Cudowne dziecko polskich skoków wraca do formy! "Jak młodszy byłem, to wszystko miałem - za przeproszeniem - gdzieś"

- Usiadłem na belce i tak siedziałem, aż nagle Olek Zniszczoł, który miał startować po mnie, zapytał: "Klimek, czego nie jedziesz?". "A to już mi machnął?" - zdziwiłem się. Roberta Matei, który stał na wieży z chorągiewką, wcale nie widziałem. Zobacz jaki człowiek był głupi, że na mamuta poszedł ślepy - mówi Klemens Murańka. 25-latek już nie jest nazywany cudownym dzieckiem skoków, ale zapewnia, że mocniej niż kiedykolwiek pracuje na spełnienie dziecięcych marzeń.

W Pucharze Świata debiutował jako 13-latek. Miał 10 lat, gdy trenerzy i rodzice pozwolili mu skoczyć na Wielkiej Krokwi. Pofrunął 135,5 m, prawie pobił rekord skoczni. Ponad dekadę temu Polska była przekonana, że chłopiec z Zakopanego w przyszłości będzie znakomitym sportowcem. Murańka miał być drugim Adamem Małyszem. Teraz ma 25 lat i nie ma za sobą ani jednego sezonu w całości przeskakanego w Pucharze Świata. Jego najlepszym wynikiem w skokowej elicie pozostaje siódme miejsce wywalczone w Engelbergu w grudniu 2013 roku.

Zobacz wideo

Latem bieżącego roku Murańka wygrał Puchar Kontynentalnym, a w Grand Prix wystąpił w pięciu konkursach i we wszystkich zdobywał punkty. Schudł, uporał się z problemami zdrowotnymi, przekonuje, że do wielu spraw podchodzi spokojniej i rozsądniej. Może zima 2019/2020 będzie dla niego przełomowa?

Łukasz Jachimiak: Rozmawiam z Klemensem Murańką w wersji fit. Ile schudłeś przed sezonem?

Klemens Murańka: Wersja fit? Ha, ha. Taki jest ten sport - trzeba się pilnować, jeśli się chce coś osiągnąć. Każdy kilogram robi różnicę. Schudłem pięć kilo, a nawet trochę ponad pięć kilo.

Ile masz wzrostu?

- 181 cm.

I ile teraz ważysz?

- 60-61 kg. Gdybym nie skakał, to spokojnie miałbym 70-71 kg. Kiedyś tak będzie.

Chyba nieprędko? Wiem, że skaczesz od dawna, ale przecież masz dopiero 25 lat.

- I dlatego jeszcze długo trzeba się będzie pilnować.

Myślisz, że gdybyśmy zapytali kibiców ile masz lat, to usłyszałbyś, że masz więcej niż masz?

- Mogłoby tak być, bo chwilę już rzeczywiście skaczę. Czekaj, ile to będzie? Właśnie leci 19. rok. Jestem starym skoczkiem i młodym człowiekiem.

Wiesz, kto debiutował w Pucharze Świata tego samego dnia co ty?

- Na pewno ktoś znany i starszy ode mnie.

Dawid Kubacki.

- O!

Często wspominasz tamten dzień? Zakopane, ty 13-letni, wokół ciebie tłum kibiców i najlepsi skoczkowie świata wypowiadający się na temat cudownego dziecka, najmłodszego debiutanta w historii - szaleństwo.

- Było tak, oj działo się. Ale wiesz co? Cieszę się, że tak głośno było wokół mnie.

Teraz tak mówisz, ale wtedy byłeś bardzo zestresowany, co oczywiście jest zrozumiałe.

- Tak, ale ja się już wtedy cieszyłem. Zrobiło się wokół mnie głośno, zaczęli mnie zauważać trenerzy kadr, nawet kadry A, więc mogłem się szybciej rozwijać. W kadrach, w związkowym szkoleniu, jest dużo lepiej niż w klubach, w których brakowało i brakuje pieniędzy. A ja w tym zamieszaniu trafiłem do kadry młodzieżowej i już zostałem w kadrach.

Co ty sobie myślałeś w czasie tamtego weekendu? Wyobrażałeś sobie, że zaraz będziesz nowym Adamem Małyszem, czy raczej bałeś się startu w zawodach razem z nim i innymi gwiazdami, jak Janne Ahonen, Simon Ammann czy Thomas Morgenstern?

- Wiadomo, że dla młodego chłopaka w Polsce Adam musiał być idolem. Ja sobie marzyłem, że będę skakał tak dobrze jak on. I do tej pory marzę o takim skakaniu. Chciałbym mieć radość z tego co robię, chciałbym nie chodzić znużony.

Wreszcie nie masz żadnych problemów ze zdrowiem?

