Polskie skoki doczekają się następców Stocha i Kubackiego? "Dopiero się rozpędzam"

- Trudno było usłyszeć, że ekipa, w której jest świetna atmosfera i zaczynają być wyniki, nagle zostanie zmieniona. Jeszcze teraz czasem się popłaczę, że tego już nie ma. Chociaż z trenerem Kruczkiem od początku dobrze się nam pracuje - mówi Kinga Rajda. W lutym najlepsza z Polek doskoczyła do szóstego miejsca konkursu Pucharu Świata w Oberstdorfie. Czy kiedyś będzie tak dobra jak Kamil Stoch albo Dawid Kubacki?

Łukasz Jachimiak: Kamil Stoch, Dawid Kubacki, Piotr Żyła - te nazwiska królują w polskim sporcie zimą i chyba nie inaczej będzie w nowym sezonie. A czy będzie głośno również o Tobie?

Kinga Rajda: Chciałabym i bardzo mocno na to pracuję.

Zobacz wideo Michal Doležal ocenił formę polskich skoczków

W jedynym w sezonie letnim konkursie Grand Prix byłaś szósta, z niewielką stratą do podium. Ale trudno wyciągać jakieś wnioski, skoro na starcie we Frensztacie stanęło tylko 27 zawodniczek, prawda?

- Tak, nie było Norweżek i Włoszek, obsada była mocno niepełna. Tak jak i w konkursach mężczyzn w Wiśle.

Szykujesz się na dziwny sezon, może nawet z takimi wybrakowanymi obsadami poszczególnych konkursów?

- Jesteśmy w kadrze dobrej myśli. O koronawirusie nie myślimy, bo wiemy, że wszystko może się w jednym momencie całkowicie pozmieniać. Możemy tylko patrzeć w swoje plany i realizować trening.

W marcu z Norwegii, z przedwcześnie zakończonego sezonu, Wasza kadra wracała chyba prezydenckim samolotem razem z męską kadrą?

- Tak było.

Niedawno Dawid Kubacki opowiadał mi, że wtedy koronawirusa bał się najbardziej, mocniej nawet niż gdy się okazało, że zarażony jest Adam Małysz i przez to cała męska kadra musi przejść testy. Ty też się w Norwegii bałaś?

- Pamiętam przede wszystkim ogromne zamieszanie i niepewność. Rano wstałyśmy gotowe na start, chciałyśmy zjeść śniadanie i byłyśmy gotowe jechać na skocznię. Ale było zebranie trenerów, wszyscy się ze sobą namawiali, negocjowali, robili jakieś głosowania. Wtedy się trochę wystraszyłyśmy, że coś jest nie halo. Około południa się okazało, że wszystko zostało odwołane, że sezon się w tym momencie kończy. Później zaczęło się załatwianie powrotu dla nas. Szczerze mówiąc, to w tamtym momencie nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo sytuacja jest niebezpieczna i że aż tak się koronawirus rozprzestrzeni. Wróciłam do domu i nie mogłam uwierzyć, jak wszystko się toczy. Na szczęście teraz do koronawirusa już przywykliśmy. Mamy dostęp do skoczni, normalnie trenujemy i jestem spokojna, że do zimy zrobię swoje.

Co robisz, żeby mieć zimę jeszcze lepszą od ostatniej? Przypomnijmy, że ona była udana, bo z 10 startów w Pucharze Świata osiem skończyłaś z punktami.

- Nie zmieniłam planu treningowego, ale daję troszkę więcej od siebie. I najbardziej pracuję nad psychiką, bo u mnie z tym jest największy problem. Na treningach potrafię skakać bardzo dobrze, a przychodzą zawody i robi się ze mnie zupełnie inna osoba.

Codziennie rozmawiasz z psychologiem, korzystając z różnych komunikatorów?

- Często się spotykamy, ale faktycznie często też do siebie dzwonimy. Jesteśmy w kontakcie każdego dnia. Robię dużo ćwiczeń na koncentrację, zaczęłam medytować, bo to pomaga mi się uspokoić. Odkrywam nowe rzeczy i wchodzę w nie coraz mocniej, bo widzę, że to pomaga.

Jak pomaga? Siadasz na belce, na przykład ostatnio we Frensztacie, i co robisz, żeby nie myśleć: "Jestem o ułamki punktu od podium, muszę zrobić to i to"?

