Skoki narciarskie. Rekord Kamila Stocha w Planicy poważnie zagrożony. Można polecieć 255 metrów, ale jest jeden warunek

W Planicy może zabraknąć belek, a my możemy zobaczyć kolejny niezwykły konkurs lotów. Kobayashi w kwalifikacjach pofrunął 248 metrów z najniższego rozbiegu i to może oznaczać niebezpieczeństwo w kolejnych dniach. - Rekordy są po to, żeby je bić, nie boję się, że mogę go stracić - mówi Kamil Stoch. Co się musi stać, żebyśmy oglądali rekordowe loty na Letalnicy?
Zobacz wideo

W czasie serii kwalifikacyjnej do piątkowego konkursu kapitalnym lotem popisali się Ryoyu Kobayashi i Markus Eisenbichler, obaj skoczyli po 248 metrów. Niewiele bliżej, bo o zaledwie pół metra, lądował Piotr Żyła, a FIS uznał go za oficjalny rekord zawodnika, mimo że prawą ręką dotknął śniegu, a sędziowie przyznali mu noty jak za upadek.

Zabraknie belek i będą padały rekordy?

Japończyk poleciał jednak 248 metrów z pierwszej belki! Dla porównania - przed dwoma laty rekord Kamila Stocha padł z ósmej belki. Stoch miał również 2,6 km/h wyższą prędkość najazdową od Japończyka. Skoki jednak cały czas idą do przodu i na przykładzie rozbiegów widać, że na wielu obiektach zaczyna brakować belek. Tak było chociażby w Innsbrucku, gdzie po Turnieju Czterech Skoczni dorobiono pozycje startowe, tak było również w Trondheim, gdzie przed Raw Air ucinano próg, bo rok temu Stoch bił rekord z pierwszej belki. 

W Planicy organizatorzy mogą mieć ten sam problem, bo jeśli Kobayashi poleciał 248 metrów z najniższego rozbiegu, to przy podobnych podmuchach skoczkowie mogą mieć poważne problemy z lądowaniem i to może powodować niebezpieczeństwo. Niebezpieczeństwo pobicia rekordu (obecnie 251,5 metra Kamila Stocha). Projektanci Letalnicy są jednak zdania, że w Planicy można spokojnie wylądować jeszcze dalej. - Na tym obiekcie można lądować na 255 metrze - mówi Janez Gorisek. 

Co potrzebne do rekordu Letalnicy?

Wydaje się, że nowy rekord jest możliwy, ale zawodnik musi mieć cały czas lekki wiatr pod narty, który będzie trzymał w powietrzu do samego końca i umożliwi podejście do lądowania z niezbyt dużej wysokości. W innym przypadku zawodnik ląduje z "drugiego piętra", a wtedy nogi po prostu nie wytrzymują.

- 248 metrów to jest już dość daleko. Tak naprawdę trudno jest ocenić, ile można ustać. Zależy, ile jest wiatru na dole. Jeśli jest go sporo pod narty, to można spowolnić ten lot, nieco wyhamować i dociągnąć te metry. Tutaj za dużo nie ma wiatru i spada się ze sporej wysokości, i nogi nie są przyzwyczajone do takich przeciążeń - tłumaczy Dawid Kubacki.

- Rekordy są po to, żeby je bić, nie boję się, że mogę go stracić. Da się tutaj wylądować jeszcze dalej, ale wyżej wiatr musi być lekki. Przy odpowiedniej paraboli lotu na pewno ten wynik można jednak poprawić - analizował Stoch, który potwierdził tezę o tym, że zbyt mocny wiatr pod narty na górze zeskoku również negatywnie wpływa na szansę pobicia rekordu, bo skoczek leci za wysoko. Podmuchy powinny więc być nie za mocne, ale również nie za słabe, a w dodatku powinny trzymać skoczków w powietrzu aż do momentu przyziemienia.

Słońce ogrzewa powietrze i można fruwać

Do końca weekendu planowane są znakomite warunki pogodowe i pełne słońce, co z kolei poprawia właściwości nośne. Słońce ogrzewa powietrze na skoczni, paruje również śnieg, a to pozwala skoczkom odlatywać. Tradycją jest jednak to, że w Planicy najlepsze warunki do bicia rekordów są przed południem, czyli w momencie, gdy słońce wschodzi zza góry znajdującej się na przeciw Letalnicy. Najgorsze są zaś w piątkowe popołudnia, gdy słońce chowa się za górami i na skoczni pojawiają się podmuchy w plecy, a wiatr zaczyna po prostu kręcić.

Planica pragnie, by nieoficjalny rekord świata w długości lotu wrócił do Słowenii. Czwartkowe skoki pokazują, że na skoczni jeszcze w ten weekend może zabraknąć belek, a wówczas zawodnicy będą zmuszeni do latania poza granicę bezpieczeństwa. Jeśli jury dopuści do takich skoków, to możemy być świadkami takiego konkursu jak w 2005 roku, gdy Bjoern Einar Romoeren ustanowił niebotyczny rekord - 239 metrów, a Janne Ahonen poleciał 240 metrów, ale nie ustał skoku, a po latach przyznał, że przy oddawaniu tej próby nie był trzeźwy, bo z imprezy wrócił o szóstej rano. - Jury odważnie ustawia belkę, stąd dużo skoków powyżej 230 metra. Wydaje mi się, że im bliżej końca weekendu, tym rozbieg będzie odważniej ustawiany. Jury stara się na ogół hamować zapędy, ale organizatorzy chcą tych rekordów. Wiadomo też, że spadło tutaj ostatnio trochę nowego śniegu i zobaczymy, jak to wpłynie na zeskok. Słoweńcy jednak skrupulatnie zbierali ten śnieg z tzw. przejścia, żeby ułatwić lądowanie na dalszych odległościach - twierdzi Maciej Kot.

Więcej o:
Copyright © Agora SA