- Dokładnie tak. Całe lato przetrenowałem, to duża różnica w porównaniu z ubiegłym rokiem, kiedy nie trenowałem przez całe lato, bo musiałem zadbać o zdrowie.

Po operacjach twoje widzenie jest idealne, czy nigdy takie nie będzie?

- Wiem, że już więcej operacji nie będę miał. Noszę specjalną soczewkę, która pozwala mi trenować, wysilać się. Jedną, bo operowane miałem tylko jedno oko. Później w zwykłej soczewce nie mogłem skakać, podnosić ciężarów, a teraz mam taką, która pozwala mi robić wszystko.

Co dokładnie działo się z twoim wzrokiem?

- Choroba nazywa się stożek rogówki. Nie miałem ostrości widzenia. Dość konkretnie przez to nie widziałem. Z kilku metrów nie widziałem twarzy. Tablicę z literami i cyframi u okulisty w miarę dobrze odczytywałem, bo w szkole podstawowej nauczono mnie literek i cyferek, więc po konturach się domyślałem i w miarę dobrze strzelałem, co mi każą odczytać. Na szczęście dzisiaj medycyna pomaga na tyle, że ja już byłem prawie ślepy, a lekarze mnie naprawili w trzy sekundy. Dokładnie tyle trwała laserowa operacja.

Masz teraz ograniczenia dotyczące czasu patrzenia w telewizor, komputer czy nawet telefon?

- Ja jestem rocznik 1994, a to jest jeszcze taka epoka, z której ludzie nie wychowywali się ze smartfonami w rękach. Cieszę się bardzo, że nie jestem z roku 2000 albo z kolejnych roczników.

Niedawno Robert Lewandowski opowiadał, że ma w drużynie kolegów, którzy zamiast porozmawiać z nim osobiście, wolą z nim pisać na czacie.

- Też takich znam, ale ze mną na czacie za dużo się nie pogada. A normalnie - proszę bardzo.

Nie masz sponsora, a masz żonę, dziecko i własny dom. Z czego utrzymujesz rodzinę?

- Mam wsparcie finansowe od prezesa mojego klubu, TS Wisły Zakopane. Wiadomo, że to nie są duże pieniądze. Ale wspólnie z żoną prowadzimy też wynajem pokoi dla turystów. Jakoś pchamy to do przodu. Pieniądze nie są w życiu najważniejsze. Pewnie, że chciałoby się mieć trochę więcej, ale jest jak jest, pogodziłem się z tym i staram się zapracować na pieniądze, osiągając dobre wyniki. W Pucharze Świata można nieźle zarobić. Ale trzeba o tym za mocno nie myśleć.

Udaje ci się myśleć bardziej o technice albo o tym, jak panować nad stresem niż o tym, że przydałoby się doskoczyć do miejsca, za które konkretnie płacą?

- Tak, ale nie będę kłamał - to nie jest łatwe. Mamy na przykład nowe buty skokowe i się z tego cieszymy, ale przecież synkowi takiego buta do garnka nie wrzucę. Nie powiem mu "No to dzisiaj będziemy jeść Nagabę, a jutro Rassa". W głowie siedzi, że chciałoby się mieć coś z tego, co się wykonuje jak normalną, ciężką pracę. Są dni, kiedy myślenie o pieniądzach przeszkadza, bo dzisiaj nawet ksiądz cię nie pochowa za darmo, taki jest świat. Ale wiem, że muszę się skupić jak najmocniej na skokach, to wtedy będę miał szansę i wynik zrobić, i zarobić.

Na podium wielkich zawodów bywałeś tylko w drużynie. Brązowy medal MŚ w Falun w 2015 roku to najlepszy moment w Twojej karierze?

- Chyba tak. Chociaż to nie był dla mnie sezon Bóg wie jak dobry.

Indywidualnie byłeś na tamtych MŚ 17. i 20., to Twoje najlepsze występy w życiu.

- Tak, całkiem nieźle. W seniorskiej karierze za dużo nie wygrałem, więc tamten medal jest najcenniejszy.

Na drugim biegunie byłeś rok wcześniej. Wtedy nie pojechałeś na igrzyska olimpijskie i decyzję trenera Łukasza Kruczka przyjąłeś tak źle, że koszulkę z napisem "Soczi 2014" spaliłeś, pokazując to w mediach społecznościowych.

- O tym wolę już nie opowiadać. Lepiej iść do przodu, a nie się cofać. Wnioski z tamtych wydarzeń wyciągnąłem. A jak trenerzy zadecydowali, tak mieli.

Nadal uważasz, że powinieneś jechać na tamte igrzyska?

