Czy sędziowie oszukali Hannawalda, żeby wygrał Małysz? "Trener Reinhard Hess nam to zarzucił"

Jak Reinhard Hess oskarżał sędziów, że oszukali Svena Hannawalda, by wygrał Adam Małysz? Jak Walter Hofer bał się, że pędzący po rozbiegu skoczek zderzy się z kibicem? Jak 15 tysięcy ludzi weszło na skocznię w nocy, zanim pracę zaczęła ochrona? Zakopiańskie konkursy Pucharu Świata wspominamy ze świetnie pamiętającym je Kazimierzem Długopolskim, zawodnikiem, sędzią i trenerem.

Zakopane to serce sezonu skoków narciarskich. Zakopane, z wyjątkową atmosferą na trybunach, zbliża się do pięćdziesiątki. Sobotnia drużynówka będzie 48. konkursem Pucharu Świata rozegranym na Wielkiej Krokwi bądź Średniej Krokwi. W niedzielę (zawody indywidualne) zobaczymy konkurs numer 49. Czy kiedyś będziemy je wspominać jak te, sprzed lat? Kwalifikacje w piątek o godz. 18.00. Przed nimi od 16.00 dwie serie treningowe.

Zobacz wideo

Łukasz Jachimiak: Czy 18 lat temu w Zakopanem Reinhard Hess nakrzyczał na Pana osobiście, czy tylko przez niemiecką prasę zarzucił Panu bezczelne oszustwo i Pana oraz pozostałych sędziów nazwał złodziejami, którzy okradli Svena Hannawalda ze zwycięstwa, żeby wygrał Adam Małysz?

Kazimierz Długopolski: W nim narastało zdenerwowanie, bo sobotni konkurs Hannawald przegrał z Mattim Hautamaekim o 0,4 pkt, a w niedzielę z Adamem o 0,6 pkt. Pamiętam to doskonale. I mogę powiedzieć tyle, że żadnego gospodarskiego sędziowania nie było. Adam zasłużył na zwycięstwo. Przez 15 lat wystawiałem noty skoczkom w Pucharze Świata i na mistrzostwach, sędziowałem w sumie w kilkuset konkursach i nigdy nie spotkałem się z taką sytuacją, żeby się sędziowie umawiali, że komuś zawyżą noty. To jest absolutnie niemożliwe, żeby kogoś podciągać czy żeby komuś obniżać oceny. Hess miał duże pretensje, sugerował jakiś dziwny układ, a zupełnie nie miał racji.

Przychodził do Was po tamtych konkursach?

- Tak. I złościł się, że Hannawalda oceniliśmy za nisko, a Małysza za wysoko. Przyszedł na naszą odprawę. Po pierwszym konkursie też przyszedł, ale wtedy był dużo spokojniejszy. Bo to było tak, że z Finem na odległość Hannawald minimalnie przegrał (o pół metra), a noty od nas dostał odrobinę wyższe (o pół punktu). Natomiast jak od Adama był w sumie lepszy o pół metra, to Hess uważał, że nie miał prawa nie zająć pierwszego miejsca.

Nie przypomniał mu pan wtedy wydarzeń, które miesiąc wcześniej miały miejsce w Engelbergu? Przecież Małysz był tam dopiero czwarty, mimo że w sumie skoczył o 2,5 metra dalej niż Stephan Hoecke, który wygrał, o 3,5 m dalej od drugiego Hannawalda i 3 m dalej od trzeciego Hautamaekiego. Można było zapytać Hessa czy wtedy nie wydawało mu się, że sędziowie oceniali dziwnie.

- Nie wchodziłem w takie wyliczanki i nie pamiętam czy Małysz miał niesprawiedliwie zaniżone oceny, ale chyba tak nie uważałem. W każdym razie ma pan rację, na pewno my w Engelbergu mogliśmy mieć większe pretensje niż Niemcy w Zakopanem. No ale trudno. Hess pokrzyczał, był nieprzyjemny zgrzyt, ale ja nie te sprawy zapamiętałem z tamtego weekendu z 2002 roku. Wszyscy, którzy tamte konkursy widzieli, wiedzą, że już nigdy nie było aż takiej gorączki wśród kibiców. Oni nie mogli się doczekać występów Małysza, którego kochali. Małyszomania szalała od roku, a że to były pierwsze starty Adama w Polsce, to ludzie po prostu nie wytrzymali i zaczęli na niego czekać na skoczni już w nocy. Organizatorzy wiedzieli, że zainteresowanie jest ogromne, ale czegoś takiego nie przewidzieli.

