Kinga Rajda: Chciałabym i bardzo mocno na to pracuję.
- Tak, nie było Norweżek i Włoszek, obsada była mocno niepełna. Tak jak i w konkursach mężczyzn w Wiśle.
- Jesteśmy w kadrze dobrej myśli. O koronawirusie nie myślimy, bo wiemy, że wszystko może się w jednym momencie całkowicie pozmieniać. Możemy tylko patrzeć w swoje plany i realizować trening.
- Tak było.
- Pamiętam przede wszystkim ogromne zamieszanie i niepewność. Rano wstałyśmy gotowe na start, chciałyśmy zjeść śniadanie i byłyśmy gotowe jechać na skocznię. Ale było zebranie trenerów, wszyscy się ze sobą namawiali, negocjowali, robili jakieś głosowania. Wtedy się trochę wystraszyłyśmy, że coś jest nie halo. Około południa się okazało, że wszystko zostało odwołane, że sezon się w tym momencie kończy. Później zaczęło się załatwianie powrotu dla nas. Szczerze mówiąc, to w tamtym momencie nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo sytuacja jest niebezpieczna i że aż tak się koronawirus rozprzestrzeni. Wróciłam do domu i nie mogłam uwierzyć, jak wszystko się toczy. Na szczęście teraz do koronawirusa już przywykliśmy. Mamy dostęp do skoczni, normalnie trenujemy i jestem spokojna, że do zimy zrobię swoje.
- Nie zmieniłam planu treningowego, ale daję troszkę więcej od siebie. I najbardziej pracuję nad psychiką, bo u mnie z tym jest największy problem. Na treningach potrafię skakać bardzo dobrze, a przychodzą zawody i robi się ze mnie zupełnie inna osoba.
- Często się spotykamy, ale faktycznie często też do siebie dzwonimy. Jesteśmy w kontakcie każdego dnia. Robię dużo ćwiczeń na koncentrację, zaczęłam medytować, bo to pomaga mi się uspokoić. Odkrywam nowe rzeczy i wchodzę w nie coraz mocniej, bo widzę, że to pomaga.
- Dokładnie takie myśli mam! I wtedy staram się pomyśleć o jakichś rzeczach niezwiązanych ze skokami, przywołuję jakieś dobre wspomnienie. A jeśli to się nie uda, to wybieram sobie jakiś punkt, wpatruję się w niego i całkowicie się wyłączam. Robię wszystko, żeby w ostatniej chwili przed skokiem nie myśleć o skoku. Bo jak zaczynam analizować technikę, nastawiać się na walkę, to nigdy nie wychodzi dobrze.
- Wiadomo, że o tym myślę, bo chcę być najlepsza. I robię wszystko, żebym była najlepsza. Wiem jak to zrobić. Muszę się w pełni cieszyć ze skoków, muszę osiągnąć taki poziom. I z tym przyjdą wyniki.
- Nie jestem tego typu sportowcem, nie umiem tak myśleć. Wiem, że ona jest dużo lepsza. To wyższy level. Niektórzy mi mówią, że powinnam myśleć, że niczym się od niej nie różnię. Ale ja jestem innego zdania. Uważam, że jeszcze bardzo dużo mi brakuje.
- Tak, wyjątkowy czas. Znam tę historię.
- Chyba nie.
- Ha, ha! Nie słyszałam tej historii. Bardzo fajna.
- Może. Ale ja jestem nawet nie to że skromna, tylko wiem, ile Maren osiągnęła, więc nie mogę się do niej porównywać.
- To prawda. Liczę, że ja się dopiero rozpędzam. Że wreszcie będę oddawała po dwa dobre skoki.
Tak. U mnie jeszcze najczęściej jest tak, że psuję pierwszą serię. I wtedy jestem zła, w końcu emocje opadają i na drugą serię idę już normalnie.
- Tak, w drugim skoku otworzyłam się górą, a tam jest taka skocznia, taki ma profil, że jak się wytraci w locie prędkość, to już się daleko nie doleci.
- Nie wiedziałam o tym! To nie było spalenie się. Głupi błąd popełniłam dlatego, że zwróciłam uwagę na szczegół w momencie, gdy trener machnął chorągiewką.
- Trener machnął mocniej niż zwykle, więc wiedziałam, że są lepsze warunki. Pomyślałam, że muszę je wykorzystać, mocniej poszłam górą i zepsułam.
- Nie, to moja zasada.
- Wiem tylko które mam miejsce, ale na metry i punktację nigdy nie patrzę. Nie chcę się rozpraszać, analizować. Przecież wiem, że można i spaść ze szczytu na koniec, i z samego końca awansować na szczyt.
- Dokładnie, właśnie to miałam na myśli.
- Dowiedziałam się tego, ale dopiero po zawodach.
- To był zdecydowanie najtrudniejszy okres w moim życiu. To bardzo wpłynęło na psychikę, z którą do dziś mam problem. Zdemytowowało mnie to wszystko. Wtedy jeszcze nie miałam żadnych problemów z wagą. Ale wkrótce się zaczęły. Wykryto mi niedoczynność tarczycy i Hashimoto. Musiałam przytyć, żeby wyzdrowieć. Przez rok wycierpiałam się tyle, co przez całą karierę.
