Tydzień z... to cykl na Sport.pl, w którym codziennie przez siedem dni publikujemy artykuły dotykające wspólnego tematu. Od 25 do 31 maja piszemy o tragicznych wypadkach, które zabrały życie sportowców w czasie uprawiania swojego ukochanego sportu.
Skoki narciarskie nie są uważane za bardzo niebezpieczną dyscyplinę, choć nie ma co ukrywać, że zaliczają się do ekstremalnej gałęzi sportu. Lata pracy nad bezpieczeństwem sprawiły, że dzisiaj coraz rzadziej dochodzi do dramatycznych wypadków, które brutalnie niszczą zdrowie lub zabierają życie zawodników. Obecne FIS (Międzynarodowa Federacja Narciarska) próbuje nowymi przepisami rozwiązać problem dużego przeciążenia kolan u skoczkow, przez które coraz cochodzi do problemów z więzadłami krzyżowymi. Jednak jest to nic w porównaniu do tego, co działo się w pierwszej połowie XX wieku. Wówczas skoki narciarskie były bardzo niebezpieczne, a lista zawodników, która na skoczni straciła życie, jest niestety bardzo długa.
Ostatnim tragicznym wydarzeniem na skoczni była śmierć 14-letniego zawodnika z Holandii. Jermo Riibers - tak nazywał się chłopiec, który zaliczył koszmarny wypadek w styczniu 2008 roku na jednej z mniejszych skoczni w niemieckim Oberstdorfie.
Niestety, w czasie jednej z prób treningowych zawodnika ściągnęło na bok zeskoku i dwa razy uderzył głową w bandy znajdujące się na bokach skoczni. Uderzenia były na tyle duże, że nie pomogła reanimacja skoczka, którą od razu zaczęli przeprowadzać członkowie klubu z Oberstdorfu. Skoczek zmarł tuż po przywiezieniu do szpitala. Śmierć młodego Holendra wstrząsnęła środowiskiem skoków, bo wydawało się, że ten sport stał się na tyle bezpieczny, że śmiertelne wypadki już nie powinny się przydarzyć. Konsekwencje wypadku szokowały również z tego powodu, że doszło do niego na kompleksie w Oberstdorfie, który zawsze słynął ze znakomitego przygotowania.
Drugim i na szczęście ostatnim śmiertelnym w skutkach wypadkiem na skoczni (w XXI wieku), jest przypadek 55-letniego Pekka Taino, który w 2006 na jednej ze skoczni w Lahti wziął udział w pokazowym konkursie. Upadek nie wyglądał poważnie, zawodnik miał na twarzy trochę krwi, ale szybko doszedł do siebie. Niestety, w drodze powrotnej do domu poczuł się źle. Natychmiast pojechał do szpitala, gdzie stwierdzono u niego rozległą zakrzepicę w żyłach mózgu. Fin doznał paraliżu prawej strony ciała, a niedługo potem zmarł.
Do makabrycznych wypadków dochodziło także w Polsce. W dostępnych źródłach można znaleźć informacje o dwóch Polakach, którzy zginęli na skutek bezpośrednich obrażeń na skoczni. Pierwszym jest nieznany szerzej 12-latek z norweskiego Drammen, pisały o tym norweskie gazety (nie ma niestety większych informacji na ten temat). Drugim był zaś Jan Kwak z Kościeliska. Do tego zdarzenia doszło na skoczni na nieistniejącej już skoczni w Lublinie. Polak najpierw przewrócił się na skoczni, a później, zjeżdżając zeskoku, uderzył w drzewo. Niestety, zmarł na miejscu.
Drugi śmiertelny wypadek wydarzył się na drugim końcu Polski. Doszło do niego na nieistniejącej już skoczni K-35 w Gdańsku. To właśnie na niej w 1933 roku zginął Niemiec Ernst Becker-Lee. To właśnie jemu poświęcony jest tajemniczy kamień z tablicą, która znajduje się na w lesie, w okolicy ścieżki prowadzącej do dawnej skoczni (powstała w 1940 roku). Widać na niej proporzec z gdańskimi krzyżami i koroną na tle dwóch równolegle ułożonych nart. Co interesujące, Becker-Lee był przewodniczącym "Skigruppe Danzig", która została powołana w 1923 roku.
Zbieraniem statystyk zawodników, którzy ponieśli śmierć przez skoki narciarskie, zajmują się nieznani szerzej autorzy z norweskiej części popularnej Wikipedii. Jeszcze kilka lat temu było tylko 46 potwierdzonych przypadków zawodników, którzy zmarli przez poważne wypadki na skoczniach, ale w tym momencie lista jest już zdecydowanie dłuższa i wynosi ponad 90 nazwisk. Każde nazwisko jest również poparte odnośnikami do artykułów, które można znaleźć w archiwalnej prasie czy internecie. Całość dostępna jest tutaj:
Wśród potwierdzonych przypadków śmierci w skokach narciarskich zdecydowanie najwięcej jest Norwegów, skąd wywodzą się skoki narciarskie i nie jest to nic zaskakującego. Kibice mogą być jednak zdziwieni faktem, że drugie miejsce zajmują Amerykanie, a dziś wiemy aż o dziewięciu potwierdzonych przypadkach śmierci amerykańskich skoczków.
Skoki narciarskie zostały przywiezione do Stanów Zjednoczonych wraz z norweską imigracją pod koniec XIX wieku. W Chicago powstał nawet legendarny dzisiaj Norges Ski Club, a wśród jego założycieli był Norweg Karl Hovelsen, który znalazł odpowiednie miejsce i w 1906 roku rozpoczął budowę Cary Hill, czyli pierwszej skoczni w Stanach Zjednoczonych.
Nie można się więc dziwić, że śmiertelne wypadki w Stanach Zjednoczonych również były powiązane z Norwegią. Doszło do nich w lutym 1934, a zmarli byli potomkami Norwegów, którzy emigrowali do USA. Byli to Chris Hoidalen i Calmar Andreasen. O śmiertelnym wypadku tego drugiego można przeczytać w komentarzu innego skoczka - Sverre Engena, który mówił wówczas - Skoczyłem tuż przed nim. Wracałem na górę, kiedy zobaczyłem, że przejeżdża przez próg i ląduje go góry nogami na odległości około 40 metrów. Gdy zjechał na sam dół, było widać, że został ciężko ranny.
Pierwszym śmiertelnym wypadkiem w USA było jednak zdarzenie z udziałem 12-letniego Raymonta Roulliera. Do koszmarnego wypadku doszło 25 stycznia 1925 roku na skoczni Goff Falls w Manchesterze w stanie New Hampshire w USA. Z opisów świadków wynika, że skoczek stracił równowagę w powietrzu runął prosto na kark.
Jednym z lepiej zapowiadających się amerykańskich skoczków miał być Paul Bietiela. W czasie juniorskich skoków ustanawiał wiele rekordów na amerykańskich skoczniach, a w wieku 17 lat został nawet amerykańskim mistrzem juniorów. Mając 19 lat, zajął zaś trzecie miejsce na seniorskich mistrzostwach. Niestety, rok później niedane mu było nawet wystąpić w konkursie. W czasie jednego z treningów przed mistrzostwami USA w 1939 roku 20-letni skoczek lądował na bardzo trudnym zeskoku z licznymi kawałkami lodu. Amerykanin stracił panowanie nad nartami i z wielkim impetem uderzył w metalowy płot, który znajdował się niedaleko zeskoku. Bietiela długo walczył o życie, ale zmarł na skutek powikłań, jakimi były zapalenie opon mózgowych i zapalenie płuc. Film z konkursu mistrzostw można obejrzeć tutaj:
W Stanach Zjednoczonych pamięć o Bietili nadal istnieje. W 1953 roku zapoczątkowany został tzw. Paul Bietila Memorial Tournament, a w 1970 roku zawodnika wprowadzono do Galerii Sław Narciarstwa. Co roku najlepszy skoczek mistrzostw USA dostaje także "Trofeum Pamięci Paula Bietili".
