Skoki narciarskie. Co Stoch miał na myśli, mówiąc o spadającym kasku? Jan Szturc tłumaczy

- Jak skoczek przejedzie przez próg i wybicie zrobi dopiero za nim, to głowa bardzo szybko leci do przodu i wtedy się może wydawać, że spadnie nie tylko kask, ale też głowa - mówi Jan Szturc, tłumacząc, co miał na myśli Kamil Stoch.
Zobacz wideo

W piątek w Oberstdorfie Stoch prowadził po pierwszej serii, ale przez błąd i przez złe warunki spadł na piąte miejsce. Z drugiej na czwartą pozycję spadł Piotr Żyła, który też nie poradził sobie z wiatrem - który jak mówi Szturc - wciskał w bulę. Mimo to pierwszy z trzech konkursów lotów był dla Polaków udany. Głównie za sprawą Dawida Kubackiego, który zajął drugie miejsce.

Szczęściarzem dnia został Timi Zajc. Słoweniec debiutował w konkursie lotów i wygrał go. Swoje pierwsze zwycięstwo w Pucharze Świata odniósł dzięki temu, że decydujący skok wykonał kilka chwil przed tym, jak pogorszyły się warunki wietrzne na skoczni. Z wiatrem przeminęły pierwsze i drugie miejsce zajmowane na półmetku przez Stocha i Żyłę. Na szczęście przy spadku tej dwójki awans na podium z piątego miejsca po pierwszej serii zanotował Kubacki.

Łukasz Jachimiak: Czuje Pan niedosyt?

Jan Szturc: Cóż, muszę podkreślić, że to był bardzo dobry konkurs dla naszych skoczków. Nie chcę mówić o niedosycie po drugim miejscu Dawida Kubackiego, czwartym Piotrka Żyły i piątym Kamila Stocha. W drugiej serii Kamil i Piotrek nie mieli szczęścia do warunków, dlatego spadli z pierwszej i drugiej pozycji. Ale zauważmy, że w pierwszej rundzie szczęście do warunków im dopisało i oni to wykorzystali. Oczywiście w serii finałowej różnice w sile podmuchów z tyłu były dużo większe i końcówka miała sporego pecha.

Dokładnie mieli go czwarty, trzeci, drugi i pierwszy zawodnik po połowie konkursu. Zauważył Pan, że na podium stanęli skoczkowie, którzy na półmetku zajmowali piąte, szóste i siódme miejsce?

- Tak, Dawid trafił na trochę lepsze warunki niż Piotrek oraz Kamil, i wykorzystał to [Kubackiemu wiało w plecy z prędkością 0,58 m/s, Żyle 0,84, a Stochowi 0,90. Dla porównania warto podać jeszcze siłę wiatru podczas skoku Timiego Zajca, który wygrał – 0,25 m/s – oraz Markusa Eisenbichlera, który był trzeci – 0,27 m/s]. Cieszmy się z tego, co mamy. Takie są skoki, a szczególnie takie są loty, że każda zmiana pogody ma znaczenie. Na skoczniach mamucich nawet niewielkie zmiany robią wielką różnicę. Timi Zajc miał szczęście w obu seriach, a że jest w formie – bo nie tylko Ryoyu Kobayashi, ale i on jest odkryciem sezonu – to wygrał po raz pierwszy w karierze.

Czyli od zawsze wiadomo, że nie ma takich rekompensat, które by rzeczywiście w pełni rekompensowały skoczkom fakt, że startowali w gorszych warunkach, a na lotach ta prawda jest widoczna szczególnie wyraźnie?

- Oczywiście, że skoki zawsze będą się opierały nie tylko na umiejętnościach, ale też trochę na szczęściu. A na skoczniach do lotów przeliczniki działają dwa razy gorzej niż na zwykłych skoczniach. Tu jak się ma wiatr z przodu, to się odlatuje daleko i żadną stratą nie jest kilka odjętych punktów za korzystne podmuchy. Natomiast gdy zawodnika zdusza wiatr z tyłu, to on nic nie zdziała i na nic będzie mu kilka dodatkowych punktów za trudne warunki, bo poleci o kilkadziesiąt, a nie o kilka metrów bliżej niż rywale. W piątek w drugiej serii było widać, że końcówka ma ten najgorszy wiatr z tyłu, czyli taki wiejący zaraz za progiem. I Stefana Krafta [zwycięzca trzech ostatnich konkursów był trzeci po pierwszej serii, a skończył na szóstej pozycji], i Piotrka, i Kamila od razu po wybiciu ściągało do buli. Nie było jak odlecieć. Myślę, że FIS jeszcze będzie próbował doskonalić te przeliczniki. Ale na mamuty i tak nic nie poradzi. Nawet najlepszy lotnik nie odleci, jak mu tak dmuchnie jak najlepszym w piątek. Przeliczniki nie dają tu prawie nic.

Stoch mówił, że warunki warunkami, ale on też popełnił duży błąd, bo bardzo spóźnił wyjście z progu. Widział Pan to?

