W poniedziałek polscy skoczkowie mieli zaplanowany dzień medialny, a także otwarty trening. Okazało się jednak, że wszystko pokrzyżowała pogoda. W nocy z niedzieli na poniedziałek spadł śnieg, który od rana zalegał na skoczni im. Stanisława Marusarza. Istniało więc wielkie ryzyko, że biało-czerwoni nie oddadzą w poniedziałek żadnych skoków, a na domiar złego, od wtorku zapowiadany jest wiatr halny, który praktycznie przekreśla szansę na trening.
Sprawy w swoje ręce - i to dosłownie - wziął sztab szkoleniowy, który wykorzystując deskę... i własne ciała postanowił odśnieżyć stromy zeskok Wielkiej Krokwi. - Trzeba się było trochę poświęcić, to było jedyne wyjście. Mam nadzieję, że tego nie odchorujemy. Ja, Michał Doleżał i Grzegorz Sobczyk wzięliśmy deskę i po prostu z nią zjeżdżaliśmy. Dzięki temu udało się w ogóle skoczyć. Pomogliśmy trochę ekipie z COS-u, bo śnieg leżał na całym zeskoku, tak około 10 centymetrów grubości. Śnieg zaczął już zjeżdżać, ale zostawały takie plamy przyklejone do igelitu. To było niebezpieczne, bo jakby zawodnik na to skoczył, to mogłoby podbić narty i doprowadzić do upadku - mówi Adam Małysz.
I dodaje: - Wiatr może nam pokrzyżować plany, dlatego poszliśmy skakać dużo wcześniej. Już w niedzielę wiedzieliśmy, że będzie wiało, a chcieliśmy przetestować sprzęt. Wiem, że to jest uciążliwe dla dziennikarzy, bo obiecaliśmy Wam otwarty trening, ale mimo wszystko musimy trzymać pewne tajemnice. Wszyscy wiedzą, że mamy nowe buty, ale chcieliśmy też testować kombinezony i narty.
- Licząc na szybko to 25 skoków na torach lodowych już oddaliśmy. To nie jest mało. - policzył Kamil Stoch. Polscy skoczkowie pierwszy obóz na lodowych torach najazdowych mieli już w zeszłym tygodniu i każdy oddał na nim około 20-23 skoki. W poniedziałek kadra A dołożyła kolejne cztery próby. Sztab Polski podkreśla, że nie jest to mało, ale każdy chciałby jednak bardziej czuć się w lodowe tory najazdowe. - Nie jest źle. Uważam, że to przyzwoita liczba, ale jako trener myślę, że przydałoby się jeszcze kilka skoków na ustabilizowanie wszystkich elementów - mówi Michał Doleżal.
Adam Małysz twierdzi również, że, gdyby w Zakopanem nie udało się już oddać skoków, to opcją awaryjną pozostaje trening w Wiśle pod koniec tygodnia lub na początku kolejnego. Sztab bierze też jednak pod uwagę scenariusz, w którym biało-czerwoni do startu sezonu nie oddadzą już żadnego skoku. - Myślę, że 11 dni bez skoków to by było za długo. Czekamy spokojnie i w razie czego będziemy też mieć możliwość skakania w Wiśle. Myślę jednak, że takim ostatecznym terminem będzie dla nas przyszły wtorek. Po tej dacie już na pewno nie będziemy wchodzić na skocznię, aż do oficjalnych piątkowych treningów w Pucharze Świata - powiedział Michał Doleżal.
Inne przygotowania wybrała kadra B, która postanowiła poszukać czynnych skoczni w Szwecji. Biało-czerwoni są właśnie w Falun i w poniedziałek udało im się oddać skoki, choć też zmagają się z pogodą. - Tam też wieje. Najważniejszy jest tor lodowy i do tego trzeba się przyzwyczaić. Lądowanie to już zależy od umiejętności chłopaków. W tym roku jest super, bo otworzyliśmy skocznie w Szczyrku i w Zakopanem. Zresztą w Zakopanem już skakali Norwegowie, Słoweńcy, Czesi, Szwajcarzy.