- Dokładnie takie myśli mam! I wtedy staram się pomyśleć o jakichś rzeczach niezwiązanych ze skokami, przywołuję jakieś dobre wspomnienie. A jeśli to się nie uda, to wybieram sobie jakiś punkt, wpatruję się w niego i całkowicie się wyłączam. Robię wszystko, żeby w ostatniej chwili przed skokiem nie myśleć o skoku. Bo jak zaczynam analizować technikę, nastawiać się na walkę, to nigdy nie wychodzi dobrze.

A co myślisz o swoich skokach tak ogólnie? Twoja życiówka to szóste miejsce na Pucharze Świata w Oberstdorfie. Myślisz o zaatakowaniu podium? Trener Łukasz Kruczek powiedział Ci po tamtym wyniku, że to teraz nowy cel dla Ciebie, prawda?

- Wiadomo, że o tym myślę, bo chcę być najlepsza. I robię wszystko, żebym była najlepsza. Wiem jak to zrobić. Muszę się w pełni cieszyć ze skoków, muszę osiągnąć taki poziom. I z tym przyjdą wyniki.

Potrafisz już pomyśleć, że nie jesteś gorsza od najlepszej na świecie Maren Lundby?

- Nie jestem tego typu sportowcem, nie umiem tak myśleć. Wiem, że ona jest dużo lepsza. To wyższy level. Niektórzy mi mówią, że powinnam myśleć, że niczym się od niej nie różnię. Ale ja jestem innego zdania. Uważam, że jeszcze bardzo dużo mi brakuje.

Wiesz o tym, że urodziłaś się w takim momencie polskich skoków, w którym one zaczęły się stawać mocniejsze niż kiedykolwiek? 22 grudnia 2000 roku to przecież kilka dni przed Turniejem Czterech Skoczni sensacyjnie zdominowanym przez Adama Małysza.

- Tak, wyjątkowy czas. Znam tę historię.

Pewnie słyszałaś albo czytałaś anegdotę prezesa Apoloniusza Tajnera o tym jak po treningach w Ramsau i Sankt Moritz zastanawiali się z Piotrem Fijasem co się wydarzy zaraz po Świętach Bożego Narodzenia?

- Chyba nie.

W tamtym sezonie przez złą pogodę odwoływano kolejne konkursy Pucharu Świata, przez co cała czołówka trenowała razem, a Adam przeskakiwał wszystkich, chociaż ruszał z niższych belek startowych. Trenerzy wiedzieli, że w takiej formie Małysz powinien wygrać Turniej Czterech Skoczni, ale nie mieściło im się w głowach, że nieutytułowany Polak pokona wielkie gwiazdy. Rozmawiali o tym, wracając do Polski na święta i nagle Fijas miał powiedzieć: "Ty się Polo nie martw, jeszcze się wszystko do turnieju zdąży spieprzyć".

- Ha, ha! Nie słyszałam tej historii. Bardzo fajna.

To może mają rację ci, którzy mówią, że nie możesz myśleć, że jesteś gorsza od Lundby?

- Może. Ale ja jestem nawet nie to że skromna, tylko wiem, ile Maren osiągnęła, więc nie mogę się do niej porównywać.

Pamiętaj, że Lundby jest od Ciebie o sześć lat starsza, że miała o wiele więcej szans na osiągnięcie sukcesów. Przecież Ty dopiero w 2019 roku zadebiutowałaś w mistrzostwach świata i masz za sobą dopiero pierwszy sezon Pucharu Świata, w którym wystąpiłaś w większości konkursów.

- To prawda. Liczę, że ja się dopiero rozpędzam. Że wreszcie będę oddawała po dwa dobre skoki.

Jak Małysz.

Tak. U mnie jeszcze najczęściej jest tak, że psuję pierwszą serię. I wtedy jestem zła, w końcu emocje opadają i na drugą serię idę już normalnie.

Ale ostatnio we Frensztacie było odwrotnie.

- Tak, w drugim skoku otworzyłam się górą, a tam jest taka skocznia, taki ma profil, że jak się wytraci w locie prędkość, to już się daleko nie doleci.

A nie było tak, że jednak w głowie rządziła myśl: "Brakuje tylko 0,1 pkt do podium"?

- Nie wiedziałam o tym! To nie było spalenie się. Głupi błąd popełniłam dlatego, że zwróciłam uwagę na szczegół w momencie, gdy trener machnął chorągiewką.