- Spóźnił bardzo, to było widać od razu. Aż go zerwało. Ale Kamil potrafi odlecieć nawet mimo takich spóźnień wybicia. Tu nie dał rady, bo warunki były bardzo złe.

Co Stoch miał na myśli, mówiąc, że spóźnił tak bardzo, że gdyby nie miał zapiętego kasku, to ten spadłby mu z głowy i poleciał do pobliskiego lasu?

- Jak skoczek bardzo spóźni wybicie, to odczuwa za szyją takie charakterystyczne zerwanie. To się dzieje wtedy, kiedy zawodnik przejeżdża przez próg i wybicie robi za nim, w powietrzu. Wtedy ruch jest gwałtowny, głowa bardzo szybko leci do przodu i ma się wrażenie, że aż kask chce spaść. Wtedy może się nawet wydawać, że poleci nie tylko kask, ale i głowa razem z nim.

Były błędy, był pech, mimo wszystko jest niedosyt, ale też chyba musimy przyznać, że nie spodziewaliśmy się przed konkursem aż trzech Polaków w „piątce”?

- To prawda, chłopcy pokazali, że się naprawdę stabilizują. Wyniki są bardzo dobre. Zwłaszcza jak na pierwszy konkurs. Jeszcze w Oberstdorfie można się poprawić w sobotę i niedzielę. Pewnie, że apetyty mieliśmy większe po świetnej pierwszej serii, ale popatrzmy, że ostatecznie i tak dużo dobrego wywalczyliśmy.

Najlepsze jest na pewno drugie miejsce Kubackiego. Po tym jak w Predazzo wygrał pierwszy raz w karierze, miał serię trzech występów z miejscami tylko w drugiej „dziesiątce”. Na szczęście na podium wrócił szybko.

- To bardzo ważne. Na pewno utwierdził się w przekonaniu, że ma wszystko, żeby ciągle walczyć o podium. To na pewno nie jest jego ostatnie takie miejsce w sezonie. W ogóle ostatnie konkursy są dla nas dobrym prognostykiem przed mistrzostwami świata. Zostały trzy tygodnie, a my mamy Stocha ciągle w czołówce, Kubackiego na podium, Żyłę drugi raz z rzędu na czwartym miejscu. Na pewno chociaż pojedynczymi skokami wszyscy trzej wymienieni jeszcze się podbudowali i teraz w Oberstdorfie. Pochwalić można też Kubę Wolnego. W pierwszej serii skoczył świetnie, był ósmy. W drugiej go wyraźnie spięło, było widać, że spóźnił i to tak bardzo. Spadł daleko, na 25. miejsce, ale zobaczył, jak wysoko może być. Ten konkurs pozwoli mu nabyć ważnego doświadczenia.

Myśli Pan, że mamy już trzech pewniaków do drużyny na mistrzostwa?

- Może pewniacy to za mocne słowo, ale na pewno Stoch, Kubacki i Żyła są bardzo blisko miejsc w drużynie. Czwartego ciągle trzeba szukać w trójce Wolny, Hula i Kot.

Spodziewa się Pan, że Kot już teraz, po treningach ze Zbigniewem Klimowskim, wskoczy na taki poziom, który będzie gwarantował miejsca powiedzmy w drugiej „dziesiątce” Pucharu Świata?

- Oczywiście nie ma pewności, że Maciek powróci, bo błędy w jego skokach są obecne od długiego czasu, on od lata pracuje nad wyeliminowaniem konkretnej rzeczy. Czy zrobi to teraz w niespełna tydzień? Zobaczymy za tydzień, w następnych konkursach Pucharu Świata.

Według Pana Kot wróci do kadry już na następny weekend?

- Myślę, że zostanie powołany. Wierzę, że odpoczynek od startu i spokojny trening dużo Maćkowi da. Coś takiego robiło się w przeszłości wiele razy i to się sprawdzało. Liczę, że Maciek już za tydzień pokaże się z dobrej strony.

Pan chyba ma jakieś informacje o treningach Maćka?

- Nie chcę o tym teraz mówić. Na razie Maciek trenował w Szczyrku, a w piątek miał trenować w Wiśle, bo w Szczyrku były złe warunki, za bardzo wiało. Ale myślę, że praca już zrobiona na mniejszej skoczni w Szczyrku zaprocentuje. Chociaż ja to jestem zwolennikiem naprawiania techniki na jeszcze mniejszych obiektach. Z Adamem Małyszem zazwyczaj wybieraliśmy „70-tkę” w Łabajowie. Wiadomo, że na mniejszych skoczniach łatwiej eliminuje się błędy. Skocznia 90-metrowa oznacza już trochę większą prędkość i na progu, i w locie. A im mniejsza prędkość lotu, tym lepsze czucie ma zawodnik w powietrzu. I wtedy jest mu łatwiej wyeliminować błąd i utrwalić dobre nawyki. Wszystko wtedy lepiej skoczek czuje, lepiej panuje i nad ciałem, i nad nartami.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.