Skandaliczny konkurs Pucharu Świata w Lillehammer. Kuriozalne decyzje jury

Peter Prevc po 1122 dniach przerwy wygrał konkurs Pucharu Świata w skokach narciarskich. Drugi był Markus Eisenbichler, trzeci Stephan Leyhe. Klasyfikacja mogła być inna, gdyby nie skandaliczna praca jury na zawodach w Lillehammer.

Szereg dziwnych i kompletnie niezrozumiałych decyzji - tak można podsumować poniedziałkowy konkurs Pucharu Świata w skokach narciarskich. Najdziwniejsza rzecz? Skaczący o zwycięstwo Markus Eisenbichler czy Kamil Stoch do prowadzenia potrzebowali około 122 metrów, czyli zaledwie jeden metr mniej, niż wynosi punkt konstrukcyjny. Z kolei skaczący na początku drugiej serii Antti Aalto swobodnie poleciał 136 metrów. 

Zobacz wideo

Niesprawiedliwe przeliczniki 

Niestety, kolejny raz w sezonie najlepsi zawodnicy musieli zmierzyć się z fatalnymi warunkami, które nie pozwalały na choćby przyzwoite skoki. Mocno stracił na tym Kamil Stoch, który w pierwszej serii oddał kapitalny skok na 135 metrów i przegrywał tylko z Markusem Eisenbichlerem. I tu również trzeba się zatrzymać. W pierwszym skoku system rekompensat punktów za wiatr dodał mu aż 6,4 pkt za wiatr w plecy... Tylko że dobrze widać, że warunki były dobre, a zbliżenia pokazują nawet, jak Niemiec w środkowej fazie lotu dostaje podmuch pod narty.

Można tu mówić o skandalu podobnym do tego z Niżnego Tagiłu, gdy komputer zwariował przy liczeniu wiatru Ryoyu Kobayashiego. W drugiej serii Eisenbichler poradził sobie nieźle, poleciał 120,5 metra i obronił miejsce na podium. 

Wielki pech Kamila Stocha

Sztuka ta nie udała się Kamilowi Stochowi, który przy mocnym wietrze w plecy poleciał 121 metrów i spadł z drugiego na siódme miejsce. Do prowadzenia potrzebował około 1,5 metra więcej i lepszych not za styl. Niestety, tak ciągnął skok, że przy lądowaniu odjechała mu lewa narta. Trzeba jednak przyznać, że nawet dobry telemark nie dałby mu podium, bo do niego Polak stracił 4,8 pkt. 

Stoch w Lillehammer jest jednak bardzo mocny i nie ma co ukrywać, że przy równych warunkach powinien po prostu stanąć na podium. - Ze swojej strony mogę powiedzieć, że zrobiłem prawie wszystko dobrze, bo cztery skoki były bardzo dobre. Wiem jednak, że mogłem lepiej wylądować w drugim skoku, mogłem trochę odpuścić, a nie wylądować jak pokraka - powiedział Kamil Stoch na antenie TVP Sport.

Jury bez refleksji. Kuriozalne decyzje

Konkurs w Lillehammer pokazał jednak kolejny raz, że jury podejmuje decyzje, które nie są zgodne z duchem sprawiedliwej i sportowej rywalizacji. Druga seria była rozgrywana w takim tempie, że trudno było nawet o zobaczenie powtórki skoku, a pod koniec warunki zaczęły się bardzo psuć. Borek Sedlak i inni członkowie jury nie zdecydowali się jednak na podniesienie rozbiegu czy krótkie oczekiwanie na wyrównanie szans. Pędzili dalej.

Największe kuriozum zdarzyło się jednak w pierwszej serii. Johann Andre Forfang dostał bardzo mocne podmuchy. System odjął mu 8,4 pkt za mocny wiatr pod narty. Decyzja była szybka. Tuż przed Żyłą nastąpiło obniżenie rozbiegu... Niestety, w momencie gdy Żyła siadał już na belce, wiało w plecy. Po chwili oczekiwania oczywiście puszczono Żyłę, który nie miał żadnych szans na dobry skok. W drugiej serii Żyła lądował na 130 metrze i zakończył konkurs na 23. miejscu. 25. był Dawid Kubacki, który wielkiego pecha miał w pierwszej serii. Gdy Polak siadał na belce, odległość potrzeba do prowadzenia zaczynała w szybkim tempie spadać. Oznaczało to pogorszenie się warunków. Borek Sedlak nie miał jednak oporów przed wciśnięciem zielonego światła. 

Nie było jednak tak, że tylko Polacy ucierpieli na decyzjach jury. Dopiero 19. miejsce w konkursie zajął wicelider Pucharu Świata Karl Geiger, który po drugim skoku był mocno zdenerwowany na warunki, w jakich został puszczony. Nie powiodło się także liderowi PŚ Stefanowi Kraftowi. Austriak zajął ósme miejsce. 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.