- To były igrzyska olimpijskie młodzieży w Lillehammer w 2016 roku. Bardzo się tam nastawiłam na wynik, zupełnie nie byłam sobą. Zajęłam siódme miejsce, nie byłam zadowolona, bo w treningach byłam w trójce. I od tamtego czasu nie umiem po prostu pójść na zawody i się bawić. Chociaż oczywiście z czasem to się zaczęło poprawiać. Najpierw z Kamilą Karpiel zaczęłyśmy regularnie punktować w pucharach niższej kategorii, później przyszły punkty w Pucharze Świata. Postęp cieszy, a praca z psychologiem coraz bardziej pomaga.
- Kamila ma trenera Marcina, a ja zawsze miałam trenera Sławka Hankusa, z którym pracowałam przez sześć lat. Przed przyjściem trenera Kruczka każda z nas trenowała indywidualnie ze swoim szkoleniowcem. Szczerze mówiąc też byłam załamana, że to się zmienia. Zwłaszcza że o wszystkim się dowiedziałyśmy w Seefeld, na śniadaniu w dniu zawodów. Trudno było usłyszeć, że ekipa, w której jest świetna atmosfera i zaczynają być wyniki, nagle zostanie zmieniona. Jeszcze teraz czasem się popłaczę, że tego już nie ma. Chociaż z trenerem Kruczkiem od początku dobrze się nam pracuje. Ale, niestety, jak to u kobiet, z czasem zrodziły się problemy. Generalnie jest w porządku. Trzeba robić swoje. Zmieniłam podejście - idę na trening, robię trening, a później wracam do domu i odcinam się od skoków, staram się pobyć z rodziną, z przyjaciółmi, porobić coś dla siebie.
- No tak, ale w każdym damskim teamie tak jest. To nic nadzwyczajnego. Do niedawna byłyśmy z Kamilą we dwie i bardzo dobrze się dogadywałyśmy, a teraz jak jest szóstka, to są zgrzyty. Ale generalnie jest w porządku.
- Oczywiście, to jest prawdziwa przyjaźń. Świetnie się dogadujemy, a mamy całkowicie inne charaktery. Dzięki temu nigdy się razem nie nudzimy. I zawsze jesteśmy ze sobą szczere, bezpośrednie. W tym przypadku przeciwieństwa się naprawdę fajnie przyciągnęły.
- Ani trochę nie byłam zazdrosna. Kamila lubi porozmawiać, powygłupiać się, a ja jestem osobą powtarzającą sobie "Pracuj w ciszy, a efekty zrobią hałas". Wolę być z boku niż się wypowiadać przed kamerami. One mnie stresują, unikam ich. A Kamila je lubi.
- Pracuję z Łukaszem Miką.
- Nie, ale jakoś sobie trzeba radzić. Na szczęście obie z Kamilą mamy stypendia z firmy Moreso, która produkuje orzeszki i inne zdrowe przekąski. Inwestuję w psychologa, bo to świetny fachowiec. Pomagał Maćkowi Kotowi, pomaga Kubie Wolnemu, dla mnie już też dużo zrobił.
- To było wiosną 2017 roku. Miałam duże problemy ze snem, przychodziłam bardzo zmęczona na treningi. Potrafiłam się przez to popłakać. Wahania nastroju były duże. I waga zaczęła rosnąć. Trener Hankus się zdziwił, zaczął drążyć, porobiliśmy różne badania, ale nic nie wyszło. Trener nie odpuścił, skorzystał ze swoich licznych znajomości, poszliśmy na specjalne badania tarczycy i wyszło, że mam niedoczynność i Hashimoto. Wtedy dostałam dietetyka z kadry. Próbowała mnie wyprowadzić dietą, szłyśmy w zdrowie, nie od razu w lekarstwa. Przybrałam trochę na wadze i w grudniu z tej drogi zrezygnowałam, bo zaczęły się komentarze, których nie wytrzymałam. Dostałam od lekarza hormony, trochę się zaczęłam głodzić, schudłam. Do teraz biorę tabletki i jeszcze mam problemy ze snem.
- Nie wszystkie dziewczyny w Pucharze Świata są chudziutkie. Trenerzy dochodzą do wniosku, że ważniejsze są technika, siła, rozwijanie się, jeśli chodzi o młode zawodniczki. A jak się już to wszystko rozwinie, to wtedy można bardziej pilnować wagi.
- Mamy co tydzień testy na platformie, ona pokazuje ile się waży, więc po weekendzie przychodzę na trening trochę zestresowana. Ale ostatnio trzymam się dobrze, od pół roku nic nie muszę zrzucać.
- W skokach, w sporcie w ogóle, płaci się dużą cenę za wyczyn. Bardzo trudno jest to wytrzymać psychicznie. Dużo jest młodych, którzy się super zapowiadali, ale waga i kontuzje ich wykończyły. Jak się jest głodnym, to się trenuje bez humoru, bez życia. Ja sobie wszystko na tyle poukładałam, że balansuję na tej granicy w miarę pewnie. Czuję się już trochę doświadczona. I chcę więcej.