Co się konkretnie stało?

- Trener machnął mocniej niż zwykle, więc wiedziałam, że są lepsze warunki. Pomyślałam, że muszę je wykorzystać, mocniej poszłam górą i zepsułam.

Powiedziałaś, że nie wiedziałaś, ile Ci we Frensztacie brakowało do podium. Nie sprawdzasz wyników pierwszych serii?

- Nie, to moja zasada.

To skąd wiesz która będziesz startowała w drugiej serii?

- Wiem tylko które mam miejsce, ale na metry i punktację nigdy nie patrzę. Nie chcę się rozpraszać, analizować. Przecież wiem, że można i spaść ze szczytu na koniec, i z samego końca awansować na szczyt.

Tego ostatniego dowiedziałaś się w Seefeld, widząc jak Dawid Kubacki i Kamil Stoch zdobywają złoto i srebro mistrzostw świata.

- Dokładnie, właśnie to miałam na myśli.

A wiesz, że w pewnym momencie mieszanej drużynówki w Seefeld byliście na trzecim miejscu?

- Dowiedziałam się tego, ale dopiero po zawodach.

Czy dziś już wiesz dlaczego debiutowałaś na MŚ w 2019, a nie w 2017 roku? Wiem, że skoki kobiet były wtedy w Polsce na niższym poziomie niż dziś, ale już wtedy byłaby szansa na miejsce w ósemce najlepszych drużyn mieszanych i na stypendia z ministerstwa sportu dla Was, co przyspieszyłoby Wasz rozwój. Pamiętasz jak prezes Tajner mówił, że nie zasługujecie, że nie dbacie jak trzeba o wagę, że jeszcze nie jesteście profesjonalistkami?

- To był zdecydowanie najtrudniejszy okres w moim życiu. To bardzo wpłynęło na psychikę, z którą do dziś mam problem. Zdemytowowało mnie to wszystko. Wtedy jeszcze nie miałam żadnych problemów z wagą. Ale wkrótce się zaczęły. Wykryto mi niedoczynność tarczycy i Hashimoto. Musiałam przytyć, żeby wyzdrowieć. Przez rok wycierpiałam się tyle, co przez całą karierę.

Pamiętasz, w jakim momencie tej kariery stało się tak, że stres stał się większy niż frajda ze skakania?

- To były igrzyska olimpijskie młodzieży w Lillehammer w 2016 roku. Bardzo się tam nastawiłam na wynik, zupełnie nie byłam sobą. Zajęłam siódme miejsce, nie byłam zadowolona, bo w treningach byłam w trójce. I od tamtego czasu nie umiem po prostu pójść na zawody i się bawić. Chociaż oczywiście z czasem to się zaczęło poprawiać. Najpierw z Kamilą Karpiel zaczęłyśmy regularnie punktować w pucharach niższej kategorii, później przyszły punkty w Pucharze Świata. Postęp cieszy, a praca z psychologiem coraz bardziej pomaga.

Kamila Karpiel otwarcie mówiła, że nie cieszy się z tego, że kadrę przejmuje Łukasz Kruczek. Wiele razy powtarzała, że jej trener to Marcin Bachleda. Ty się tak nie wypowiadałaś, ale może Tobie też było trudno z tą zmianą na stanowisku?

- Kamila ma trenera Marcina, a ja zawsze miałam trenera Sławka Hankusa, z którym pracowałam przez sześć lat. Przed przyjściem trenera Kruczka każda z nas trenowała indywidualnie ze swoim szkoleniowcem. Szczerze mówiąc też byłam załamana, że to się zmienia. Zwłaszcza że o wszystkim się dowiedziałyśmy w Seefeld, na śniadaniu w dniu zawodów. Trudno było usłyszeć, że ekipa, w której jest świetna atmosfera i zaczynają być wyniki, nagle zostanie zmieniona. Jeszcze teraz czasem się popłaczę, że tego już nie ma. Chociaż z trenerem Kruczkiem od początku dobrze się nam pracuje. Ale, niestety, jak to u kobiet, z czasem zrodziły się problemy. Generalnie jest w porządku. Trzeba robić swoje. Zmieniłam podejście - idę na trening, robię trening, a później wracam do domu i odcinam się od skoków, staram się pobyć z rodziną, z przyjaciółmi, porobić coś dla siebie.

