Turniej Czterech Skoczni. Dawid Kubacki rewelacją turnieju. "Sporo się pozmieniało"

- Przyjmuję do wiadomości, że mam szanse na bardzo dobry wynik. I tyle. Dalej robię swoje - mówi Dawid Kubacki, który jest trzeci po połowie 67. Turnieju Czterech Skoczni. Kubacki również przed rokiem był trzeci po niemieckiej części imprezy. - Od tamtego roku sporo się pozmieniało, sporo pracy wykonałem i zebrałem sporo doświadczeń - przekonuje. W czwartek o godz. 14.00 kwalifikacje w Innsbrucku. Transmisja w Eurosporcie, relacja na żywo w Sport.pl
Zobacz wideo

Łukasz Jachimiak: Jesteś trzecim zawodnikiem Turnieju Czterech Skoczni na półmetku – swoje występy w Oberstdorfie oceniasz na piątkę, szóstkę? Zrobiłeś maksimum tego, co sobie zakładałeś, czy jeszcze masz spore rezerwy?

Dawid Kubacki: Ja bym te występy ocenił po prostu dobrze. Wykonałem tam swoją robotę, to co sobie założyłem zarówno z trenerem, jak i sam. Koncentrowałem się na tym, co chcę zrobić, trzymałem się planu. On działa całkiem dobrze. Mam świadomość tego, że zawsze może być lepiej. Mam świadomość, że to nie jest szczyt moich możliwości, że jeszcze sporo jest do wypracowania. Ale też mam świadomość, że tego się nie da zrobić jednym, dużym przeskokiem, tylko metodą małych kroczków. Próbując przeskoczyć trzy schody na raz można się czasem potknąć, więc lepiej to robić stopniowo, powoli, konsekwentnie i systematycznie. Wierzę, że to gwarantuje, że do sukcesu się dotrze.

Co konkretnie poprawiłeś, jeśli porównamy czas obecny z tym, co było na mistrzostwach Polski? Niedawno, 26 grudnia, miałeś dużą stratę do Kamila Stocha, a teraz jesteś od niego wyżej w turnieju.

- Powiem tak, jak odpowiadałem po mistrzostwach Polski: czego brakowało w moich skokach? Odległości. Teraz odległości się trochę poprawiły. W szczegóły bym się nie wdawał, to jest praca moja i trenera, zagłębianie się w szczegóły nie jest potrzebne. Tych elementów jest sporo, nie da się w skokach pracować tylko nad jednym elementem, który by gwarantował dalekie latanie. Każdy element ma swoją wagę i nad wszystkim trzeba pracować.

Trener Zbigniew Klimowski twierdzi, że stać Cię nawet na walkę z Ryoyu Kobayashim i Markusem Eisenbichlerem o wygranie Turnieju Czterech Skoczni, ale jednocześnie zaznacza, że dokładnie nie wie, jaka jest Twoja strata. Ty wiesz, ile punktów tracisz do lidera i wicelidera?

- Ja też nie wiem, jaka jest dokładnie strata. Jakaś tam jest [22,9 pkt do Kobayashiego i 20,6 pkt do Eisenbichlera - red.]. Wydaje mi się, że nie ma sensu tego liczyć na obecną chwilę. Mamy półmetek, dla mnie ważne jest skupienie się na kolejnym konkursie, na tym, co mam w nim zrobić i jak mam zrobić. Uważam, że będąc skoncentrowanym na tym, co mam do zrobienia na skoczni, zrobię to, oddam najlepszy skok, na jaki mnie w tej chwili stać. I wtedy dopiero na dole można roztrząsać czy jest wystarczająco dobrze, czy jeszcze czegoś brakuje. Kalkulacje przed konkursem nie mają większego sensu.

Obawiasz się trochę Bergisel po tym, jak rok temu właśnie w Innsbrucku miałeś najsłabszy start w turnieju, zajmując 20. miejsce? Wtedy przez dwa dni lało, a Ty po wszystkim opowiadałeś, że uciekając przed deszczem trochę za szybko przemieszczałeś się pod górę i zmęczyłeś nogi.

- Teraz to nie ma znaczenia. To się działo rok temu, teraz mamy nowy konkurs. Od tamtego roku sporo się pozmieniało, sporo pracy wykonałem i zebrałem sporo doświadczeń na różnych skoczniach.

Tyle, żeby mieć pomysł nawet na trudne warunki? Innsbruck w ostatnich latach jest najtrudniejszym miejscem turnieju. Tu leje, tu jest wyjątkowo nierówny zeskok, co bardzo utrudnia lądowania.

- Można się przygotować w taki sposób, że się idzie i robi swoje. Na warunki nie mamy wpływu, więc nie warto się zajmować czymś, czego nie możemy zmienić, bo nie mamy takiej mocy.

Czujesz, że teraz podium jest bardziej w Twoim zasięgu niż rok temu? Wtedy też przyjechałeś do Austrii jako trzeci zawodnik po połowie turnieju.

- Myślę, że jestem lepiej przygotowany, bo za mną kolejny rok startów i wyciągania z nich wniosków. Mam świadomość, że w moim zasięgu jest bardzo dobry wynik. Ale samo myślenie o tym, co by się chciało osiągnąć nie sprawi, że się to osiągnie. Praca i koncentracja – to musi być cały czas na pierwszym miejscu. Myślenie o wyniku nic dobrego nie wnosi. Przyjmuję do wiadomości fakt, że mam szanse na bardzo dobry wynik. I tyle. Dalej robię swoje, bo tylko kiedy będę robił swoje, stworzę sobie prawdziwą szansę, żeby końcowy wynik był jak najlepszy.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.