Stoch na skoczni w Bischofshofen pojawił się dopiero w drugiej serii treningowej. Podczas pierwszej jeszcze odpoczywał po trudach czwartkowych zawodów w Innsbrucku. Już tam, po efektownym zwycięstwie (drugi Daniel Andre Tande był gorszy od Polaka Az o 14,5 pkt) musiał wysłuchać wiele razy tego samego pytania, nawet jeśli ani razu nie padło ono wprost – czy zrobi to, co w długiej historii turnieju udało się dotąd tylko jednemu człowiekowi.
O Stochu dyskutują wszyscy, bo od dawna nikt nie był blisko powtórzenia wyniku Hannawalda, a nigdy nie było skoczka, który po trzech z czterech konkursów miałby aż 64,5 pkt przewagi nad wiceliderem.
Pierwszego dnia zmagań w Bischofshofen Stoch zrobił swoje. Najpierw skoczył spokojnie, luźno na 133 m w drugiej serii treningowej i skończył ją na drugim miejscu. Następnie uzyskał 130 m w kwalifikacjach, co dało mu piąte miejsce.
W konkursie faworyt spotka się w parze KO z Czechem Cestmirem Koziskiem. Ale to nieważne. Nieważne wydaje się też szukanie tych, którzy mogą pokonać Stocha. – W treningu trochę postraszył Stefan Kraft – mówili koledzy Kamila z polskiej kadry. A któryś z dziennikarzy zauważył, że to samo w kwalifikacjach zrobił Kubacki. – Ja z Dawidem nie przegrałem, to Dawid wygrał kwalifikacje – spokojnie tłumaczył Stoch. – Jestem bardzo zadowolony, bo Dawid na to zasłużył. Mam nadzieję, że jutro zrobi taką samą pracę, odda równie dobre skoki, bo naprawdę zasługuje na wiele – dodawał, wyraźnie lepiej czując się wtedy, gdy mówi o innych niż kiedy mówi o sobie.
- Moje skoki były dobre. Na dobrym poziomie. Jestem zadowolony – wyjaśniał, wyglądając na bardzo skoncentrowanego. Ciekawe czy w ogóle zauważył mgłę, o którą też był pytany. - To utrudnienie, ale tylko dla kibiców, bo nas nie widzą. Nam to nie przeszkadza - mówił. Dobrze by było, żeby aż do końca turnieju nie widział przeszkód.