Skoki narciarskie. Polska może mieć wielki problem. Zaczyna brakować trenerów i skoczków

Polskie skoki w ostatnich latach święciły największe triumfy, a zaplecze przeżywało potężny kryzys. Dziś trenerzy narzekają na brak miejsc do trenowania. Brakuje również pieniędzy i samych zawodników. W wielu krajach skoki umierają od kilku lat - Jak ktoś jest po studiach, to nie pójdzie pracować za 900 złotych miesięcznie. Każdy woli iść do kadry, żeby zostać przykładowo serwismenem. Kiedyś nie było też tak dużej różnicy w sprzęcie. Wojna technologiczna kosztuje - mówi Sport.pl Jan Szturc.
Zobacz wideo

 

Piotr Majchrzak: Na mistrzostwach Polski regularnie występuje mniej niż 40 skoczków. Jak wygląda teraz sytuacja wśród dzieci. Skoki w Polsce umierają czy jest szansa na kontynuowanie tradycji.

Jan Szturc: - Chciałoby się, żeby było więcej dzieci. Ja jestem jednak zadowolony z grupy, w której prowadzę nabór. To jest około 20 osób, w tym również dziewczynki. Jeśli chodzi o rejon Wisły można być zadowolonym. Wiadomo jednak, że w dzisiejszych czasach na dzieci czekają różne pokusy, które odciągają od skoków. Skoki tych najmłodszych często angażują również rodziców, a często nawet dziadków. Gdy taki pięciolatek ma podchodzić z nartami na górę skoczni, to szybko się meczy i zniechęca do skoków, a w czasie treningu trzeba nawet dziesięć razy podejść na górę. Właśnie dlatego pomagają im rodzice, którzy wynoszą deski. Potem zabawnie to wygląda jak szybko zbiegają po schodach by na dole pomóc swoim pociechom odpiąć narty. Rodzice bardziej przeżywają skoki niż te dzieci.

20 osób w naborze to chyba niezbyt dużo.

- Nie można mieć za dużo dzieci na skoczni. Mając dwudziestu dzieciaków trzeba sporo się nakręcić po skoczni. To nie jest tak, że trener tylko macha chorągiewką. Czasem trzeba zapiąć narty, czasem puszcza się dzieci z połowy rozbiegu, więc trzeba je tam wynieść. W szkolenie trzeba włożyć sporo serca, a ja te dzieci traktuje jak swoje.

Dużo mówi się o tym, że kiedyś dzieci były bardziej wysportowane. Teraz trzeba uczyć wszystkiego, bo większość nie potrafi zrobić nawet przewrotu w przód.

- Wiadomo, że czasem trener musi wydobyć ten ukryty talent. Nie wszyscy są urodzonymi skoczkami. W szkoleniu podstawowym trzeba poświęcić się treningowi ogólnorozwojowemu. Ja zawsze mówię, że skoczkiem zostaje się w wieku juniora B. Wiele osób nie ma predyspozycji do skoków, ale to wychodzi dopiero około 16. roku życia. Czasem ktoś nieźle skacze, ale ma świetne predyspozycje wydolnościowe i po prostu lepiej nadaje się do kombinacji norweskiej. To mi się sprawdza od 35 lat. Przecież tak samo było z Adamem Małyszem, Piotrem Żyłą czy Aleksandrem Zniszczołem. Adam przez wiele lat startował w kombinacji, ale potem trzeba było podjąć decyzję i rok później stanął na podium Pucharu Świata w skokach.

A jest na czym trenować? Jeśli popatrzymy na czynne skocznie w Polsce to okaże się, że jest ich dokładnie 19.

- W Wiśle mamy wspaniałe obiekty do szkolenia podstawowego. Skocznie zostały oddane trzy lata temu i są bardzo nowoczesne. Za granicą zaczynają być jednak robione mini wyciągi w postaci ruchomych taśm, gdzie dzieci stają z nartami i jadą do góry. Być może w przyszłości władze kluby i władze samorządowe i Polski Związek Narciarski pomyślą i o tym. Mamy fantastyczne obiekty dla seniorów, ale nie możemy zapomnieć o tym szkoleniu podstawowym. Świat idzie w tym kierunku by wyciągi były już na tych najmniejszych obiektach.

Ale przecież kiedyś chodziło się po schodach nawet na K90.

- Tak było, ale wiele rzeczy się zmieniło w sprzęcie. Obecny sprzęt, a konkretnie buty narciarskie są tak skonstruowane, że kąt nachylenia pięty bardzo utrudnia chodzenie. Pod górę jeszcze można iść, ale już po prostym lub w dół chodzenie jest bardzo trudne. Teraz nogi po prostu szybciej się męczą. Nie dziwię się tym dzieciakom, że zamiast sześciu skoków robią cztery i są już zmęczeni.

Ilu mamy teraz skoczków w Polsce, licząc od tych najmłodszych?

- W Polsce jest teraz około dwustu skoczków licząc wszystkie kategorie wiekowe. Wiadomo, że bywało więcej w czasach „Małyszomanii”. Wówczas liczono, że było ich około 260. Teraz jednak mamy zdecydowanie mniej seniorów.

Z wynika to, że w Polsce brakuje seniorów? W wielu państwach skoki też umierają. Dzisiaj w konkursach drużynowych możemy oglądać tylko około dziesięciu drużyn.

