Skoki narciarskie. Stefan Horngacher dla Sport.pl: Patrzę w oczy Kamila Stocha i widzę szczęśliwego człowieka. Od dwóch miesięcy. A Kamil może skakać jeszcze lepiej

- Z Maćkiem Kotem rozumiemy się w lot, z Kamilem dużo rozmawiamy i szukamy kompromisów, a z Piotrkiem Żyłą jest najciekawiej bo nigdy nie wiesz co przyniesie jutro - mówi Sport.pl Stefan Horngacher trener polskiej kadry. Polacy w pierwszych tygodniach zimy wygrywali już i drużynowo - w Klingenthal - i indywidualnie, w Lillehammer, gdzie wygrał Kamil Stoch przed Maciejem Kotem. W piątek kwalifikacje w Engelbergu

Paweł Wilkowicz: Szukają pana w Polsce. Chcą ogłosić ojcem sukcesu po zwycięstwie drużyny w Klingenthal, po pierwszym i drugim miejscu Kamila Stocha i Macieja Kota w Lillehammer.

Stefan Horngacher: Pojechałem po konkursach do domu do Niemiec, ale koledzy ze sztabu dzwonili i opowiadali, że na lotnisku po powrocie było ciekawie. Pełno dziennikarzy, kamer. To jest Polska, kraj narciarskich fanatyków. W Austrii są kibice skoków, ale nie tak fanatyczni jak polscy. Austriacy kochają narty, wszystko co z nimi związane, w każdej odmianie: alpejskie, skoki, biegi. Lubią przyjść na zawody. Ale jeśli chodzi o entuzjazm w kibicowaniu, to nie ma porównania. W Polsce kibice zapewniają przeżycie ekstremalne. Tylko w Polsce, w czasach Adama Małysza, widziałem skoczka, który potrzebował ochroniarzy, żeby się przedrzeć przez tłum kibiców na treningu.

Jest pan gotowy na trochę tego szaleństwa?

To nie tylko ja zapracowałem na dobry początek sezonu. Mamy świetny zespół: Grzegorz Sobczyk, Zbigniew Klimowski, Michal Doleżal, Łukasz Gębala, Kacper Skrobot, Maciej Kreczmer. Jesteśmy drużyną, działamy jak drużyna, we wszystkim współpracujemy. Jeśli zasłużyliśmy na pochwały, to też wspólnie.

Wahał się pan, gdy pojawiła się propozycja z Polski?

Długo myślałem, czy to dobry moment, żeby zacząć wreszcie pracę jako główny trener, a nie asystent. Miałem naprawdę dobrą pracę w Niemczech. Bezpieczna posada, wszystko zorganizowane i jasno ustalone. Musiałem sobie ten ład w życiu zburzyć, a zacząć budować coś nowego. Ale przecież chciałem kiedyś być głównym trenerem, dążyłem do tego. Ostatniego lata poczułem, że jestem na to gotowy. A to, że propozycja przyszła z Polski, ułatwiło mi podjęcie decyzji. Znałem skoczków, działaczy, system z czasów, gdy pracowałem w Polsce razem z Heinzem Kuttinem (przez dwa lata, do 2006 - red.). Doszedłem do wniosku, że to będzie dobre miejsce, żeby pójść na swoje.

Polska bardzo się zmieniła przez te 10 lat?

Kraj stał się nowocześniejszy, związek narciarski stał się nowocześniejszy, skoczkowie się zmienili. Dziś młodzi polscy sportowcy są dużo bardziej otwarci, mówią dobrze po angielsku. Mam łatwiejszą pracę niż wtedy. Komunikacja jest dużo lepsza.

Maciej Kot mówi, że od pierwszego spotkania z panem poczuł, że takiego właśnie trenera szukał.

Praca z Maćkiem jest bardzo wdzięczna, bo on w lot łapie, o co mi chodzi i jeszcze potrafi to bardzo szybko wykonać na skoczni. Tak było rzeczywiście od pierwszego spotkania. Maciek był bezproblemowy: od razu zaczął skakać bardzo dobrze. W tym sezonie ma szansę potwierdzić, jak wielki ma talent. Wiedziałem, że ma, dostrzegałem to obserwując go w Pucharze Świata. Dziwiłem się, gdy znikał z PŚ.

Ale akurat jego pan nie znał tak dobrze, jest o kilka lat młodszy niż grupa którą pan prowadził 10 lat temu: Kamil Stoch, Piotr Żyła, Stefan Hula.

Raz miałem wtedy Maćka na treningu. Jechaliśmy do Szczyrbskiego Plesa i Rafał Kot (wówczas fizjoterapeuta kadry - red.) zapytał, czy byłaby możliwość, żeby poćwiczyli z nami jego synowie, Maciek i Kuba. Widać było, że Maciek jest mocny, ma talent.

Najważniejszym pańskim zadaniem w Polsce było wyciągnięcie z kryzysu Kamila Stocha. Poprzedni sezon był dla niego bardzo nieudany: ledwie trzy miejsca w czołowej dziesiątce. Nie obawiał się pan, że tutaj się sparzy?

Nie ma co ukrywać, to jest wyzwanie: mieć w ekipie skoczka wyjątkowego. Mistrza, którego ostatnie dwa lata mocno doświadczyły. Nie każdy wielki sportowiec potrafi przepracować taką sytuację: ludzie mają ogromne oczekiwania, a ty cały czas nie możesz odnaleźć tego co zgubiłeś. Może jakąś moją przewagą było to, że Kamila już znałem, wiedziałem jaki ma charakter, jaki jest jego tok myślenia.