Przedwczesne wejście wielu ludzi na skocznię to był jeden problem, a drugim okazały się fałszywe bilety. Z tych powodów w momencie, w którym chciano zacząć wpuszczać kibiców, trybuny były już prawie wypełnione przez tych, którzy dostali się na nie nielegalnie.

- Tylko w nocy naszło na skocznię 15 tysięcy ludzi. Później okropnie napierali ci, którzy uczciwie kupili bilety. Nikt nie chciał odpuścić. Ścisk był potworny, były omdlenia, przepychanki, straszne sceny się widziało. Po tamtych zawodach na skoczni pojawiło się prawdziwe ogrodzenie, dużo rzeczy się zmieniło.

Te straszne sceny to też m.in. wędrówka kibiców aż pod próg skoczni. W pewnym momencie Walter Hofer zagroził, że odwoła zawody, bo bał się, że ktoś złapie skoczka jadącego po rozbiegu, prawda?

- Tak, Hofer powiedział, że jak się ludzie nie odsuną, to skoków nie będzie. Ci ludzie stali na odległość ręki od jadących skoczków, był strach, że w końcu wejdą na tory najazdowe. I jeszcze śnieżkami zaczęli rzucać. Zrobiło się bardzo niebezpiecznie. Szczęśliwie kibiców udało się stamtąd sprowadzić. Chociaż był problem, bo nie było wiadomo, dokąd ich skierować, nigdzie nie było miejsc.

Nawet na drzewach ich brakowało - były tak oblepione kibicami, że aż się uginały.

- Całe szczęście, że nikt nie spadł i się nie zabił. W niedzielę porządek już był w miarę zrobiony. Na skocznię ściągnięto o wiele więcej ochroniarzy, którzy pracę też zaczęli dużo wcześniej niż w sobotę. Ale i tak ludzi weszło o wiele więcej niż powinno. Było ich niesamowicie dużo, nie wiem jak to dokładnie była liczba.

Niemcy pisali, że Hannawald przegrał z Małyszem przy 150 tysiącach Polaków. To musiała być przesada, bo przecież biletów wtedy sprzedano 40 tysięcy na każdy konkurs. Ale polskie szacunki były różne - 50 tysięcy, 80 tysięcy, dochodziliśmy nawet do 100 tysięcy widzów każdego dnia.

- Na stadionie był tłum, a jeszcze więcej osób oglądało skoki spoza terenu Wielkiej Krokwi. Z prawej strony jest duża polana, z lewej też, a na obu nie było gdzie palca wetknąć. Szaleństwo było ogromne. Nie widziałem takiego nigdy więcej w swoim życiu. A żyję już długo i bardzo dużo konkursów widziałem.

W Zakopanem pewnie zdecydowaną większość Pucharów Świata, rozgrywanym tam od 1980 roku?

- Oj tak, praktycznie wszystko. Doskonale pamiętam już MŚ z 1962 roku. Miałem wtedy 12 lat i oglądałem oba konkursy. Z różnych kronik wynika, że tamte mistrzostwa to druga w historii impreza skokowa z największą liczbą widzów na trybunach. Numerem jeden były zawody w Garmisch-Partenkirchen na igrzyskach olimpijskich w 1936 roku. Podobno tam było 150 tysięcy widzów. W Zakopanem w 1962 roku miało być trochę ponad 100 tysięcy. Pamiętam, jak myśmy szli grupą na długo przed zawodami, ale do skoczni już myśmy nie mieli szans dojść. Z daleka trzeba było wszystko oglądać. Na szczęście bardzo dobre nagłośnienie było. A miejsce mieliśmy takie, że tylko do 110. metra zeskok było widać.

Ale wtedy tak daleko nikt nie skakał.

- To prawda. Do dziś pamiętam, jaka była wrzawa, gdy Helmut Recknagel skoczył 103 metry, ustanawiając nowy rekord. On jako jedyny przekroczył 100 metrów, wygrał w świetnym stylu. Ludzie tak się cieszyli, tak krzyczeli, jakby dzisiaj ktoś grubo przeskoczył 250 metrów. Wielka Krokiew to była wtedy jedna z największych skoczni na świecie. Nie licząc mamutów. A kilka dni wcześniej tego Recknagela pokonał nasz Antoni Łaciak. Na mniejszej skoczni zawody toczyły się w ogromnej śnieżycy, myśmy prawie nie widzieli, jak Łaciak bije rekord obiektu, skacząc 71,5 m. Odległości miał najlepsze, ale zdobył srebrny medal. Złoto wywalczył Toralf Engan. Norweg miał lepszy styl.

