Polscy skoczkowie nadal mogą wygrywać. Doleżal musi udowodnić już tylko jedną rzecz

Dawid Kubacki w pięknym stylu wygrał Letnie Grand Prix, mimo że startował tylko w połowie konkursów. Po letnich skokach możemy być pewni, że kadra Doleżala jest dobrze przygotowana i zimą będzie się liczyć w walce o zwycięstwa. Potwierdza to także historia letnich skoków. Czech musi jednak pokazać, że potrafi zarządzać "dynamiką grupy" - i to będzie najważniejszy test, bo sam warsztat trenerski ma na najwyższym poziomie. Z kolei Stefan Horngacher ma jeszcze sporo problemów przed zimą, bo na razie jego drużyna skacze na poziomie naszej kadry B, choć trzeba pamiętać, że było to tylko lato.
Zobacz wideo

Letnie Grand Prix w skokach narciarskich za nami, a do startu zimowego Pucharu Świata w skokach narciarskich zostało tylko 1,5 miesiąca. Czas więc podsumować to, co działo się w okresie między kwietniem a początkiem października i wyciągnąć z tego kilka wniosków na najbliższe miesiące. 

Różnice między Doleżalem i Horngacherem są już widoczne

Michal Doleżal od kwietnia prowadzi naszą reprezentację i można powiedzieć, że Czech rzucił się na bardzo głęboką wodę. Przejęcie schedy po Horngacherze, który przez trzy lata odniósł bardzo dużo sukcesów, nie jest rzeczą łatwą, bo nadzieje kibiców są bardzo rozpalone, a w ostatnich latach Polacy przyzwyczajeni byli do sukcesów. Czech postawił na autorski plan przygotowań do sezonu, który opiera się na ramach przygotowanych przez Horngachera. Doleżal wprowadził jednak sporo autorskich poprawek i skupił się na elementach technicznych, które w ostatnim sezonie funkcjonowały gorzej. np. prędkości najazdowe Kamila Stocha i jego problemy z pozycją najazdową, przez którą poprzedniej zimy nasz najlepszy skoczek miał sporo kłopotów. Postarał się także o naprawę formy Stefana Huli i Macieja Kota, a dużą rolę znowu odegrał tu trener kadry B Maciej Maciusiak, który ma bardzo dobry wpływ na tych skoczków (latem Kot i Hula startowali zarówno w LPK, jak i LGP-przyp.red). Mimo odejścia Horngachera nasza drużyna wytycza także nowe trendy w nowinkach technologicznych i zaskakuje świat skoków.

W pierwszych miesiącach widać też różnice między Doleżalem, a Horngacherem. Austriak był zdecydowanie bardziej niedostępny i wycofany. Doleżal sprawia wrażenie bardziej "swojskiego" i otwartego. Przykładowo, na rozmowy z dziennikarzami w Wiśle przychodził nie przed barierki w mix zonie, tylko wręcz do niej wchodził by najpierw przywitać się z żoną i córką, a potem już wewnątrz strefy odpowiadał na pytania grupy dziennikarzy. U Horngachera zawsze był pewien dystans. Różnice zauważył też Dawid Kubacki: - Michał Doleżal może nie ma tak twardej ręki jak Horngacher, ale my jej nie potrzebujemy, bo ta "twarda ręka" i ciężka praca jest już w nas zakorzeniona - mówił podczas stulecia PZN.

Po trzech latach nie tylko ciężkiej pracy, ale także dość trudnego i wyczerpującego okresu pod kątem mentalnym, bo nasi skoczkowie sprawiali często wrażenie ludzi bojących się Stefana Horngachera. Austriak często gasił różne zapędy skoczków, które po prostu wychodziły poza aspekty treningu. Teraz przyszedł okres odrobinę większego luzu. Nie rozluźnienia, ale po prostu nieco większej swobody. O ile na początku ery Horngachera przydało się “postawienie wszystkich do pionu” i utrzymanie grupy w ryzach, tak teraz bardzo możliwe, że nasi doświadczeni zawodnicy po prostu już tego nie potrzebują, nowy szkoleniowiec wyzwoli po prostu dodatkową energię. Prawdziwy test charakteru i umiejętności Czecha przyjdzie jednak w momencie, gdy naszym zawodnikom coś przestanie wychodzić i wówczas zobaczymy, jak potrafi zarządzać czymś, co trenerzy nazywają dynamiką grupy.  

Jeszcze wiele pracy przed Horngacherem

Początek Doleżala jest bardzo porządny i wydaje się, że lato zostało bardzo dobrze przepracowane, bo po prostu pokazuje to porównanie do formy naszych rywali. Dużo gorzej na tym tle wygląda na przykład Stefan Horngacher i jego kadra Niemiec. Na 45 startów w LGP (licząc występy wszystkich niemieckich skoczków) zawodnicy Austriaka aż trzydzieści razy zajmowali miejsca poza czołową dwudziestką. Polacy zaś tylko 23 razy na 53 starty. Nasza kadra B wyglądała zatem latem lepiej niż zawodnicy Horngachera (może poza Karlem Geigerem, który latem skakał bardzo porządnie). Ba, Niemcy tylko 11 razy zajmowali miejsce w TOP 15 zawodów LGP (5x Geiger), a tylko zawodnicy Maciusiaka miejsc w TOP 15 mieli… 9. Wiadomo, że to tylko lato i zimą może być inaczej (choćby ze względu na równą obsadę każdego konkursu), ale to tylko pokazuje, że przed Niemcami jeszcze naprawdę dużo pracy i nic nie przyjdzie im tak łatwo, jak mogło się wydawać. Ogromny wpływ na kształt kadry Niemców mają wpływ także kontuzje takich skoczków, jak Andreas Wellinger czy David Siegel, a także rekonwalescencja Severina Freunda. 

Doleżal zmienił koncepcję letnich startów

Horngacher w każde lato startował praktycznie we wszystkich europejskich konkursach, a Doleżal postawił zaś na trzy testy formy. - Wiadomo, że im mniej startów latem, tym więcej pracy na treningach. Na zawody trzeba dojechać i wrócić. Tam też nie oddaje się wielu skoków. To nie jest tak, że nie jedziemy na LGP więc nie pracujemy. Przeciwnie, skakaliśmy więcej - mówił nam Dawid Kubacki. Biało-czerwoni startowali w ramach dwóch polskich weekendów LGP (Wisła, Zakopane), a także w dwóch konkursach kończących letnie skoki (Hinzenbach i Klingenthal). W sumie kadra A pojawiła się na skoczniach tylko w 4 indywidualnych konkursach na 8, a i tak pozwoliło to Dawidowi Kubackiemu wygrać cały cykl.  Do tego możemy dołożyć fakt, że biało-czerwoni w sumie 8 razy stawali na podium (2 drużynowe, 6 indywidualnych). 

Mamy dwie kadry. Czy formę da się zgubić?

Latem zapunktowało łącznie 10 Polaków, co jest bardzo dobrym wynikiem. A gdy kadra A trenowała, to w LGP pojawiali się zawodnicy Macieja Maciusiaka, którzy w "pierwszoligowych" zawodach prezentowali się bardzo przyzwoicie i także przywozili punkty. Do tego Klemens Murańka wygrał cykl Letniego Pucharu Kontynentalnego, a w pierwszej piętnastce mieliśmy aż pięciu Polaków. Dzięki dobrej postawie obu kadr możemy się zatem cieszyć z maksymalnej kwoty startowej na pierwszy zimowy period Pucharu Świata i Pucharu Kontynentalnego jako jedyna drużyna na świecie. 

Dodatkowo nasi skoczkowie z pierwszej drużyny na każdym etapie lata pokazywali, że są na podobnym (albo nawet lepszym) poziomie co reszta naszych rywali. Szczególnie ważne w tym kontekście były dwa ostatnie konkursy LGP, z których można wyciągać pierwsze poważniejsze wnioski, ale w nich także było  dobrze, i to mimo trudnych warunków. 

W tym roku przerwa między latem a zimą znowu jest bardzo krótka. Między ostatnim konkursem lata, a pierwszymi oficjalnymi skokami na śniegu jest tylko 48 dni przerwy. W tak krótkim czasie np. Kubacki na pewno nie straci swojej dyspozycji. Warto podkreślić, że na 25 sezonów trwania LGP, tylko 6 razy zdarzyło się by zwycięzca LGP wypadł z czołowej dziesiątki zimowego Pucharu Świata (ostatnio zwycięzca LGP Jewgienij Klimow był na przykład 12. zimą, a sezon zimowy zaczynał od wygranej w Wiśle). A gdy ostatni raz Kubacki wygrał Letnie Grand Prix 2017, to w Pucharze Świata 17/18 zajął 9. miejsce i był to wówczas jego najlepszy sezon w karierze, a nie ma wątpliwości, że po tych dwóch latach jest zdecydowanie lepszym i dojrzalszym skoczkiem. 

Wraca stary Maciej Kot?

- Staram się pracować nad swoim nastawieniem. Jest ono dobre jeśli dobrze mi się skacze i mam dobre czucie na skoczni. Ale też jak widzę, że mogę nad czymś pracować i ta praca idzie w dobrym kierunku,  to ten humor jest od razu lepszy - powiedział w rozmowie ze skijumping.pl Maciej Kot po zawodach w Klingenhtal. Polski skoczek nawiązywał zapewne do ostatniego sezonu, gdy droga wytyczona przez Stefana Horngachera nie przyniosła żadnych rezultatów. Ba, zapaść formy polskiego skoczka się pogłębiła i ten w całym sezonie zgromadził zaledwie 25 punktów. Teraz jednak wydaje się, że wszystko idzie w lepszym kierunku, a promykiem nadziei były zawody w Hinzenbach, w których Maciej Kot zajął piąte miejsce i po blisko 800 dniach powrócił do czołowej "piątki" zawodów w najwyższej lidze skoków.

W Klingenthal był 14., ale jak sam przyznaje skok był porządny, a warunki na Vogtland Arenie były po prostu bardzo skrajne. Możemy mieć tylko nadzieję, że nadchodzący sezon przełamie kryzys Kota, a skoczek wyciągnął wnioski z nieudanych eksperymentów w ostatnich dwóch latach. - Wydaje mi się, że zamiast wyciągnąć już wtedy pewne wnioski i wrócić do tego, co było w pierwszym sezonie pracy Stefana Horngachera (naturalnego skakania - przyp. red), to ja dołożyłem sobie jeszcze więcej pracy. Już tak mam, że jak coś nie przynosi odpowiedniego rezultatu, to staram się jeszcze ciężej pracować by to zmienić. Wiadomo, że ciężka praca nikomu nie zaszkodziła, ale musi być ona dobrze ukierunkowana. W skokach czasem nawet lepiej czegoś nie zrobić, niż zrobić to w złym kierunku - mówił w marcu w długiej rozmowie ze Sport.pl.

Odbudowanie Kota byłoby dla Doleżala czymś bardzo ważnym, wszak to najmłodszy z naszych najstarszych zawodników, a jak sam przyznaje, w czasie igrzysk w Pekinie będzie miał "dopiero" 31 lat, czyli tyle, ile Kamil Stoch miał w momencie zdobywania złota olimpijskiego w Pjongczangu.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.