Skoki narciarskie w Stanach Zjednoczonych są obecnie bardzo popularne, ale tylko lokalnie. Jak sam zauważył najlepszy obecnie amerykański skoczek - Kevin Bickner, on do 14. roku życia nie wiedział nawet o istnieniu Pucharu Świata w skokach. W USA skoki to przede wszystkim lokalne zawody, na których gromadzi się nawet kilkanaście tysięcy kibiców. Możliwe jednak, że sport byłby częściej obecny w mediach masowych, gdyby nie fatalny wypadek Jeffa Wrighta w 1975 roku.
22-letni wówczas skoczek stracił panowanie nad nartami i uderzył głową w zeskok. Złamał kręgi szyjne, a wypadek trafił na czołówki amerykańskich gazet. Mówiono o nim również w stacjach telewizyjnych. Nagle opinia publiczna uznała, że jest to sport dla szaleńców i kraj nie powinien finansować skoków z publicznych pieniędzy, a rozwój skoków za oceanem został zatrzymany na wiele lat. Wówczas skoki w USA zaczynały święcić swój najlepszy czas w historii, ale po odejściu tamtego pokolenia nie było już następców.
Na szczęście nic takiego nie miało miejsca w Austrii, gdzie 5 stycznia 1952 roku doszło do zdarzenia, które związało się z historią skoków narciarskich. Dzień przed tradycyjnym, konkursem z okazji Święta Trzech Króli, na skoczni Hochkönig w Bischofshofen organizowano trening dla zawodników. Ten okazał się bardzo pechowy dla mistrza Austrii z 1949 roku - 27-letniego wówczas Paula Ausserleitnera. Austriak doznał bardzo poważnego upadku. Mocno się poturbował i trafił do szpitala, gdzie po czterech dniach zmarł. Ausserleitner był jednak znany z wielkiej pasji do skoków narciarskich. W Bischofshofen organizował liczne konkursy, chciał popularyzować skoki w swoim regionie. Gdyby nie fakt, że zmarł 9 stycznia, na pewno wziąłby udział w majowych rozmowach dotyczących próby organizacji pierwszego Turnieju Czterech Skoczni, bo był jego wielkim zwolennikiem. Tak się jednak nie stało, ale na jego cześć skocznia Hochkönig została nazwana imieniem Paula Ausserleitnera i tą nazwą wszyscy posługują się do dzisiaj.
Kiedyś skoki narciarskie były sportem dla "prawdziwych mężczyzn", o czym za każdym razem przypomina cytat ze Stanisława Marusarza, czyli legendy polskich skoków narciarskich. - To sport dla twardych i odważnych ludzi. Dla mnie żadnym wytłumaczeniem nie może być na przykład to, że skoczek miał upadek albo kontuzję. (...) Niech bojaźliwi grają w szachy albo bilard – mówił przed laty.
Od tamtych czasów wiele się jednak zmieniło. Skocznie są przygotowane zdecydowanie lepiej. Każdy zeskok ma wyznaczone bandami granice, a śnieg na większości obiektów przygotowany jest niemal idealnie. W przeszłości zdarzało się, że na zeskoku trzeba było omijać... drzewa czy korzenie, co mocno wpływało na bezpieczeństwo. Uderzenia głową w drzewo były niestety częstą przyczyną śmierci. Skoczków nie chroniły także kaski, bo te wprowadzone zostały dopiero w latach 70. Wcześniej wystarczała zwykła wełniana czapka. Też chroniła, ale tylko przed zimnem. Zdecydowanie bardziej bezpieczny jest także styl V, który pozwala skoczom zachować większą stabilność w powietrzu.
Źródła: