W Willingen problemy nie tylko z pogodą. Tak wygląda jedzenie na Pucharze Świata. Parówki z musztardą lub szpital zakaźny

Wiatr storpedował piątkowe skoki w Willingen. Najbardziej ucierpieli na tym sami skoczkowie, którzy na skoczni spędzili ponad pięć godzin. Jakby tego było mało, organizatorzy nie zadbali o jedzenie dla zawodników, które bardzo szybko się skończyło. Wyżywienie dla skoczków narciarskich to jednak spory problem na większosci skoczni goszczących PŚ. Rok temu Polacy w Lahti mieli jeść obiady i kolacje na stołówce szpitala zakaźnego! - Musieliśmy zmienić plan i z własnych środków płaciliśmy za restauracje - mówi Sport.pl asysystent trenera, Grzegorz Sobczyk. Na tym tle polskie konkursy wyglądają po prostu fenomenalnie.
Zobacz wideo

W piątek organizatorzy w Willingen Five starali się przeprowadzić choćby serię treningową, by wypełnić regulaminowy obowiązek jednego treningu przed zawodami Pucharu Świata. Niestety nie udało się nawet to, chociaż pierwsza seria treningowa trwała z przerwami od godziny 13:00, aż do 17:30. Niestety w tym czasie skok oddało tylko 36 zawodników, a 17 pozostałych musiało wyjechać ze skoczni bez możliwości zapoznania się z obiektem.

Po piątku najwięcej mówi się jednak o jedzeniu dla skoczków, którego szybko zaczęło brakować, a organizatorzy właściwie co 15 minut przesuwali trening i zmuszali skoczków do ciągłego bycia w gotowości. - Na początku dnia jedzenia było sporo, były jakieś schabowe, sałatki, były też kanapki z szynką - o czym poinformował nas asystent Michala Doleżala Grzegorz Sobczyk. Okazuje się jednak, że jedzenia szybko zaczęło brakować. - Niemcy się chyba nie przygotowali, bo kanapki się skończyły w trakcie treningu - śmiał się Stoch w rozmowie ze skijumping.pl i TVP Sport. 

Parówka z musztardą dla Kobayashiego

Skoczkowie ratowali się jedzeniem tego, co znalazło się w bufecie, chociaż trudno przyznać, że parówka z musztardą to dobre jedzenie dla skoczka. A według doniesień Sebastiana Parfjanowicza, właśnie to po południu jadł Ryoyu Kobayashi. - Parówka to nie jest dobre paliwo. Udało nam się zahaczyć jakąś bułeczkę, chociaż tyle - śmiał się Dawid Kubacki. Po czym dodał: - Wydaje mi się, że przy takim dniu dobrze jak jest bułka z szynką, serem, pomidorem. Jakiś makaron. Może jakieś mięso dla trenerów. Do tego kawa czy herbata. Nie potrzeba wiele - mówił pytany przez skijumping.pl o idealne menu. 

O catering na skoczni zapytaliśmy osobę, która jest odpowiedzialna za organizację Pucharu Świata w Wiśle. - W przepisach jest obowiązek przygotowania dla zawodników napojów i zimnych przekąsek w domku na górze rozbiegu. Natomiast na dole skoczni wszystko zależy od organizatorów. Przepis mówi tylko, że coś trzeba zapewnić, ale nie ma żadnych konkretów. To podlega jednak ocenie i na przykład Walter Hofer bardzo Wisłę chwalił za catering - mówi Andrzej Wąsowicz, przewodniczący komitetu organizacyjnego Pucharu Świata w Wiśle. 

Zagraniczne konkursy nie mają nawet jak się równać z tymi polskimi. U nas każdy skoczek ma możliwość zjedzenia ciepłego posiłku i może wybierać z kilku różnych dań. Na przykład w listopadowych zawodach w Wiśle w czasie treningów i kwalifikacji skoczkowie mogli zjeść gulasz z dziczyzny, bulion z gęsi, udziec z indyka w sosie, łososia czy makaron z grzybami. A do tego dochodziły inne przekąski. - W Wiśle jest taki oszklony kontener dla zawodników. Przed skokami zawodnicy piją jakąś kawę, do tego jakieś ciasteczko. Jedzą też makaron. Natomiast po skokach pozwalają sobie zjeść jakiś gulasz itd. - dodaje Wąsowicz. 

U Finów też problem. Pół banana, a stołówka w szpitalu zakaźnym

Zła sytuacja z cateringiem dla skoczków nie jest niczym nowym. Bardzo źle sytuacja wyglądała także w Finlandii. Rok temu głośno było o tym, że reprezentacja Polski została zakwaterowana przez organizatorów w obskurnym hotelu, a pokoje były tak małe, że trudno było w nich upchnąć nawet walizki. Łazienki zaś swoją pierwszą i drugą młodość też miały dawno za sobą.

Jeśli chodzi o wyżywienie na skoczni, to było po prostu źle, bo skoczkowie mogli zjeść gofry, ale te szybko się skończyły i zostały tylko... połówki banana. Jak ktoś pomyśli, że na skoczni można się było przemęczyć i zjeść dobrą kolację w hotelu, to niestety tutaj też czeka niespodzianka, bo okazało się, że stołówka dla naszych skoczków znajdowała się... w szpitalu zakaźnym!  - Hotel zapewniał nam śniadanie, ale już obiad i kolacja były w stołówce, która znajdowała się w szpitalu zakaźnym. Ryzyko było duże. Jedzenie nie było optymalne, a oprócz tego ktoś mógł się czymś zarazić. Musieliśmy zmienić cały plan i stołowaliśmy się w restauracji. Nie oszukujmy się, Finlandia jest dosyć droga w stosunku do Polski czy innych krajów. Trochę tych pieniędzy z własnego budżetu musieliśmy wykorzystać na jedzenie - mówi nam Grzegorz Sobczyk, drugi trener polskiej kadry, który oprócz treningu zajmuje się także sprawami logistycznymi.

Kompletnie rozwścieczyło to również Stefana Horngachera, który stwierdził, że to zakwaterowanie jest po prostu skandalem. - Mam nadzieję, że w tym roku będzie inaczej, bo dostaliśmy inny hotel. W Skandynawii ogólnie jest ciężko. W Polsce mamy do wyboru kilka zup, do tego ciepłe dania, ryż itd. W Finlandii czy Norwegii wszystko opiera się na gofrach. Co kraj to obyczaj  - podkreśla trener Sobczyk.

Organizator Pucharu Świata musi zapewnić hotel i wyżywienie kwocie startowej z każdej reprezentacji, a także sztabowi szkoleniowemu. Czasem jednak zdarza się, że standardy mocno odbiegają od przyzwoitych. 

- Czasem dostajemy propozycję kilku hoteli i wybieramy, w którym chcielibyśmy mieszkać. Zazwyczaj jest jednak tak, że dostajemy po prostu informacje, w którym hotelu będziemy.  Mamy adres i tyle. Rok temu kilka razy próbowaliśmy zmieniać hotel w Lahti, ale niestety się nie udało - mówi Sobczyk.

Niemcy znowu się nie popisali. Fizjoterapeuta od zadań kulinarnych

Widać było, że w Willingen była chęć przepchnięcia choć jednego treningu w piątek, by w sobotę rozegrać kwalifikacje i dać sobie szanse na rozegranie pełnego Willingen Five. Przesłoniło to jednak inne aspekty związane z goszczeniem skoczków. To o tyle dziwne, że Niemcy słynęli z solidności, a to już druga mała wpadka w tym sezonie. W czasie Turnieju Czterech Skoczni Aleksander Stoeckl walczył o to, żeby młodzi Norwegowie nie musieli spać w hotelowym korytarzu, bo zabrakło dla nich pokoi, a Walter Hofer zagroził, że jeśli się nie znajdą, to przerwie turniej. - Byłem na prawie wszystkich skoczniach. Jako organizator Pucharu Świata obserwuję wszystko to od kuchni. W innych miejscach nie wygląda to tak różowo jak u nas. Myślę, że wynika to z kultury osobistej. Trzeba dbać o ludzi i traktować ich poważnie. My wypracowaliśmy taki poziom, że teraz miło słyszeć, że w Wiśle wszyscy czują się dowartościowani - mówi nam Andrzej Wąsowicz.

Nie wszędzie jednak jest tak, jak na polskich konkursach, a jeśli kadra wie, że w jakimś miejscu jest problem z jedzeniem, to wtedy odpowiedzialny za cateringowe wsparcie jest fizjoterapeuta kadry - Łukasz Gębala. - Nie od dziś jeździmy na zawody, więc wiemy, co i gdzie nas czeka. Jeśli wiemy, że nie będzie większych szans na jedzenie, to nasz fizjoterapeuta robi zakupy, żeby każdy zawodnik mógł sobie sam przygotować jakąś kanapkę - zdradza Sobczyk. 

I dodaje: najczęściej problem z jedzeniem mają jednak skoczkowie z czołówki. Jak zawodnik idzie na dekorację, potem zdjęcia, autografy, wywiady, to bufet jest już zamknięty, a skoczek jest bardzo głodny. Dla nas jest to średnio zrozumiałe. My się jednak zabezpieczamy, jak jedziemy do Skandynawii, Rosji czy ostatnio nawet na Turniej Czterech Skoczni. 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.