LGP w Wiśle. Piotr Żyła: zostałem królem życia

- Dostałem nowe sznurówki, a papryki mam tyle, że wystarczy do końca zimy. Czyli o medale olimpijskie nie macie co się bać - mówi Piotr Żyła. Przed startem Letniej Grand Prix złoty i brązowy medalista MŚ z Lahti przekonuje, że uczy się być poważnym, dojrzałym sportowcem. Jak mu idzie? Kwalifikacje w Wiśle w czwartek o godz. 18. Relacja na żywo w Sport.pl

Łukasz Jachimiak: Szybko minął Ci czas od końca Pucharu Świata do początku Letniej Grand Prix? Stefan Horngacher chyba zadbał o to, żebyście się przez te cztery miesiące nie nudzili?

Piotr Żyła: Tak, minęło bardzo szybko. I fajnie, aktywnie.

Pod koniec zimy mówiłeś, że niby chciałbyś skakać dalej, bo jest forma i frajda, ale też przyznawałeś, że chciałbyś poleżeć na kanapie. Udało się?

- Chwila na odpoczynek była, ale dużo więcej było treningu. Nawet z rodziną nigdzie nie wyjechałem. Na szczęście żona i dzieciaki się nie złoszczą, bo zabrałem ich na zgrupowanie kadry do Hiszpanii.

Krótko po nim zaczęliście treningi na skoczni. Rok temu Stefan Horgnacher zarządził rewolucję w Waszych skokach, teraz jeszcze coś zmieniał?

- Po zimie na skoczni się tyle zmieniło, że śniegu nie ma, he, he, he.

Tak jak przed rokiem, zaczęliście od zajęć na małym obiekcie. Na K-70 trener potrafi wychwycić więcej rzeczy do doszlifowania w technice?

- Może, ale chyba ma taki plan, żebyśmy zaczynali od małej i się rozpędzali, żeby na dużej była już odczuwalna przyjemność ze skakania.

Od czwartku do soboty w Wiśle poskaczesz w roli gospodarza inauguracji LGP…

- Jestem zawodnikiem, a nie gospodarzem, he, he, he.

Przy okazji styczniowego Pucharu Świata Twój sąsiad i pierwszy trener, Jan Szturc, opowiadał mi, że mieszkańcy Wisły bardzo liczą, że po sukcesie w Turnieju Czterech Skoczni wygrasz przed nimi. Twierdził, że połowa trybun to będą ludzie, którzy Ciebie znają. Teraz i zimą, gdy Wisła będzie otwierała sezon PŚ, na pewno będzie podobnie.

- Myślę, że tak. I fajnie. Będę skakał najlepiej jak potrafię i będę walczył o najwyższe miejsce.

Na jakim poziomie teraz skaczesz? Jesteś w ciężkim treningu i nie masz świeżości, czy czujesz, że już jesteś w formie?

- Wygrywanie zawsze ma znaczenie i po to trenujemy, żeby przez cały rok skakać dobrze. Nie powinno mieć znaczenia czy to lato, czy zima. Wiadomo, że latem jest trudniej, bo treningu jest więcej i on jest inny. Zawodów jest wtedy mniej, więc mocniej się pracuje. Ale my już tak popracowaliśmy, że będziemy walczyć o jak najlepsze miejsca.

W poszczególnych startach, ale raczej nie w całym letnim cyklu, bo kiedy przyjdą dalekie wyjazdy, pewnie je opuścicie, jak w ubiegłym roku?

- To trenera trzeba pytać.

Nie rozpisał Wam planu na całe lato?

- Nie, pewnie będzie decydował na bieżąco.

Rok temu Horngacher łapał się za głowę i gratulował Ci, widząc wynik Twojego testu na platformie dynamometrycznej. Co ona pokazuje teraz?

- Te testy mamy robione cały czas, przyzwyczailiśmy się. O wyniki trzeba pytać trenera, bo ja wchodzę, robię co trzeba, a on ze sztabem to analizuje. Nie wiem, na jakim poziomie jestem według tej platformy. Nie dostaję takich informacji, a sam nie dopytuję. Wiem tylko, że jest ok.

Sprawiasz wrażenie bardzo spokojnego, innego niż po pierwszych wielkich sukcesach. Jest tak, że w 2013 roku ekscytowałeś się tym, że namieszałeś w czołówce, a teraz nie robi na Tobie wrażenia to, że na dobre stałeś się czołowym skoczkiem świata?

- A nie wiem, he, he, he. Ale w sumie chyba może tak być.

Wtedy popularność wciągnęła Cię na tyle, że w końcu naprawdę nie miałeś czasu na nic i uratowała Cię żona, zabierając Twój telefon?

- Nie, to jakieś plotki. Ale było tak, że w końcu nie odbierałem, bo już za dużo ludzi dzwoniło.

Oglądałeś swoje skoki z ostatniej zimy?

- Nie, żadnego sobie nie włączyłem. To jest historia, trzeba się szykować do kolejnego sezonu.

Naprawdę nie widziałeś, jak zdobyłeś brąz mistrzostw świata w Lahti, jak wygraliście tam złoto w drużynie albo jak poleciałeś 245,5 m w Vikersundzie?

- No dobra, jeden skok widziałem. Ten z Lahti, który dał mi brąz. Ale to nie ja go sobie włączyłem, tylko puścili mi go w szkole w Tarnowie, jak pojechałem na spotkanie zorganizowane przez Grupę Azoty, mojego sponsora. Ja się muszę skupiać na tym, co będzie, a nie co było. Tak jest dla mnie lepiej.

Na ile przeszkadzają Ci różne zobowiązania wobec sponsorów? Wystarczy wejść na Twoje konta w serwisach społecznościowych, by zobaczyć, na jakie zainteresowanie przełożyły się medale MŚ i drugie miejsce w TCS.

- Trochę tego było, ale tak mam wszystko poukładane, że teraz już nie ma nic. Mam spokój.

Utrzymasz go do zimy?

- Jak Polski Związek Narciarski coś wrzuci, to będę musiał jechać. A od siebie mam jeszcze tylko jedną rzecz, w połowie września. I na tym koniec.

Zostaniesz kimś jeszcze po Piracie z Karaibów i Spidermanie?

- Pewnie coś jeszcze będzie, Multikino ma materiał. Ale to poszło szybko, wszystko zrobiliśmy na wiosnę. Wtedy najbardziej można było sobie na takie rzeczy pozwolić.

Teraz chyba też macie trochę luzu, skoro trener pozwala Wam rozmawiać z mediami? Zimą dawał mnóstwo zakazów.

- Nie wiem czy możemy z wami rozmawiać, ale zadzwoniłeś, to gadamy, i mam nadzieję, że nie dostanę za to bury.

Często ratujesz się przed upadkami na treningach? Podobno zgłaszasz się na ochotnika do testowania nowinek, które grożą upadkami.

- Nie przewróciłem się chyba od trzech lat, daję radę.

Co nie znaczy, że nie testujecie nowych rzeczy, choć oczywiście nie znaczy to również, że wszystko co działało wyrzuciliście i znów robicie sprzętową rewolucję?

- No tak, ale my się tym wszystkim w sumie nie zajmujemy, nie myślimy o tym. To trenerzy i serwismeni cały czas działają, żebyśmy mieli jak najlepszy sprzęt. My bierzemy co dają i testujemy, a oni analizują, co jest dla nas dobre, a co złe. Tak jest fajnie, bo wiemy, że o nas dbają i możemy się koncentrować tylko na treningu i na startach.

Tak często mówisz o koncentrowaniu się tylko na swoich zadaniach, że brzmisz jak Adam Małysz, kiedy jeszcze skakał.

- Życie mnie tego nauczyło.

Piotr Żyła nie człowiek-mem, tylko poważny, dojrzały sportowiec?

- Uczę się tego cały czas.

Czyli koniec szaleństw z papryką?

- A czemu? Papryka jest bardzo smaczna i bardzo dobrze wpływa na formę.

Masz to zbadane?

- No a jak? A co?

Maciej Kot już dawno powiedział w „Przeglądzie Sportowym”, że pożartowaliście, ludzie uwierzyli i wystarczy. Ty nie chcesz wyprowadzać ludzi z błędu?

- Może Maciek sobie żartował, ale ja zawsze mówiłem całkiem poważnie. W ogóle to cała historia zaczęła się od Dawida Kubackiego, który przyniósł marynowaną paprykę, mówiąc, że taką jedzą bracia Prevcowie. No to i my jedliśmy, całkiem sporo. I ja czuję, że zadziałała.

Jako dodatkowa forma promocji na pewno. Jak duży masz jej zapas, skoro kibice wielki słój przywieźli Ci jeszcze do Planicy?

- Papryki mam tyle, że wystarczy do końca zimy. Czyli o medale olimpijskie nie macie co się bać, he, he, he.

Myślisz już czasem o Pjongczangu?

- Zdarza się pomyśleć, ale przygotowujemy się nie do Pjongczangu, tylko do całej zimy. Igrzyska będą, ale po drodze.

Z Twoją pozycją dojazdową wszystko dobrze?

- Trener wszystko kontroluje, a ja już wiem, że takich rzeczy jak wysokość dupy się z nim nie negocjuje, he, he, he.

Wróćmy jeszcze do sponsorów i kibiców – jaki najdziwniejszy prezent od nich ostatnio dostałeś?

- Wiadomo, że najwięcej dostałem papryki, trafiły się nawet paprykowe skarpetki. To znaczy z wzorem paprykowym, a nie zrobione z papryki. W końcu mam też nowe sznurówki, bo chyba ktoś się przejął, jak w Nowy Rok powiedziałem, że muszę sobie kupić.

A sedes?

- To jest prezent dziwny, ale bardzo fajny, ciepły.

I chyba zostałeś ambasadorem marki? Królem sedesów, jak ojciec Laski z komedii „Chłopaki nie płaczą”?

- Tak, tak, dokładnie. Jestem królem życia, he, he, he.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.