- Ja wtedy skakałem jako drugi-trzeci zawodnik polskiej kadry, a nie pojechałem nawet jako piąty, rezerwowy. Powiedziano, że Dawid Kubacki jedzie, bo jest bardziej doświadczony. A gdzie ja miałem doświadczenie łapać? Przecież zdobywa się je, jeśli cię biorą na wielkie zawody. W domu doświadczenia nie złapiesz. Trudno - było, minęło, życie i kariera dalej się toczą.

Z Łukaszem Kruczkiem dogadaliście się na tyle, że rok później skakałeś w drużynie w Falun. Dziś nie ma między Wami złych emocji?

- W miarę szybko się dogadaliśmy i we w miarę dobrych relacjach żyliśmy i żyjemy.

Teraz zareagowałbyś inaczej, nawet wciąż uważając, że decyzja była niesprawiedliwa?

- Teraz jestem spokojniejszy, bardziej doświadczony. Z roku na rok człowiek staje się mądrzejszy, rozwija się. Wiem na czym się skupiać i czego unikać.

Potrafisz na przykład nie przynosić pracy do domu? Pytam, bo często nie jesteś ze swoich skoków zadowolony, więc jeśli ten nastrój przywozisz ze sobą ze skoczni, to musi być Wam ciężko.

- A czego ludzie ode mnie oczekują? Wszyscy ciągle pytają "Jak ci idzie?" Wracam do domu i też muszę odpowiedzieć na kilka pytań. Ale umiem odpowiedzieć szybko, krótko, nauczyłem się zamykać temat i iść dalej z podniesioną głową.

Syn w tym pewnie pomaga? Z Wisły wróciłeś do domu przedwcześnie, bo już w sobotę, ale domyślam się, że mogłeś nawet nie oglądać jak skaczą koledzy, bo za sprawą Klimka juniora wszedłeś w świat autek i klocków?

- Akurat sobota to jest dla małego Klimka dzień telefonu, więc klocki są wtedy mało atrakcyjne.

Wyznaczyliście synowi jeden dzień w tygodniu na zabawy telefonem?

- Tak, to jest dobre, bo w dzisiejszych czasach dzieci siedzą w telefonach codziennie. Mój syn jak się w sobotę do telefonu dorwie, to nie rozstaje się z tą zabawką od rana do wieczora.

Cały dzień ogląda bajki?

- Gra w jakieś gry. My mieli "snejka", a teraz dzieciaki mają Brawl Starsy.

Umiesz z synem w to grać?

- Nie, ale Piotrek Żyła gra w to samo co mój młody. Oni by się mogli razem pobawić, ha, ha.

Syna interesuje już to, że skaczesz na nartach? Ma pięć lat, więc może już próbował skakać z jakiejś górki?

- Na razie to on jeszcze jednego dnia chce być piłkarzem, następnego dnia strażakiem, a później wymyśla coś następnego.

Skoczkiem jeszcze nie chciał zostać? Nie mówił "Tata, zabierz mnie do Kamila Stocha albo Ryoyu Kobayashiego"?

- On się boi wiatru. Jak nieraz halny przyjdzie, to jest przestraszony. Śmieję się wtedy, że skoczkiem nie będzie. Ja się nigdy nie bałem. I do tej pory się nie boję. Żadnych wiatrów, trudnych warunków, niczego. Chociaż im starszy jesteś, tym więcej rzeczy sobie uświadamiasz, więcej myślisz. Ale nie boję się i to się już nie zmieni.

Nie bałeś się nawet na swoich pierwszych w życiu lotach narciarskich?

- Jak miałem debiut, to się bałem tylko trochę. Pomogło mi, że byłem ślepy.

Całkiem ślepy to chyba nie?

- Miałem 17 lat, pojechaliśmy do Planicy, na największego wtedy mamuta na świecie.

Wtrącę tylko, że w 2012 roku Vikersundbakken było już skocznią większą, ale Planica pozostaje najbardziej spektakularna - kiedyś miałem okazję stanąć przy belce startowej, więc wiem jaki jest stamtąd widok.

- A ja wtedy nie wiedziałem. Usiadłem na belce i tak siedziałem, aż nagle Olek Zniszczoł, który miał startować po mnie, zapytał: "Klimek, czego nie jedziesz?". "A to już mi machnął?" - zdziwiłem się. Udawałem, że nie zauważyłem, a prawda była taka, że Roberta Matei, który stał na wieży z chorągiewką, wcale nie widziałem. Zobacz jaki człowiek był głupi, że na mamuta poszedł ślepy. Prędkość wylotowa na progu to przecież 100 km/h, a później w locie jeszcze przyspieszasz. Ale jak młodszy byłem, to wszystko miałem - za przeproszeniem - gdzieś.

CAŁY WYWIAD DO PRZECZYTANIA POD TYM LINKIEM

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.