Eisenbichler (220 m i 247 m). Niemiec traci 5,5 punktu do lidera. Tuż za nimi jest Michael Hayboeck (245,5 m i 217 m), którego od prowadzenia dzieli 8,3 punktu.
Polscy skoczkowie skakali bardzo dobrze, ale nie na zwycięstwo w konkursie drużynowym, chociaż czterech biało-czerwonych w TOP 12 oznacza, że w niedzielę na pewno będziemy w grze o medal mistrzostw świata w drużynie. Ale w sobotę o medal będzie bardzo trudno. I dobrze wiedzieliśmy to już przed piątkowymi skokami, bo wspomniana wcześniej czwórka prezentuje wybitny, jak na tę część sezonu, poziom.
Piotr Żyła po lotach na 221,5 i 224,5 metra jest siódmy. Do podium, a konkretnie zajmującego trzecie miejsce Markusa Eisenbichlera traci 17,2 punktu (ok. 14,5 m), a do pierwszego miejsce 22,7 pkt (19 m). Kamil Stoch do podium traci 26,7 punktu (ok. 22,5m), a do pierwszego miejsca 32,3 pkt (ok. 30 m). To niezwykle dużo, choć fakt, że zawodnicy skaczą na największej obecnie skoczni na świecie, jest tutaj pomocny. Już po treningach i kwalifikacjach stało się jasne, że żeby liczyć w Planicy na indywidualny medal, trzeba było oddawać kapitalne skoki i mieć szczęście do warunków. W piątek oglądaliśmy tylko jednak tylko jeden fenomenalny skok Polaka i była to próba Kamila Stocha z drugiej serii (skok na 229 metrów i trzeci wynik serii). Pierwsza próba była jednak bardzo słaba. Zaś jeśli chodzi o szczęście do warunków, to Polacy w obu seriach go nie mieli.
Dokładnie widział to Adam Małysz, który w Planicy jest jednym z członków sztabu odpowiedzialnym za stanie przy zeskoku i obserwowanie chorągiewek, wszak trenerzy nie do końca wierzą systemowi pomiaru wiatru i doskonale wiedzą, że jest on po prostu opóźniony o kilka sekund i nie zawsze oddaje rzeczywiste pomiary. Jeśli zaś chodzi o pecha Polaków w drugiej serii do wiatru, to najlepiej podsumował to Adam Bucholz ze skijumping.pl
Gdyby Kamil Stoch oddał w pierwszej serii taki skok, jak choćby ten drugi, to teraz byłby zupełnie w innej sytuacji i prawdopodobnie znajdowałby się na podium lub tuż za nim. Niestety, w pierwszym liczonym skoku wdarły się błędy, które skoczkowi są doskonale znane i pojawiają się w momencie większego stresu i napięcia wynikającego ze startu. Najważniejszym z nich, od którego ruszyła cała lawina, było złe ruszenie z belki startowej, o którym powiedział trener.
- Wszystko zaczęło się już od złego ruszenia z belki. Potem wszystko się popsuło. Będziemy to jeszcze analizować w niedzielę - mówił Michal Doleżal w rozmowie z TVP Sport. I bardzo zła pozycja najazdowa od razu przełożyła się na prędkość na progu, bo tę Stoch miał fatalną. Wolniejszych od niego było tylko dwóch skoczków. Zaś w drugiej serii problemy zniknęły jak ręką odjął. Stoch na najeździe był aż 0,7 km/h szybszy niż w pierwszej serii i od razu poleciał ponad 15 metrów dalej!
Może brzmi to paradoksalnie, ale często o skoku narciarskim decyduje właśnie moment odepchnięcia się z belki. Jeśli skoczkowi coś nie wyjdzie lub źle ułoży się do pozycji najazdowej, to wówczas nie ma już właściwie możliwości na jakieś korekty, bo w bardzo niewygodnej i niestabilnej pozycji pędzi z prędkością 100 km/h po naturalnych, czyli również nieidealnie równych torach najazdowych. U Stocha przełożyło się to również na nie najlepsze wyjście z progu i uderzenie tyłów nart o siebie, co było doskonale słyszalne w transmisji telewizyjnej. To zawsze wytraca skoczka z równowagi w powietrzu, utrudnia płynne położenie się na nartach i jest jednoznaczne z wytraceniem prędkości w locie, co przekłada się z kolei na krótszy lot.
- Ta pierwsza seria była taka, jak to bywało tej zimy. Było kiepsko, za dużo błędów. W drugim skoku było okej. W dalszym ciągu pracuję nad pozycją najazdową. Tam jest wiele do poprawy, przy niestabilnej jeździe i wystarczy, że jadę za aktywnie lub za mało aktywnie i z tego robią się problemy. A odnośnie do prędkości najazdowej, to historia zatacza koło - mówił Stoch na antenie TVP Sport.
Jeśli będzie potrzeba, to trenerzy mogą nawet zdecydować się na duże ryzyko, np. z obniżeniem belek. Jeśli byłby dobre warunki, to takie obniżenie rozbiegu samo z siebie może dać aż 9,2 pkt więcej za jedną platformę niżej. A jeśli byłby dobre warunki, to można by obniżyć najazd aż o dwie belki, co widzieliśmy już w serii próbnej przed piątkowymi skokami. Wtedy skoczek z miejsca dostaje aż 18,4 pkt z tytułu niższego najazdu, ale żeby system doliczył mu te punkty, skoczek musi osiągnąć 95 procent rozmiaru skoczni. W Planicy wynosi on 240 metrów, dlatego trzeba polecieć 228 metrów. Ale przy skoku na 228 metrów system dolicza punkty, które są równowartością aż 15,5 metra!
Jest to kontrowersyjne rozwiązanie, które w piątek mogło przeszkodzić Halvorowi Egenerowi Granerudowi. Z drugiej strony Polacy są na ten moment daleko od medali i takie zagranie mogłoby dać im coś ekstra. Na tym etapie rywalizacji już nie ma znaczenia, czy ktoś zajmie szóste, czy 12. miejsce, gdyby akurat zagrywka nie wypaliła. A jeśli okazałaby się skuteczna, wszyscy zapamiętaliby to na lata.
Inną opcją jest np. odpuszczenie serii próbnej przez Kamila Stocha. W piątek polski skoczek najlepszy skok dnia oddał właśnie w serii próbnej. Poleciał na 239 metrów i wydawało się, że będzie walczył o medale. Niestety, w konkursie u bardzo doświadczonego zawodnika pojawił się stres, który kompletnie zepsuł jego pozycję najazdową.
Jeśli Polacy chcą powalczyć o podium, muszą liczyć więc na wspomniane warunki, które pozwolą oddać kapitalne skoki na ponad 240 metrów, które trzeba będzie jeszcze wykończyć pięknymi telemarkami. Ale jeśli już któryś biało-czerwony rzuci takie wyzwanie rywalom, ci z przewagą zostaną postawieni pod ścianą i będą musieli odpowiedzieć równie dalekimi lotami. Polacy po niezbyt udanym piątku postawili się w sytuacji, w której w sobotę nic nie muszą i mogą podejść z zawodów z czystą głową, by po prostu cieszyć się lotami w Planicy.