Na 67. Turniej Czterech Skoczni pojechało siedmiu polskich skoczków, ale tylko dwóch z nich punktowało w każdym z czterech konkursów. Byli to tylko Dawid Kubacki i Kamil Stoch. Niespodziewanie z presją własnych oczekiwań nie poradził sobie Piotr Żyła, który był jednym z głównych kandydatów do zwycięstwa. Bardzo słabo wypadli Jakub Wolny i Stefan Hula, którzy zajęli kolejno 29. i 36. miejsce w klasyfikacji Turnieju. Bardzo źle wyglądał także Maciej Kot, któremu zaledwie raz udało się awansować do konkursu głównego. Co więcej, w Internecie pojawiły się wpisy przypominające o tym, że ostatnim Polakiem, który zaliczył tzw. antyszlema był Tomisław Tajner, który w sezonie 2001/2002 ani razu nie wszedł do konkursu Turnieju Czterech Skoczni. Kotowi udało się jednak rzutem na taśmę awansować do ostatnich zawodów w Bischofshofen. Dobrego słowa nie można powiedzieć także o zawodniku kadry B, czyli Aleksandrze Zniszczole, który dwa razy nie awansował do konkursu i nie zdobył żadnego punktu.
W poprzednich dwóch Turniejach Czterech Skoczni kadra Stefana Horngachera przyzwyczaiła do znakomitych wyników, bo przecież dwa lata temu Kamil Stoch wygrał cykl, a tuż za nim był Piotr Żyła. Co więcej, trzecie miejsce powinien zająć Maciej Kot, gdyby tylko FIS nie popełnił katastrofalnego błędu przy ocenie odległości Daniela Andre Tandego. Rok temu Stoch dołączył do klubu Svena Hannawalda (wygrał wszystkie cztery konkursy TCS), a formą błysnął też Dawid Kubacki. Niestety, okazało się, że teraz można było liczyć tylko na 28-letniego Kubackiego, a reszta drużyny była daleka od swoich optymalnych skoków. W czasie TCS zdarzył się po prostu pierwszy poważny kryzys ekipy Horngachera. Najlepiej pokazuje to łączna suma punktów zdobywanych przez polskich skoczków w tym sezonie.
Niestety, na 11 konkursów indywidualnych rozegranych w trwającym sezonie, trzy najgorsze zdarzyły nam się właśnie w Turnieju Czterech Skoczni. Zdecydowanie najgorzej wypadliśmy w Innsbrucku, w którym już wkrótce odbędą się mistrzostwa świata. Stefan Horngacher stara robić się dobrą minę do złej gry, ale szkoleniowiec prawdopodobnie sam nie wie, co jest przyczyną nagłej zmiany dyspozycji u naszych skoczków. - Piotrek w turnieju zmagał się z jakimś problemem fizjologicznym. Nie wiemy dokładnie na czym polegał, może to jakaś infekcja. Jego stan poprawił się w sobotę i niedziele skoki były już znacznie lepsze. Przed zmaganiami w Predazzo jestem dobrej myśli. Wierzę, że wróci do optymalnej formy - mówił Horngacher dziennikarzom w mix zonie o załamaniu dyspozycji Żyły.
Polska straciła także prowadzenie w klasyfikacji Pucharu Narodów i w tym momencie tracimy 11 punktów do prowadzących Niemców. Wydaje się, że Turniej uratowała tylko forma Kubackiego, bo gdyby nie było dwóch podiów Polaka, to teraz nastroje byłyby zdecydowanie gorsze.
Krótki dołek fizyczny?
Biało-czerwoni w Turnieju Czterech Skoczni (poza Kubackim) wyglądali źle motorycznie i technicznie. Polacy mieli nie tylko duże problemy w pozycji dojazdowej (jak choćby Kamil Stoch), ale dużym problemem było także odbicie, które przekładało się na mocno apatyczny lot i brak walki o odległość. Nasi po prostu spadali w drugiej fazie lotu, jak kamień rzucony w wodę. Skoczkowie wyglądali jak po ciężkim obozie przygotowawczym - brakowało siły i świeżości. To może zastanawiać, bo przecież kadrowicze Stefana Horngachera są pod stałą kontrolą, za którą jest odpowiedzialny doktor Harald Pernitsch (był również na Turnieju Czterech Skoczni). W każdym tygodniu nasi zawodnicy są badani na tzw. platformie dynamometrycznej, która sprawdza ich czas reakcji, moc wyskoku i inne parametry, które są potem porównywane przez austriackiego specjalistę. Wówczas sztab szkoleniowy otrzymuje jasny sygnał, któremu zawodnikowi należy odpuścić, a który potrzebuje dodatkowego treningu. Wydaje się jednak, że na Turnieju Czterech Skoczni coś poszło nie tak, bo przecież sam Stefan Horngacher zapowiadał, że impreza jest jedną z najważniejszych w tym sezonie.
Sezon 2018/2019 jest jednak bardzo dziwny. W czołówce Pucharu Świata próżno jest szukać skoczków o głośnych nazwiskach. W sezonie poolimpijskim mocno dołują ci, którzy w poprzedniej edycji stanowili o sile skoków i wydaje się, że niemal każdy skoczek z czołówki musi odchorować intensywny sezon. W słabej formie są Wellinger, Freitag, Forfang czy Daniel Andre Tande. Właściwie tylko Kamil Stoch utrzymuje kontakt z czołówką, bo w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata ciągle zajmuje trzecie miejsce, a w TCS do ostatniego skoku liczył się w walce o podium. W Pucharze Świata dominuje jednak Ryoyu Kobayashi, który w ostatnich konkursach nie miał z kim przegrywać. Ucieczka Japończyka jedzie jednak coraz szybciej, a peleton na razie stoi i zbiera siły. Najlepiej obrazuje to fakt, że Piotr Żyła, który ma za sobą bardzo średnie cztery konkursy (zdobył w nich zaledwie 84 punkty), nadal ma aż 118 punktów przewagi nad czwartym Karlem Geigerem. Zaraz może się jednak okazać, że losy Kryształowej Kuli rozstrzygną się w połowie stycznia, bo Kobayashi już ma ponad 500 punktów przewagi nad czwartym w klasyfikacji Geigerem. Odrobienie tego już teraz wydaje się niemożliwe. Do tego potrzebny jest wybuch jakiejś wielkiej formy i seryjne zwycięstwa.
Polaków może cieszyć to, że w czołowej dziesiątce Pucharu Świata jest aż trzech biało-czerwonych. Oprócz drugiego Żyły i trzeciego Stocha, bardzo wysokie, siódme miejsce zajmuje Dawid Kubacki. Martwić może jednak fakt, że na 1504 punkty zdobyte w indywidualnych zawodach aż 1385 zgromadziło właśnie tych trzech skoczków. Hula, Wolny i Kot mają w sumie 119 punktów, a znaczną część tego dorobku stanowią osiągnięcia Jakuba Wolnego. Stefan Horngacher musi więc zewrzeć szyki i poważnie zastanowić się nad planem na kolejne konkursy, bo do mistrzostw świata zostało mniej niż 50 dni, a Polska nie ma czwartego, pewnego skoczka do drużyny. O ile za pewnego można uznać chimerycznego Piotra Żyłę. Możemy mieć tylko nadzieję, że jest to chwilowy kryzys i już w Val di Fiemme, biało-czerwoni pokażą się z dużo lepszej strony.