Skoki narciarskie. Puchar Świata w Wiśle. Łukasz Kruczek dla Sport.pl: Kamil Stoch jest najlepszym skoczkiem świata. Dla mnie to nie podlega dyskusji. Gdy on złapie rozpęd...

- Stefan Horngacher był gotowy odejść z Niemiec tylko tam, gdzie będzie miał szansę wygrywać. Polska była jedną z niewielu reprezentacji, która mu taką szansę dawała. Potrzebowaliśmy kogoś takiego, bo przestaliśmy się ze skoczkami rozwijać, tylko trwaliśmy - mówi Sport.pl Łukasz Kruczek, były trener polskiej kadry

Paweł Wilkowicz: Jak pan odbiera ostatnie sukcesy polskich skoczków? To prawda że pan był pierwszym, który Stefanowi Horngacherowi zaproponował, żeby pana zastąpił?

Łukasz Kruczek: Pomysł wyszedł od Adama Małysza, ale rzeczywiście, to ja byłem tym, który miał ze Stefanem porozmawiać. Zrobiłem to podczas ubiegłorocznych konkursów w Skandynawii. To nie była łatwa decyzja dla Stefana, odejść z Niemiec. On sam mówił, że pójdzie tylko tam, gdzie ma szansę wygrywać. I Polska była jedną z niewielu reprezentacji, w których miał taką możliwość w tamtym momencie. Dała wyzwanie, jakiego szukał.

A pan, czego wówczas szukał?

Ja chciałem już uciec od hałasu. Rozmawialiśmy wtedy długo w Oslo. Stefan dopytywał o różne szczegóły, ale znał przecież świetnie wielu naszych zawodników, bo z nimi pracował przed laty jako trener kadry juniorów. I wiele spraw z zewnątrz sam dostrzegał. Bo czasem tak jest, też tego doświadczam, że z zewnątrz wyłapuje się pewne szczegóły, które umykają, gdy się jest wewnątrz grupy. Wiedział, kogo na jakie skoki stać, widział czego komu potrzeba. Ode mnie i od sztabu dostał wszystkie informacje jakich chciał. Wyniki testów motorycznych itp.

I jak polskie skoki wyglądają dzisiaj z dystansu, z dala od hałasu? W skakaniu Kamila Stocha coś istotnego się zmieniło, czy to odświeżenie, przypomnienie tego, co było w jego najlepszych sezonach?

Kamil Stoch złapał rytm dobrych skoków. On jest najlepszym skoczkiem na świecie. Dla mnie to nie podlega dyskusji. W momencie kiedy złapie rytm, zaczyna się napędzać, łapać coraz więcej swobody. Problemy są wtedy, gdy wpadnie w jakieś turbulencje, gdy go jakieś kłopoty wytrącą z rytmu. Ale jeśli nabierze rozpędu, to już idzie. I dobrze skakał u Stefana już latem. Może jeszcze wtedy to się nie przekładało na wyniki, ale Kamil sobie budował wszystko krok po kroku. Teraz widzimy efekty. Jest skoczkiem kompletnym: świetna technika, świetne przygotowanie fizyczne, dopasowany sprzęt. Wszystko gra.

Mówi pan: Kamil jest najlepszy na świecie. Ale było o nim zawsze ciszej niż o innych: niż o Ammannie, Schlierenzauerze, Morgensternie. Mimo że wygrał już niemal wszystko co ważne. To dlatego, że nie był cudownym dzieckiem, zaczął zbierać trofea później?

Czy nie był cudownym dzieckiem, to bym polemizował. O Kamilu słyszało się od zawsze, jeszcze my z Adamem skakaliśmy, a wiedzieliśmy już, że jest taki Kamil Stoch, bardzo zdolny, świetnie poukładany technicznie. Wielka w tym zasługa Zbyszka Klimowskiego, który czuwał nad Kamilem w początkach kariery i ukształtował jego technikę. Jego dzisiejsza technika wiele od tamtej nie odbiega, to są detale. Ale na tym poziomie to detale decydują o sukcesie. Dziś siłą Kamila jest przede wszystkim wielki spokój i powtarzalność. Ani złe warunki, ani nawet upadek, jak w Innsbrucku, nie są w stanie go wytrącić z równowagi. Upadł tam nie ze swojej winy, ale to jednak zawsze jest jakieś zawirowanie. A jego to w ogóle nie wybiło z rytmu. Wrócił na górę robić swoje. Ma takie swoje widełki dobrych skoków i zawsze się w tych widełkach mieści. Tylko zazdrościć takiemu skoczkowi i stawiać go wszystkim za przykład. On jest wzorem dla innych i to pod wieloma względami.

Po wygraniu Turnieju Czterech Skoczni, po zwycięstwie na skoczni im. Adama Małysza znów zaczęły się porównania: Adam-Kamil. A jak pan to widzi?

To są skoczkowie posturą tak do siebie podobni, że przy dawnych przepisach mogli się wymieniać kombinezonami. Ale ich skakania nie da się porównać. Zmieniły się profile skoczni, zmienił się sprzęt. Każda próba ich porównania jeśli chodzi o styl wypadnie sztucznie. Wynikami już się bardzo do siebie zbliżyli.

O Adamie mówiło się, że miał niesamowite odbicie. Dziś jako przykład takiej siły wymienia się raczej Piotra Żyłę, nie Kamila. A jak z nim jest naprawdę?

Myślę, że nie ustępuje ani Adamowi ani Piotrkowi pod tym względem, a czasem bywa lepszy.

Wyniki Piotra Żyły są dla pana największym zaskoczeniem?

U niego widać największą zmianę. On inaczej dziś leci w powietrzu i to zauważam nie tylko ja, przyglądający się Polakom uważniej, ale cały świat trenerski. Piotrek inaczej dziś prowadzi narty w powietrzu i uporał się ze swoim głównym problemem: brakiem powtarzalności. Zadomowił się w czołówce światowej i skok w skok oddaje na poziomie tej czołówki.

Horngacher to był trener, który go ukształtował w wieku juniora. Powrót Austriaka do Polski to było jego marzenie.

Stefan młodego Piotrka wyciągnął do kadry juniorów. Horngacher nie zastał go w grupie, którą objął. Dostrzegł jego talent i podczas sezonu przeniósł go do swojej grupy. Piotrek wtedy pracował, jeśli dobrze pamiętam, w grupie Piotra Fijasa. Ze Stefanem zdobył srebro mistrzostw świata juniorów w drużynie. A teraz zbiera owoce ciężkiej pracy. Zrobił ostatnio naprawdę wiele, do tego doszła dojrzałość. Przyglądaliśmy mu się latem, nie było mu łatwo. Zmagał się z tymi wszystkimi zmianami, które musiał wprowadzić. Jego dobre skakanie zaczęło się dopiero gdzieś w połowie października, podczas treningów w Oberstdorfie. Tam wszystko zaczęło wreszcie funkcjonować.

A co się stało, że w pewnym momencie skończyły się sukcesy kadry pod pana ręką? Skoczkowie mówią: coś się skończyło, wypaliło. Piotr Żyła dodaje: pewnie obie strony mają w tym swój udział.

Wpadliśmy w taką sytuację trwania. Przestaliśmy na siebie reagować, wyłapywać impulsy. Ani zawodnicy już nie reagowali na to, co im mówiliśmy, ani my nie wyłapywaliśmy sygnałów od zawodników. Przestaliśmy się rozwijać. Trwaliśmy, właśnie. Ale nie warto już do tego wracać, wspólnie udało się znaleźć rozwiązanie, jest Stefan i są efekty.

Maciej Kot mówi, że jest pan pierwszy z gratulacjami, gdy coś im się uda.

Po to są gratulacje, żeby je składać tym którzy zasłużyli, prawda? Śledzę cały czas, co robią, jestem blisko, to chyba naturalne.

Jakie ma pan cele jako trener Włochów?

Odwrócić trend. Oni przez ostatnie trzy lata wypadali coraz słabiej. Było tam sporo bałaganu i organizacyjny, i wewnątrz grupy. Musiałem zacząć od zbudowania grupy. Ale jest tam jeden podstawowy problem: za mało skoczków. Jest grupa zawodników już startujących, o różnych możliwościach. Jest jeden zdolny junior. I później jest już grupka zawodników bardzo młodych, jeszcze przed wiekiem juniora. I muszę to jakoś poskładać, żeby była ciągłość. Nie jest to łatwe, bo jest przepaść między lepszymi a tym drugim garniturem. Bo to nie jest dystans jak w Polsce między kadrą A a B. Raczej jak między kadrą a którąś grupą młodzieżową. Nie jeździmy na wszystkie zawody Pucharu Świata, traktujemy go wyrywkowo, jako sprawdzian, bo najważniejszy dla nas jest Puchar Kontynentalny. Tam idzie całkiem nieźle, Sebastian Colloredo jest w dziesiątce klasyfikacji generalnej. Mamy już dwukrotnie więcej punktów niż w najlepszym dotychczas sezonie Włochów w Pucharze Kontynentalnym. Ale wiadomo, ciągnie nas do Pucharu Świata i taki sobie stawiamy cel. Jeśli nie w tym sezonie, to w kolejnym.

Kamil Stoch jest w stanie długo utrzymać ten rozpęd?

Znam Kamila, nie chcę gdybać, nie chcę pompować balonu. Ale założyłem się ze swoimi kolegami, że Kamil zdobędzie Kryształową Kulę. Ale nie wybiegajmy za daleko w przód, cieszmy się sezonem i niech to się rozwija.

Pytanie dotyczyło przede wszystkim mistrzostw świata w Lahti.

Wiemy, jakie jest Lahti, jak tam może wiać. Bardzo bym chciał, żeby złoty medal odebrał tam najlepszy zawodnik świata, a nie ten który miał najwięcej szczęścia.

Zobacz wideo

Poznajcie piekną i wysportowaną dziewczynę Macieja Kota!

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.