W Zakopanem dużo ludzi na skoki przychodziło nawet wtedy, gdy Polacy się kompletnie nie liczyli, a konkurs organizowano w środku tygodnia, w okolicach południa. Pamięta pan 40 tysięcy ludzi na właśnie takich zawodach w 1990 roku?

- Oczywiście. Wygrał wtedy Jens Weissflog. Albo jeszcze przed erą Pucharu Świata ogromną publikę przyciągały memoriały Bronisława Czecha. Sam w nich startowałem w latach 70. Tłumy nas oglądały. Przynajmniej 20 tysięcy ludzi Zakopane przyciągało zawsze. To miejsce tak ma. Proszę pójść nawet na Krupówki. Co tam ciekawego jest? A jednak ludzi zawsze jest tam mnóstwo, coś ich ciągnie.

Wybrał się Pan na Krupówki w 2002 roku?

- A powiem panu, że się wybrałem. One wtedy wcale nie poszły spać. Ludzie tam siedzieli, czekali aż sobota się zamieni w niedzielę. Tłum był tak wielki i tak się mieszał, że nie było takiej normalnej organizacji ruchu, w której z lewej strony idzie się w jednym kierunku, a z prawej w przeciwnym. Trzeba było się pchać na siłę, inaczej się nie dało. To było zjawisko. Po siódmym miejscu Adama ludzie myśleli, że nastąpiła straszna porażka i nie wiedzieli, co będzie dalej. Chcieli wierzyć, że w niedzielę Małysz powalczy o zwycięstwo, ale się bali, że jednak nie.

On dźwigał na swoich barkach ogromny ciężar. Dzisiaj nasi skoczkowie mówią o presji, ale żaden z nich nie doświadczył aż takiej, jaką przez lata miał Małysz.

- To prawda. Jak Adam zaczął dominować, to my mieliśmy ogromne kompleksy, w żadnym sporcie się nie liczyliśmy. I nagle ten Adam w skokach, które od zawsze lubiliśmy, zaczął tak odlatywać światu, jak nikt nigdy. Ludzie chcieli, żeby to trwało wiecznie i nie dawali mu odetchnąć. Drugie miejsce Małysza to przecież była porażka. Ależ on sobie z tym wszystkim wspaniale poradził! A po latach w śnieżycy w Zakopanem, z jego udziałem, zaczęło nam się coś, w co początkowo nie wierzyliśmy.

Mówi Pan o 2011 roku i trzecim konkursie tamtego, długiego weekendu? Przypomnijmy: w piątek ostatnie w karierze zwycięstwo w Pucharze Świata odniósł Małysz, a w niedzielę po raz pierwszy wygrał Stoch. Natomiast Małysz ugrzązł wtedy w zasypującym wszystko śniegu.

- Tak, Adam był faworytem, ale skok mu nie do końca wyszedł. On chciał wyciągnąć jak najlepszą odległość, przesadził i nie wylądował jak trzeba. Gdyby ustał, byłby piąty, czy szósty. A tak uszkodził kolano, był ze skoczni zwożony. Cisza była przejmująca, smutek na trybunach ogromny. Aż tu nagle wyskoczył Stoch. Wygrał, a ludzie nie do końca w to wierzyli. A teraz proszę - Kamil wygrał w skokach prawie wszystko, coraz więcej wygrywa Dawid Kubacki, który w niedzielę będzie jednym z głównych faworytów.

Myśli Pan, że Kubacki wygra?

- Widzę trzech kandydatów: Kubacki, Kobayashi i Kraft. Myślę, że ktoś z tej trójki wygra.

O formę Dawida jesteśmy spokojni, Stoch i Piotr Żyła też skaczą dobrze, ale bardzo nam brakuje czwartego dobrego zawodnika do sobotniej drużynówki. Mocno odczujemy ten brak?

- Szału nie ma, cała reszta nam bardzo mocno podupadła. Pewnie trudno będzie wybrać czwartego do drużyny. Ale myślę, że ta trójka tyle nadrobi, że wystarczy do wygrania.

Do wygrania, a nie po prostu do podium?

- Tak, to wygrania. Skaczemy u siebie, liczę, że mimo problemu to nas uskrzydli.

Więcej o:
Copyright © Agora SA