Co się kryje za stwierdzeniem "jak to u kobiet, z czasem zrodziły się problemy"? Pojawiła się wewnątrz drużyny zazdrość? Jest nie tak jak powinno być między wami, dziewczynami?

- No tak, ale w każdym damskim teamie tak jest. To nic nadzwyczajnego. Do niedawna byłyśmy z Kamilą we dwie i bardzo dobrze się dogadywałyśmy, a teraz jak jest szóstka, to są zgrzyty. Ale generalnie jest w porządku.

I z Kamilą dalej mocno się razem trzymacie?

- Oczywiście, to jest prawdziwa przyjaźń. Świetnie się dogadujemy, a mamy całkowicie inne charaktery. Dzięki temu nigdy się razem nie nudzimy. I zawsze jesteśmy ze sobą szczere, bezpośrednie. W tym przypadku przeciwieństwa się naprawdę fajnie przyciągnęły.

A nie byłaś zazdrosna, gdy w sezonie z MŚ w Seefeld Kamila skakała lepiej i jeszcze potrafiła długo i ciekawie rozmawiać z dziennikarzami?

- Ani trochę nie byłam zazdrosna. Kamila lubi porozmawiać, powygłupiać się, a ja jestem osobą powtarzającą sobie "Pracuj w ciszy, a efekty zrobią hałas". Wolę być z boku niż się wypowiadać przed kamerami. One mnie stresują, unikam ich. A Kamila je lubi.

Z jakim psychologiem pracujesz? Na etacie w związku takiego fachowca nie ma.

- Pracuję z Łukaszem Miką.

Inwestujesz w taką współpracę, ale chyba jeszcze się nie dorobiłaś na skokach?

- Nie, ale jakoś sobie trzeba radzić. Na szczęście obie z Kamilą mamy stypendia z firmy Moreso, która produkuje orzeszki i inne zdrowe przekąski. Inwestuję w psychologa, bo to świetny fachowiec. Pomagał Maćkowi Kotowi, pomaga Kubie Wolnemu, dla mnie już też dużo zrobił.

A jak sobie radzisz z wagą po problemach, o których już wspomniałaś?

- To było wiosną 2017 roku. Miałam duże problemy ze snem, przychodziłam bardzo zmęczona na treningi. Potrafiłam się przez to popłakać. Wahania nastroju były duże. I waga zaczęła rosnąć. Trener Hankus się zdziwił, zaczął drążyć, porobiliśmy różne badania, ale nic nie wyszło. Trener nie odpuścił, skorzystał ze swoich licznych znajomości, poszliśmy na specjalne badania tarczycy i wyszło, że mam niedoczynność i Hashimoto. Wtedy dostałam dietetyka z kadry. Próbowała mnie wyprowadzić dietą, szłyśmy w zdrowie, nie od razu w lekarstwa. Przybrałam trochę na wadze i w grudniu z tej drogi zrezygnowałam, bo zaczęły się komentarze, których nie wytrzymałam. Dostałam od lekarza hormony, trochę się zaczęłam głodzić, schudłam. Do teraz biorę tabletki i jeszcze mam problemy ze snem.

A waga to Twój codzienny problem? Każdego dnia ważysz się i niepokoisz co waga pokaże?

- Nie wszystkie dziewczyny w Pucharze Świata są chudziutkie. Trenerzy dochodzą do wniosku, że ważniejsze są technika, siła, rozwijanie się, jeśli chodzi o młode zawodniczki. A jak się już to wszystko rozwinie, to wtedy można bardziej pilnować wagi.

Trener Kruczek bardzo jej pilnuje?

- Mamy co tydzień testy na platformie, ona pokazuje ile się waży, więc po weekendzie przychodzę na trening trochę zestresowana. Ale ostatnio trzymam się dobrze, od pół roku nic nie muszę zrzucać.

Bardzo mało jesz?

- W skokach, w sporcie w ogóle, płaci się dużą cenę za wyczyn. Bardzo trudno jest to wytrzymać psychicznie. Dużo jest młodych, którzy się super zapowiadali, ale waga i kontuzje ich wykończyły. Jak się jest głodnym, to się trenuje bez humoru, bez życia. Ja sobie wszystko na tyle poukładałam, że balansuję na tej granicy w miarę pewnie. Czuję się już trochę doświadczona. I chcę więcej.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.