- Przyczyny są różne, ale wiadomo, że głównie chodzi o pieniądze. Jak skoczek kończy szkołę i nie dostanie się do kadry to nie ma pieniędzy na dobry sprzęt. Większość rezygnuje ze sportu, ale niektórym pomagają rodzice. To się jednak wiąże z dużymi wydatkami finansowymi. Dzisiaj żeby zbliżyć się do czołówki naszej kadry C lub B też trzeba sporo zainwestować. Przykładowo w kadrach narodowych w sezonie zimowym wykorzystuje się 8-10 kombinezonów, a koszt jednego to przecież dwa tysiące złotych. Kombinezon sam nie skacze, ale żeby się liczyć, trzeba mieć porównywalny sprzęt choćby do kadry B. Niestety sprawiło to, że teraz w klubach praktycznie nie ma już seniorów, a przecież jeszcze 4-5 lat było ich wielu. Kilka lat temu nie było tak dużej różnicy w sprzęcie jak jest obecnie. Nie przeznaczało się tak wiele pieniędzy na wojnę technologiczną.

Tylko pieniądze są problemem?

- Pieniądze są dużym problem na najniższym poziomie, ale nam brakuje także małych skoczni. Jest Wisła, Bystra, Zagórz, Zakopane, Chochołów. To jest właściwie pięć baz, w których można zaczynać przygodę ze skokami. Oczywiście mamy piękny kompleks skoczni w Szczyrku, ale tam są za duże obiekty na start. Na tych skoczniach nie robi się treningów dla początkujących. Niestety od czterech lat nie funkcjonuje też Goleszów, który też miał duże tradycję i przepiękne skocznie. Tak samo jest w Gilowicach. Można się cieszyć z nowo powstałych skoczni w Chochołowie, ale z mapy zniknęły inne skocznie.

W Wiśle też wyremontowano skocznie w centrum, ale zniknęły inne obiekty

- Przecież jeszcze kilka lat temu w Wiśle funkcjonowały dwie skocznie w Łabajowie. Wracał na nie również Adam Małysz, gdy nie szło mu w Pucharze Świata. Niestety, Łabajów już został wykreślony z mapy skoczni narciarskich. Skoków nie ma także w Karpaczu, Szklarskiej Porębie, gdzie warunki są znakomite. W Lubawce jeszcze sześć lat temu były zawody, skocznia została odremontowana, ale nie ma na niej wyciągu. Można wchodzić na górę po schodach, albo wjeżdżać samochodami od drugiej strony.

Brakuje chyba również trenerów…

- Największym problemem jest chyba to, że nie ma ludzi do pracy z dziećmi. Teraz zostali już tylko pasjonaci, hobbyści, a tych ludzi jest coraz mniej. Wiadomo, że jak ktoś jest po studiach, to nie pójdzie pracować za 900 złotych miesięcznie. Każdy woli iść do kadry, żeby zostać przykładowo serwismenem. Wiadomo, że pieniądze z Polskiego Związku Narciarskiego są dużo większe. Klubów niestety nie stać, żeby godziwie płacić trenerom.

A przecież w czasach PRL-u skoki funkcjonowały niemal w całym kraju. Teraz pojawia się pomysł odbudowy obiektu w Kielcach.

- Obiekty są tam gdzie są trenerzy i zawodnicy. Jak tego nie ma, to wszystko umiera śmiercią naturalną. Tak było w Warszawie, Kielcach czy choćby w Karpaczu. Tam też były wielkie tradycje, jeszcze latach 70. i 80. Teraz skocznie utrzymywane są przez samorządy. Mój klub przez lata utrzymywał sześć skoczni w Wiśle, ale nie było go na to stać. Zostaliśmy przy obiektach do szkolenia podstawowego i to moim zdaniem była dobra decyzja, bo w Szczyrku są większe obiekty.  Wiadomo, że skocznie potrzebują homologacji i muszą być po prostu bezpieczne, a wiele samorządów nie miało pieniędzy na ich modernizowanie. Ja się cieszę, że w Beskidach istnieją jeszcze kluby, w których szkoli się dzieci.

W Pana Wiśle kiedyś też funkcjonowało wiele skoczni.

- W samej Wiśle przed laty było piętnaście skoczni, a teraz zostały zaledwie cztery. Przecież kiedyś była też skocznia na Baraniej Górze, na której można było trenować już od listopada, bo były tam znakomite warunki, a schronisko było 50 metrów dalej. Przed laty trenowali tam także nasi reprezentanci. Teraz skocznie zarosły i właściwie nie ma po nich wielkiego śladu. Niestety, nie wszystko da się utrzymać, a samorządy nie mają po prostu pieniędzy.

Szkoły mistrzostwa sportowego są jakąś szansą na poprawę szkolenia?

- W klubie mam zawodników od czterech lat do dziesięciu. Dzięki szkołom sportowym młodzi zawodnicy mają możliwość trenowania w lepszych warunkach, bo szkoły mają zapewnione większe fundusze. Szkoły przeszły reorganizację, w tej chwili 15-latek może rozpocząć naukę w szkole sportowej w Szczyrku. To jest taki przedsionek kadry narodowej. Szkoły sportowe mają w pełni zabezpieczone w cyklu rocznym, czyli także w wakacje i ferie, które są okresem startowym. To swego rodzaje odciążenie klubów od wydatków na szkolenie. Szkoła w Szczyrku zabiega o to, by ściągać młodszych zawodników, to wymaga jednak rozmów na szczeblu powiatowym. To są także zalecenia ministerialne. Nieco lepiej wygląda to w Zakopanem, bo tam szkolenie rozpoczyna się wcześniej. Są zatem podstawy by sądzić, że w przyszłości nie będzie źle.

Więcej o: