Michal Doleżal: W Polsce Michał, w Czechach Michal. Dla mnie nie ma różnicy.
- Rzeczywiście się najeździłem, ale najważniejsze i najbardziej pracowite były trzy dni w Zakopanem. Od środy do piątku wszystko ustalaliśmy. Mieliśmy też pierwsze treningi, były rozmowy z zawodnikami. Mogę powiedzieć, że po tych trzech dniach wracałem do domu bardzo zadowolony. Koncept uzgodniliśmy w 95 procentach. Teraz można już pracować.
- Wszystko jest dobrze prowadzone. Na skoczni pierwszy raz pojawimy się dopiero pod koniec maja w Szczyrku.
- Zawodnicy mówili, czego potrzebują i jak im się pracuje, a ja im przedstawiłem cały koncept na najbliższy rok. Mam bardzo dobre odczucia po tych spotkaniach.
- Gadaliśmy o wszystkim szczerze. I teraz dla tych zawodników jeszcze bardziej dopasujemy trening indywidualny.
- To jest osoba, która świetnie się zna na tym, co robi. Bardzo się cieszę, że profesor dalej będzie z nami pracował, bo na pewno pomoże znaleźć jeszcze lepsze rozwiązania.
- Spokojnie, jak będzie obóz i trzeba będzie skakać, to niczego zamiast skakania się nie wymyśli.
- Wszyscy zostają. Sztab jest gotowy, czeka na zatwierdzenie przez zarząd Polskiego Związku Narciarskiego.
- Nie chcę na razie o tym mówić. Umówiłem się ze związkiem, że to on wszystko ogłosi. Już ustaliliśmy kto gdzie będzie skakał i jak będą wyglądały sztaby szkoleniowe kadry A i B, ale zarząd musi wszystko zatwierdzić i dopiero te decyzje zostaną przedstawione.
- Tak (śmiech). Kiedy pracowałem jako trener w Czechach, zainteresowanie ze strony dziennikarzy było zupełnie inne niż u was. Teraz muszę się szybko dostosować do sytuacji. Ale wiem, co mnie czeka. Widziałem Stefana w kontaktach z wami, wiem czego oczekujecie i jakie są potrzeby. Podejmując decyzję o zostaniu głównym trenerem Polski myślałem i o tej części mojej pracy. Dam radę.
- Nie wiem. Muszę się zastanowić. Na treningi chyba nie. No, może na pierwszym obozie. Ale obecność dziennikarzy przez cały czas nie wchodzi w grę.
- Oj, to jest bardzo ciężki temat. Czekaj, muszę chwilę pomyśleć. Nie chciałbym wszystkiego pokazać - to jest dla mnie pewne.
- Tu na pewno nie zgodziłbym się na obecność kamery. Tak samo nie do pokazania byłby trening, jaki robimy. Na pewno nie zgodziłbym się, żeby kamera była z nami przez cały czas. Najlepiej by było, gdyby takie rzeczy robił ktoś z teamu, na przykład Adam Małysz. I też musiałbym najpierw z Adamem podyskutować. Ale wiadomo, że Adamowi mógłbym zaufać. A gdyby ktoś obcy z kamerą miał przyjść, to myślę, że na to bym się nie zgodził.
- Matthias na pewno dobrze pracował. Szybko reagował na to, co my chcemy, potrafił wszystko opracować. Staram się znaleźć kogoś takiego jak on.
- Trochę zabrakło czasu, żeby to doprowadzić do końca. Przecież dopiero co skończył się sezon, jeszcze w niedzielę byliśmy w Planicy. Oczywiście już wcześniej myślałem o kimś w miejsce Matthiasa, jeśli on odejdzie, a ja zostanę głównym trenerem. I mam takiego człowieka. To jest Czech, wszystko wskazuje na to, że będzie z nami pracował.
- Nie. I na razie nie mogę mówić więcej.
- Nie, zostaje system, który dobrze nam działał. Mam pomysł, jak to wszystko poprowadzić, żeby wciąż dobrze szło. Do kadry dołączy osoba, która będzie jakby zamiast mnie, czyli będzie miała te zadania, które je miałem przez ostatnie trzy sezony. Tak wszystko zorganizujemy, żeby nie było stresu i żeby została najwyższa jakość.
- Nie, tu pomoże nam Polak. Wszyscy go dobrze znamy, to jest były skoczek. Tylko znów nie podam nazwiska, bo i to ogłosi związek. Nie chcę niespodzianek, nie chcę, żeby wyszło tak, że ja coś powiem, a okaże się, że jednak sprawy ułożyły się inaczej. Wtedy doszłoby do niepotrzebnego zamieszania.
- Teraz to już jest Schoeller, Szwajcarzy zmienili nazwę, właśnie ze stosowanej wcześniej Eschler.
- Tak, chcemy postawić i na to, i na to. Bo dla każdego skoczka kombinezon to jest sprawa bardzo indywidualna. Materiały od tych firm są różne, jeden sztywniejszy, drugi bardziej elastyczny. Chcemy brać od obu firm, żeby nasi skoczkowie mogli wybrać to, w czym czują się najlepiej. Ale więcej materiału nadal będziemy mieli od Schoellera.
- Powiem tylko tyle, że tamte kombinezony szyliśmy właśnie z materiałów od Schoellera.
- Dokładnie tak było. Kiedy byłem skoczkiem, to widziałem co się dzieje. Pamiętam, jak rewolucję w wykorzystywaniu kombinezonów zrobili Austriacy. My w Czechach próbowaliśmy jakoś na to odpowiedzieć, ale co mogliśmy zrobić, skoro nie mieliśmy nawet maszyny do szycia? Próbowaliśmy coś zdziałać szyjąc ręcznie. Raz pojechałem prywatnie do Meiningera i chciałem, żeby mi zrobili coś tak i tak, ale niewiele można było wtedy zdziałać.
- No tak, my bardzo dobrze pamiętamy jak było. I teraz bardzo się cieszymy, że polski zespół zupełnie nie odstaje sprzętowo od Austriaków czy Niemców. Muszę powiedzieć, że w ostatnim sezonie od Turnieju Czterech Skoczni nasz sztab bardzo walczył o to, żeby z kombinezonami było wszystko perfekcyjnie. I było.
- Norwegowie chyba tak myślą, że jak dwóch zawodników im zdyskwalifikują, ale jeden wygra, to będzie dobrze. Myślę, że taka jest ich idea. Ja czuję w Polsce tak dużą odpowiedzialność, że bardzo nie chcę przeżywać żadnych dyskwalifikacji. Kiedy Piotra zdyskwalifikowali, to bardzo źle się czułem. Uważałem, że to się stało przeze mnie, brałem pełną odpowiedzialność. Taki jestem. Ale pewnie, że jedziemy na limicie. Tylko że wymyśliliśmy coś takiego, dzięki czemu jadąc na limicie i tak wszystko mamy przepisowe. Dzięki temu i sprzęt jest najlepszy, i nie mamy dyskwalifikacji, co w wyrównanej walce w końcu pozwala nam wygrać Puchar Narodów.
- Myślę, że nie sprzęt był najważniejszą przyczyną. Pamiętam, jak trenowaliśmy, jaki był system pracy. Robiliśmy coś, nie wiedząc po co. Nie było nadanego kierunku, nie było myśli co robić i jak robić. Często o tym rozmawialiśmy w ostatnich latach ze Stefanem. Trzeba mieć pomysł. I trzeba mieć duży sztab. Ze Stefanem powtarzaliśmy, że gdybyśmy nie mieli takiego serwisu, to by było zupełnie inaczej. Ja skacząc potrafiłem wystartować dobrze w kilku konkursach, a później gdzieś mi wszystko uciekało. I nie było pomysłu ani dlaczego, ani co z tym zrobić.
- Tak, Nagano to jest dobre wspomnienie. Ale za swój najlepszy występ w karierze uważam Turniej Czterech Skoczni z sezonu 1999/2000. Jeszcze przed Bischofshofen byłem w ogólnej klasyfikacji 10., skończyłem na 12. miejscu. Tam naprawdę czułem, że skaczę dobrze, trzymałem formę przez dłuższy czas. Dlatego tamten turniej znaczy dla mnie więcej niż igrzyska w Nagano. W Nagano było ósme miejsce, ale co z tego, skoro nie było tego poczucia, że się złapało formę na dłużej?
- Tak, były takie myśli. Po to przecież skakałem, żeby mieć sukcesy. Adam dawał jeszcze większą motywację. Przypomniał mi o marzeniu. Chciałem chociaż raz wygrać konkurs Pucharu Świata. Walczyłem długo, niestety się nie udało.
- Ale przez ostatnie dwa lata próbowałem wszystkiego, żeby skakać dobrze. Nie wychodziło, więc brakowało mi motywacji.
- W telewizji pracowałem przez trzy lata. Byłem współkomentatorem na dużych imprezach - na igrzyskach, mistrzostwach świata, Turniejach Czterech Skoczni. Zawsze myślałem o tym, że po byciu zawodnikiem będę chciał zostać w skokach. Kiedy przestałem skakać, to pierwsze dwa lata przepracowałem z dala od skoków. Ale później pojawiła się oferta z czeskiej telewizji, skorzystałem, a ostatni rok to już było robienie i komentarza, i bycie trenerem.
- Tak. Nie wahałem się. Wtedy pracowałem w Libercu, w klubie Dukla.
- Nie, to przesada.
- Tak, do zawodowca było mi daleko. Zarabiałem inaczej.
- Pracowałem w Universal Pictures w Pradze. Tam się dużo filmów kręci. Szukali kogoś, kto mówi po angielsku. Zgłosiłem się i zostałem wybrany. Pracowałem w produkcji przez osiem miesięcy.
- Tak. Ona i Morgan Freeman.
- Byłem odpowiedzialny za wszystko, jak były jakieś problemy, to musiałem je rozwiązać. Kiedyś zdarzyło się, że Angelina potrzebowała kurtki, którą trzeba było przywieźć z Wenecji. Dostałem kartkę na odbiór kurtki, kupiłem bilety i pojechałem na lotnisko. Następnego dnia wróciłem z kurtką, w której Angelina wystąpiła w kilku scenach.
- (Śmiech) Tak, to był dobry początek. Później też było nieźle, bo pracowałem w firmie Wintersteiger. To duża firma produkująca maszyny do szlifowania nart.
- Byłem jej głównym przedstawicielem na Czechy i Słowację. Serwisowałem maszyny i uczyłem jak na nich przygotowywać narty.
- Tak, zjazdowe.
- Tak, zostaje z nami.
- Jakie?
- Roman to jest znakomity skoczek. Jego poziom w tamtym czasie był super. Już wcześniej wygrywał konkursy Pucharu Świata. Do Wisły przyjechaliśmy razem i pamiętam, że od początku skakał tam bardzo dobrze. Po treningach i kwalifikacjach wiedziałem, że są warunki i że prędkości na progu też są dobre, więc postanowiłem mu obniżyć najazd, za co Roman dostał dodatkowe punkty. Opłaciło się, te punkty pomogły wygrać, ale to zasługa Romana, a nie mój sukces, bo to on skakał i wygrał. Ja mu tylko pomogłem.
- No tak, nie dało się. On był na górze, czekał na swój skok, nie było kontaktu. Było ryzyko, mogło wyjść inaczej, ale czułem, że Roman jest w takiej dyspozycji, że i tak odleci.
- On miał juniorów i Romana i właśnie wtedy pojechał na mistrzostwa juniorów. Ja prowadziłem resztę kadry A. Jakuba Jandę, Jana Matura, starszych zawodników.
- Żarty. W Planicy w drużynówce w pierwszej rundzie chłopaków startował Zbigniew Klimowski, a w drugiej rundzie ja, bo tak ustalił z nami Stefan. Ja tylko byłem na górze, bo w weekend w Planicy cały sztab się tam na zmiany pojawiał i puszczał naszych skoczków. Na pewno wiesz, że rok temu też tak robiliśmy.
- To nasza ładna tradycja. Wyszło tak, że wygraliśmy akurat drużynówkę, kiedy miałem przyjemność być na górze wśród trenerów. Ale szefem był Stefan.
- W tym czasie, kiedy odpowiedziałem Stefanowi, że z nim nie odejdę, jeszcze nie miałem oferty bycia pierwszym trenerem Polski. Zawsze mówiłem, że chcę ze Stefanem pracować. Dostałem od niego ofertę i myślałem co mam zrobić. On zadecydował głową, przemyślał sobie, że Niemcy to dla niego lepsza opcja, uznał, że musi odejść, też dla rodziny. Ja miałem o tyle łatwiej, że rodzinę mam w Czechach, więc nie ma różnicy, czy bym przeszedł do Niemiec, czy został w Polsce, i tak bym nie był bliżej. U mnie zadecydowało serce. Czułem, że muszę przy tej drużynie zostać, bo bardzo dużo razem zrobiliśmy. Szybko wiedziałem, co zrobić. Dla mnie serce było najważniejsze.
- Następnego dnia powiedziałem Stefanowi, że zostaję w Polsce.
- Pojawiały się różne warianty, na przykład, żeby przyszedł Ronny Hornschuh. I to był jedyny trener, u którego bym akceptował dalszą pracę w roli asystenta.
- Tak. Poza tym wiem, że jest dobrym człowiekiem i fachowcem.
- Tak, Adam.
- Od razu wiedziałem, że dla mnie to jest taka szansa, która już nigdy w życiu może nie przyjść. Oczywiście jednocześnie wiedziałem, że to jest wielka odpowiedzialność i że czeka mnie jeszcze większa praca niż do tej pory. Ale jestem takim człowiekiem, który przyjmuje wyzwania i nie boi się ryzyka. Dlatego bardzo szybko się zdecydowałem.
- Umowa jeszcze nie jest gotowa.
- Nie wiem. Wszystko było bardzo szybko załatwiane. Po decyzji Stefana związek od razu chciał ogłosić nowego trenera. Dlatego tylko omówiliśmy warunki, a terminu obowiązywania umowy nie. Ale to są sprawy kosmetyczne.
- Dużo było takich chwil, bo to były trzy piękne sezony. Ale gdybym musiał wybrać, to na pierwszym miejscu bym postawił mistrzostwa świata w Lahti i naszą złotą drużynówkę.
- Dokładnie tak. Jak Kamil drugi raz wygrał Turniej Czterech Skoczni, to do zwycięstwa doszedł w historyczny sposób, wygrywając wszystkie konkursy. Czegoś takiego człowiek nigdy w życiu nie zapomni. Ale największą dumę czułem w Lahti. Wiedziałem, że jesteśmy niesamowicie mocni, po prostu nie do pokonania. Tamto uczucie przewyższyło wszystkie sukcesy.
- My w Innsbrucku naprawdę nie skakaliśmy dobrze i nie zasłużyliśmy na żaden medal. Ale wiedziałem, że jest jeszcze Seefeld i tam wierzyłem do samego końca, że ten medal zrobimy.
- Wierzyłem! No dobrze, żartuję (śmiech). Pewnie, że wtedy przestałem myśleć o medalach. Po tym co się stało w pierwszej serii, to naprawdę tylko jeden człowiek mógł wierzyć.
- Piotr Żyła, zgadza się (śmiech).
- (Śmiech).
- (Śmiech) dobra historia!
- Zdecydowanie nie. I mam nadzieję, że już nigdy więcej takiego nie będzie.
- Tak, taka jest prawda o tamtych wydarzeniach. Dla nas to się skończyło bardzo dobrze, ale co ma powiedzieć na przykład Ryoyu Kobayashi [prowadził po pierwszej serii, w drugiej spadł na 14. miejsce - przyp.red.]? Nie ma co mówić, to była antyreklama.
- On wygląda naprawdę świetnie. Szczerze: myślałem, że nie wytrzyma do końca, a jednak on nie tylko wytrzymał, ale w końcówce deklasował. Ogólnie w Pucharze Świata właśnie zdeklasował całą resztę. Na pewno w następnym sezonie też będzie dobrze skakał. Mentalnie jest bardzo mocny, ma dobry system skakania. Nie zniknie.
- Na pewno Kuba może zrobić duży skok jakościowy. Bardzo dobrze się rozwija i jeszcze sporo może poprawić. Ale naprawdę każdy z naszych skoczków ma jeszcze rezerwy. Będziemy tak pracować, żeby te rezerwy wykorzystać. Wierzę, że w następnym sezonie będziemy jeszcze lepsi.
- Tak, jesteśmy po rozmowie z Maćkiem. Muszę powiedzieć, że była bardzo pozytywna. Myślę, że go odzyskamy.
- Nie, bo on się dużo nauczył przez trzy lata pracy z nami i przez ten czas znalazł świetny system skakania. Naprawdę nie czuję obaw o Piotrka.
- Tak, ja jestem przyjacielem, bo nie umiem inaczej. Ale jak przyjdzie o czymś decydować, to będę pewny swego i będę jasno przedstawiał sprawę. Umiem to robić, potrafię postawić granicę i pokazać, że ona jest ważna. Ale muszę tu dodać, że na tyle, na ile poznałem zawodników, jestem spokojny o naszą współpracę, bo wiem, że oni świetnie wiedzą co można, a czego nie można. To są profesjonaliści.
- (Śmiech) ja się bawię tak samo dobrze, śmiejąc się z różnych polskich słów. To jest zabawne, że dla Polaków śmieszny jest czeski, a dla Czechów polski.
- Tak, bardzo śmiesznie i dziwnie według mnie brzmią słowa "namiot" i "naleśnik".
- Najśmieszniej robi się wtedy, kiedy pomieszam polski z czeskim. Kiedyś poszedłem do sklepu, żeby kupić pastę do zębów, a powiedziałem, że idę, bo muszę sobie kupić pastę na zęby. Grzesiek Sobczyk co jakiś czas mi to przypomina. Ale tak szczerze, to teraz już i ja się przyzwyczaiłem do polskiego, i ludzie ze sztabu przywykli do czeskiego. Jestem z wami już trzy lata, trzy lata z wami rozmawiam, więc już jest dużo mniej śmiechu. Tak się stało, że wiele rzeczy po polsku mówię już automatycznie. Chyba nie da się mnie nie zrozumieć?
- Dziękuję.