Skoki narciarskie nie mają sensu. Dawid Kubacki liderem TCS, bo miał szczęście. A co, jeśli go zabraknie?

Wyścig technologiczny na jak najlepszy i "nośny" w powietrzu sprzęt dla skoczków spowodował, że dzisiejsze skoki narciarskie nie mają sensu i konkursy zwykle nie wyłaniają najlepszych, a tych, którzy mają najwięcej szczęścia. W Innsbrucku pech dopadł dotychczasowego lidera i wicelidera Turnieju Czterech Skoczni. Co będzie, gdy w Bischofshofen padnie na Kubackiego?
Zobacz wideo

Dawno, dawno temu, skoki narciarskie były prawie w stu procentach sprawiedliwą dyscypliną sportową. Wygrywał zwykle ten, który danego dnia miał najlepszą formę. Warunki pogodowe na skoczni oczywiście zawsze były różne dla poszczególnych skoczków, ale "prymitywny" w porównaniu do dzisiejszego sprzęt sprawiał, że różnic w prędkości i kierunku wiatru, nie dało się wykorzystać na swoją korzyść tak, jak to jest teraz.

Ale jak wszyscy wiemy, w ostatnich latach rozwój technologiczny sprzętu skoczków, a w szczególności ich kombinezonów, jest olbrzymi. Wszystkie reprezentacje rywalizują ze sobą na rodzaj materiałów, ich przepuszczalność, odpowiedni rodzaj szycia, grubość i szereg wielu innych, wydawałoby się mających minimalne znaczenie elementów. Kombinezony stały się cudami techniki. Najdrobniejsze zmiany potrafią sprawić, że skoczkowie polecą nawet o kilka, kilkanaście metrów dalej. A każda różnica w sile wiatru, choćby o 0,1 m/s ma gigantyczne znaczenie.

Dlatego w 2009 roku Walter Hofer i spółka zdecydowali, że wprowadzone zostaną przeliczniki punktowe za wiatr. I na początku rzeczywiście z grubsza spełniały one swoje założenia. Można było oglądać skoki i mieć wrażenie, że rzeczywiście dodatkowe punkty rekompensują skoczkowi "nieszczęście wietrzne", jakie spotkało go w powietrzu. Po ponad 10 latach, wraz z rozwojem sprzętu skoczków, takiego wrażenia już nie ma.

Dawid Kubacki miał wielkie szczęście

Doskonale było to widać na przykładzie sobotniego konkursu w Innsbrucku i jego I serii. Dawid Kubacki skakał z wiatrem pod narty o sile 1,08 m/s, Marius Lindvik z 0,95 m/s. Obu przelicznik punktów za wiatr odjął odpowiednio 10,7 i 9,4 pkt. Obaj skoczyli po 133 metry. Z kolei będący po dwóch konkursach TCS liderem cyklu Ryoyu Kobayashi miał średni wiatr pod narty o sile 0,34 m/s i odjęte 3,4 pkt (skoczył 122 metry), a wicelider Karl Geiger 0,47 m/s i odjęte 4,7 pkt (skoczył 117,5 metra). Kobayashi na samej odległości stracił do Lindvika i Kubackiego 19,8 pkt, a Geiger 27,9 pkt. Rekompensata przelicznika była dla nich duża niższa (Kobayashiego 7,3 pkt, a Geigera 6 pkt do Kubackiego).

I trudno uwierzyć, że i Geiger i Kobayashi byli od Lindvika i Kubackiego nagle aż o tyle w swoich skokach słabsi. Szczególnie, że i w poprzednich konkursach i w piątkowych kwalifikacjach, potwierdzali swoją wysoką dyspozycję. Ale niesprawiedliwości widać gołym okiem w każdym konkursie. Każda 0,1 m/s siły wiatru przekłada się na zdecydowanie większą różnicę skoczonych metrów niż to, co można zyskać na przelicznikach. W sobotę szczęście miał będący w świetnej formie Kubacki i bardzo dobrze to wykorzystał wskakując na pozycję lidera Turnieju Czterech Skoczni. Ale co będzie w Bischofshofen? Znowu loteria.

O ile przez cały sezon suma szczęścia i pecha do wiatru wychodzi mniej więcej na zero i zwycięzcą sezonu prawdopodobnie zostaje rzeczywiście najlepszy skoczek całego sezonu, o tyle w pojedynczych konkursach sprawiedliwie na pewno nie jest. A boli to najbardziej podczas MŚ, igrzysk olimpijskich czy, choć w mniejszym stopniu, Turnieju Czterech Skoczni.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.