Stefan Kraft na dwa konkursy przed końcem sezonu Pucharu Świata w skokach narciarskich miał 140 punktów przewagi nad drugim Niemcem Karlem Geigerem. Był pewny siebie i spokojnie czekał na decyzję FIS w sprawie rozegrania zawodów w Trondheim oraz Vikersundzie. Ostatecznie zagrożenie koronawirusem w Norwegii sprawiło, że zostały odwołane, a Krafta ogłoszono najlepszym zawodnikiem sezonu.
"Wiedziałem, że wygram. W ten, czy inny sposób" - mówił Kraft po wszystkim cytowany przez “Kronen Zeitung”. “Teraz najważniejsze jest zdrowie i bezpieczeństwo, a Kryształową Kulę mają mi wręczyć później. Nie wiem, co prawda, w jaki sposób. Może wyślą mi ją pocztą” - śmiał się Austriak, którego wielki sukces przyćmiło jednak przedłużające się ogłaszanie decyzji FIS i lokalnych władz.
Podobnie wyglądała sytuacja podczas zeszłorocznych MŚ w Seefeld, gdy Kraft był brązowy medalistą w pamiętnym dla Dawida Kubackiego i Kamila Stocha konkursie na normalnej skoczni. Tam też minę miał nieco zniesmaczoną, ale jako jedyny tłumaczył dziennikarzom, co się stało. Wziął do ręki listę z wynikami, znalazł i pokazywał rządek z prędkościami na progu. Krzywił się, widząc, jak niektórym nie dopisało szczęście. Sam tak, jak teraz wiedział jednak, że na swoje wyróżnienie zasłużył.
W Trondheim świętował, dowiadując się o decyzji w pokoju hotelowym. Potem podczas jak sam przyznawał szalonej, ale bardzo pozytywnej imprezy bawił się z kolegami z reprezentacji na pokładzie samolotu. Gdy przyleciał do Austrii, mógł sobie pozwolić na ulubioną lokalną potrawę w jego rodzinnych stronach - Kasnockn, czyli niewielkie kluski przygotowywane z mąki i jajek zapiekane z serem. Trofeum za drugie w karierze zwycięstwo w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata odebrał dopiero w poniedziałek, pod skocznią w Bischofshofen, czyli w paradoksalnie dość symbolicznym miejscu dla jego kariery. To tu po raz pierwszy stanął na podium Pucharu Świata, ale wówczas były tam tysiące ucieszonych kibiców. A teraz fotograf, kilku dziennikarzy i dwa puchary.
W sezonie 2016/2017 przewaga Krafta nad najbliższym rywalem - wówczas był to Kamil Stoch - wyniosła o punkt więcej niż w tym zakończonym przed kilkoma dniami. Miniony sezon był jednak o wiele trudniejszy dla Austriaka. Przydarzały się momenty, w których można było się zastanawiać, czy to naprawdę czas na kolejny sukces Stefana Krafta. Zaczynał od drużynowego zwycięstwa w Wiśle, choć na pierwsze indywidualne podium i zarazem zwycięstwo musiał czekać dopiero do Niżnego Tagiłu. Jak tłumaczył, nadal pracował nad wiązaniami i zmiany przyniosły oczekiwany rezultat. Wydawało się, że po dwóch kolejnych miejscach na podium wszystko musi utrzymać się na wysokim poziomie.
Tymczasem Austriakowi przydarzył się upadek w Engelbergu, po którym był obolały i tłumaczył tym nieco słabszą dyspozycję podczas Turnieju Czterech Skoczni. Trzykrotnie był czwarty, ale szansę na sukces w klasyfikacji generalnej stracił już w Ga-Pa, kiedy zajął dopiero trzynaste miejsce. Niemiecka miejscowość to przekleństwo Krafta. To właśnie tu zaprzepaścił możliwości wygrania imprezy w pięciu kolejnych edycjach. Natomiast w 63. TCS był tu najbliżej zgubienia ostatecznie wywalczonego triumfu w imprezie. Kłopoty czasem wynikały z choroby, innym razem z pecha do warunków, albo dość hucznie świętowanego Nowego Roku. To, jak i prymitywne poczucie humoru austriackiego skoczka często łatwo dostrzec w jego mediach społecznościowych. Po nieudanym Turnieju zawsze potrafił się jednak podnieść.
