Piotr Żyła był zdecydowanie najlepszym polskim skoczkiem w sobotnim konkursie drużynowym. Polak poleciał 226,5 oraz 242,5 metra. Dużo gorzej wyglądał jednak jego skok treningowy, w którym zawodnik miał ogromne problemy w powietrzu. - Nie byłem jeszcze odpowiednio przygotowany, a już trzeba było iść skakać. Wstało się rano, potrzebowałem więcej swojego przygotowania, żeby odciąć się od rzeczywistości. W tej serii próbnej miałem trochę problemów. Tam nie ma czasu na strach, można powiedzieć, że to był skok na przebudzenie.Pomachałem trochę i rozgrzałem ręce (śmiech). Ten pierwszy skok w konkursie też nie był z mojego repertuaru, ale był pewny. W drugim skoku poleciałem już dobrze - analizuje Żyła.
W finałowym skoku Piotr Żyła poleciał 242,5 metra, ale rękami przejechał po zeskoku. Od razu zauważyli to sędziowie, którzy przyznali mu noty takie, jak za upadek. Okazało się jednak, że nie odebrało to zwycięstwa biało-czerwonym. - Trochę za późno pomyślałem o tym lądowaniu. Co prawda przyszedł mi do głowy telemark, ale wtedy byłem już na plecach. Nie myślałem wtedy, czy zabierze nam to zwycięstwo. Po prostu cieszyłem się z fajnego i przyjemnego skoku - mówi Żyła.
Tuż po sobotnim konkursie skoczkowie ruszają do swojej wioski na skoczni, gdzie wszystkie ekipy przygotowały pożegnalny piknik. Ci co zakończyli sezon mogą mocniej poimprezować, ale w niedzielę czeka nas jeszcze walka o zwycięstwo w Planica 7 i rozstrzygnięcie klasyfikacji lotów. Szanse ma jeszcze Żyła, który w Planicy skacze po prostu rewelacyjnie.- O małej kryształowej kuli za loty nie myślę, bo jak o niej pomyślę, to nie będę miał na nią żadnych szans. Raczej mam inne cele na niedzielę. Na tę chwilę koncentruje się na tym, żeby iść do Amerykanów. Mam nadzieję, że mają dobre burgery jak co roku i sobie jednego zjem. Jak nie mają to będę musiał zmienić plan, ale w tym momencie on jest po prostu dobry - śmiał się Piotr Żyła.