Grzegorz Sobczyk: Kuusamo i wszystko jasne, tak można powiedzieć. W sobotę odbyły się zawody w dobrych warunkach. Ale to prawda, w niedzielę była już zdecydowanie większa loteria.
- Chodziło o to, że wpuszczono naszego zawodnika na belkę, gdy wszystkie strzałki wiatru paliły się na czerwono. Wiał mocny wiatr i w takich warunkach skoczek nawet nie powinien siadać na belce, bo wiadomo, że będzie przetrzymany przez wiele sekund. Pytałem się po prostu o to, dlaczego Borek Sedlak wpuszcza w takiej sytuacji Stękałę. Jak patrzyliśmy na wskaźniki z Michalem (Doleżalem - przyp.red), to było wszystko na czerwono. Od dołu do samej góry. I to jeszcze był boczny wiatr. Ale mniejsza o to, emocje są u wszystkich.
- Wiatr dochodził do 4-5 m/s. My jesteśmy wtedy w trudnej sytuacji jako trenerzy. Musimy podjąć decyzję, czy puszczać zawodnika, czy go wycofać. Czy ta sytuacja jest dla niego bezpieczna. Bardzo trudno jest pozbierać myśli w kilka sekund, dlatego człowiek może się zdenerwować.
- Zgadza się, dostał mocny podmuch, po chwili narty "od niego odeszły". Czekał, aż one odpowiednio się ułożą, ale niestety były już poniżej poziomu, który mógłby mu pomóc w locie. No i niestety uzyskał takie metry, jakie uzyskał. Rozmawialiśmy jeszcze przy kolacji, czy nie mógł spróbować wyciągnąć kilku metrów więcej, ale Klemens bał się, że coś niebezpiecznego mogło się jeszcze wydarzyć. U zawodnika na takim poziomie od razu widać, że z wiatrem musiało się wydarzyć coś złego.
- Jeśli by popełnił błąd na progu czy później w locie, to pewnie wyciągnąłby z tego 110-115 metrów. Ale jeśli się skacze 88 metrów, to jest ewidentnie coś nie tak z warunkami.
- Jeśli wchodzimy już w szczegóły, to akurat u Klimka zwykle jest tak, że on jest bardzo agresywny w locie. Właściwie całe lato staraliśmy się nad tym pracować, ale wiadomo, że jak przychodzą zawody, to pojawia się stres i w zawodnika wchodzą jeszcze stare nawyki. Dlatego myślę, że Klemens potrzebuje kilku zawodów, by poczuć się jeszcze pewniej. Teraz skacze z dużą rezerwą. Pokazał na przedsezonowym sprawdzianie w Zakopanem, że potrafi wygrywać i dosyć dużo odskoczyć innym. Potrzebuje kilku konkursów, by to wszystko sobie przepracować i luźniej podchodzić do zawodów.
- No to może pan iść na trenera, bo dokładnie tak było (śmiech). Każdy, kto miał na dole wiatr pod narty, to automatycznie odlatywał. Andrzej Zapotoczny (trener techniczny polskich skoczków), który stał przy zeskoku, mówił nam, że nie ma tam żadnego wiatru. Kamil wyciągał z tych skoków, ile mógł. Wiadomo, że dla skoczka jest to niedosyt, bo wie, że oddał dobry skok. Trenerzy też widzieli, że wszystko funkcjonuje, ale metry tego nie pokazały. Ale takie jest już Kuusamo.
- Na pewno nie są to jeszcze optymalne skoki Dawida i on nawet na treningach pokazywał już dużo lepsze. Wiadomo, że to taki sport, że trzeba popełnić jak najmniej błędów i czasem komuś może się udać super skok, ale nie wygra, bo ktoś odda jeszcze lepszy. Obecne skoki Dawida oceniamy na poprawne, ale jeszcze nie zrobiły na nas "efektu wow".
- My na wieży trenerskiej nie widzimy korytarza wiatrowego. Moim zdaniem te wszystkie pomiary i tak są minimalnie opóźnione i trudno powiedzieć, jak jest naprawdę. My bardziej niż wskazaniami komputerowymi sugerujemy się osobą, która stoi na zeskoku. Tak było też w Kuusamo, a taką osobą był Andrzej Zapotoczny. On widzi, jaki jest wiatr po ruchach chorągiewek. Czasem jest tak, że trener trzyma zawodnika do ostatniej sekundy, licząc na poprawę sytuacji. Ktoś, kto stoi na drugiej fazie (dolna część zeskoku - przyp.red) to zaufana osoba. Jest też na każdym treningu i wie, kiedy można puścić skoczka w bezpiecznych warunkach.