Nie inaczej było tym razem, bo od tego momentu problemy pojawiały się już znacznie rzadziej. W szesnastu rozegranych później konkursach Kraft nie stawał na podium jedynie pięciokrotnie. Wygrywał tylko cztery razy, ale wystarczało mu bycie w czołówce - to czym imponuje już od siedmiu sezonów PŚ, które zawsze kończył w najlepszej "dziesiątce" klasyfikacji generalnej.
W pozostaniu najlepszym zawodnikiem sezonu nie przeszkodziło mu nawet zmęczenie w końcówce, gdy forma ewidentnie spadła - był ósmy i siedemnasty w Lillehammer. Nie wyglądało to jak trzy lata temu, gdy forma tylko rosła. “Mógłby skakać cały czas, bez przerwy letniej, aż do następnej zimy” - mówił o nim później Heinz Kutin w rozmowie ze sportsinwinter.pl. To nie miało jednak wielkiego znaczenia, a Kraft swoim sukcesem w sezonie 2019/2020 potwierdził jedno. Stał się drugą po Kamilu Stochu tak regularną w swoich sukcesach postacią skoków narciarskich.
Za najlepszą wersję Stefana Krafta nadal można uważać jego niebotyczną formę w czasie mistrzostw świata w Lahti w 2017 roku, gdy zdobywał tam dwa złote medale. Chyba właśnie dlatego, że świetną dyspozycję potwierdził podczas tak ważnego dla skoczka wydarzenia. Dublet i przeniesienie znakomitego wyniku z normalnego na duży obiekt - tego przed nim dokonywało niewielu. Między innymi Adam Małysz w trakcie tak chętnie wspominanych przez Polaków MŚ w Predazzo.
- Nigdy nawet nie marzyłem, że zostanę mistrzem na normalnej skoczni. To na dużej skoczni oddaje lepsze skoki. Jestem pod tym względem szczególnie szczęśliwy i zrobię wszystko, żeby dokonać tego, co Adam - mówił portalowi sportsinwinter.pl po pierwszym konkursie. Po równie udanym drugim dodawał tylko: “Wszystko w moich skokach było perfekcyjne. Miałem moc i wiedziałem, jak ją odpowiednio wykorzystać. To wciąż niewiarygodne, że mi się udało”. Wielu uważało, że nigdy nie widziało skoczka, który miałby tak duży potencjał do rozwoju stylu skakania. A Kraft nie ukrywał, że to właśnie nad tym elementem pracował przed sezonem. W sztabie austriackiej kadry zatrudniono sędziego, który swoimi ocenami ułatwiał pracę nad konkretnymi elementami skoków. Kraft bardzo cenił sobie też uwagi Wolfganga Loitzla, którego uważał za największego “stylistę” w stawce.
W całym zamieszaniu niektórzy zapominają, że w poniedziałek poza dużą Kryształową Kulą Kraft otrzymał też mniejszą - za loty. Te w tym sezonie odbyły się tylko w Bad Mitterndorf, ale fakt, że zwycięzcą także w tej klasyfikacji został Austriak, nie jest żadnym zaskoczeniem. Jest przecież rekordzistą świata w długości lotu narciarskiego - w 2017 roku uzyskał 253,5 metra na Vikersundbakken.
Podobnie, jak Kamil Stoch nie ma jednak złotego medalu mistrzostw świata w lotach narciarskich, a jedynie dwa brązowe zdobyte cztery lata temu w Tauplitz. Polakowi zazdrości za to czterech krążków zdobytych na igrzyskach, bo w swojej kolekcji nie ma ani jednego. Podczas olimpijskiego debiutu Pjongczangu spotkało go największe rozczarowanie w karierze, więc teraz motywacją jest dla niego przygotowanie formy na kolejne igrzyska - za dwa lata w Pekinie. Nie lubi uczucia, którego doświadczył w Trondheim. Chce sam udowodniać, że jest najlepszy i nie potrzebuje, żeby ktoś musiał mu to tłumaczyć.