Kamil to trochę sportowiec, trochę artysta: kruchy, wrażliwy.

Zawsze pozwalam skoczkom być sobą. Dla każdego szukam innej drogi. Maciek Kot robił wszystko tak jak obmyśliliśmy, ale już np. Piotrka Żyłę kusiło, żeby wracać do swoich starych sposobów. Wracał do swoich, potem wracał do moich, aż uwierzył, że nowe pomysły działają. Z Kamilem jest jeszcze inaczej. Dużo rozmawiamy, o wszystkim. Czuję, że on mi ufa, ja mu ufam. Każdy z nas idzie na jakieś ustępstwa, żeby wszystko było jak należy. Nie zawsze jest łatwo, ale wyjątkowy sportowiec wymaga wyjątkowej opieki. Postanowiliśmy z Kamilem, że będziemy wszystko robić spokojnie: nie za szybko, tylko krok po kroku.

Krok po kroku do - jak się okazało w Lillehammer - pierwszego od blisko dwóch lat zwycięstwa w Pucharze Świata.

Okazało się, że wybraliśmy dla Kamila dobrą drogę. Poprawił się w porównaniu do początku sezonu, i myślę, że jeszcze może w najbliższym czasie zrobić postępy. Od dwóch miesięcy, gdy patrzę w jego oczy, widzę naprawdę szczęśliwego człowieka. Chciałbym, żeby to trwało.

Trudno było w nim podtrzymać wiarę, że ta metoda małych kroków zadziała? Po konkursie w Kuusamo mówił, że ciułanie punktów to nie jest to, co mu daje szczęście.

W Kuusamo sytuacja była wyjątkowa. Pierwszy skok Kamila w nowym sezonie był tak dobry, że moim zdaniem mógł dać mu miejsce w czołowej czwórce. Ale Kamil upadł, stracił dużo punktów, spokoju, poobijał się. I to go hamowało w następnych skokach. Rozmawiałem z nim wtedy, prosiłem go o cierpliwość. Zrozumiał. W Klingenthal jego wkład w sukces drużyny był wielki, indywidualnie też był w czołówce. I wreszcie w Lillehammer mógł zapomnieć o krzywdzie z Kuusamo: za tamten jeden upadek zapłacił dużymi stratami do czołowej dziesiątki Pucharu Świata i musiał skakać w kwalifikacjach. Wygrywał je, świetnie, ale to zawsze strata energii. Po Lillehammer już nie musi się na nie nastawiać. Możemy już robić normalny trening, bez stresu. To bardzo ułatwia nam pracę.

Nad czym trzeba było z Kamilem Stochem najmocniej pracować po nieudanych sezonach?

Pracowaliśmy nad wieloma rzeczami: techniką, fizjologią, sprzętem. Cały pakiet. Czasami to były minimalne korekty, ale w całym pakiecie. Żeby przywrócić Kamilowi pewność siebie.

Od lat jest pan specjalistą od sprzętu. Wiele osób ze światka skoków mówi: Polacy ostatnio zostali tutaj z tyłu, a z Horngacherem dogonili czołówkę. To jest jedno z wytłumaczeń powrotu Polaków do dalekiego skakania?

Sprzęt zawsze był i będzie ważny. Poza tym dobiera się go indywidualnie, bo nie każdemu skoczkowi pasuje to samo. Mam duże doświadczenie, przez lata sporo eksperymentowałem z kombinezonami, butami. Dużo nad tym pracowaliśmy w polskiej kadrze, teraz mamy dobry sprzęt, ale następnego lata praca zacznie się od nowa. Każdy próbuje wycisnąć z przepisów co się da, wszystko się rozgrywa na granicy dozwolone-niedozwolone. Oczywiście żadnych szczegółów nie zdradzimy, bo nie jesteśmy głupkami. Rywale tylko na to czekają. Ale też nie można wszystkiego tłumaczyć sprzętem. Powtórzę: był cały pakiet zmian. W treningu, regeneracji, technice, sprzęcie.

Macieja Kota też pan musiał wziąć na rozmowę i poprosić o cierpliwość, gdy miejsca na podium uciekały?

Sportowcy są z zasady słabi w czekaniu. Jeśli wiedzieli, że stać ich na sukces, trudno im przyjąć do wiadomości, żeby cierpliwie czekali na następną szansę. Maćkowi cały czas mówię to samo: musimy ciężko pracować. Ciężko pracować żeby dobrze skakać latem, potem ciężko pracować, żeby dobrze skakać zimą, a potem w zimie ciężko pracować, żeby wygrywać konkursy, stawać na podium. Bo wygrywa się pracą, a nie dlatego że komuś powiało z przodu czy z tyłu. To do Maćka trafiło. Pracował bardzo pilnie. I teraz mogę mu już powiedzieć: Maciek, musisz ciężko pracować, żeby pozostać na tym poziomie.

Rzeczywiście, nie zostawiacie sobie wiele miejsca na euforię po sukcesach.

Staramy się chodzić po ziemi, sezon jest długi, zbliża się Turniej Czterech Skoczni, potem mistrzostwa świata, będzie dużo zawodów w lotach. Jest się gdzie zmęczyć, jest co robić, a my mamy ambicję, by formę utrzymać do końca sezonu. Nie tylko utrzymać, ale się poprawiać. Na przykład Piotrek Żyła może być moim zdaniem tak samo mocny jak Kamil czy Maciek. Tylko trzeba dać mu czas, bo w jego skakaniu zmienialiśmy najwięcej. Z Piotrkiem pracuje się najciekawiej. Bo nigdy nie wiesz co przyniesie jutro. Wiem, wszyscy go za to kochamy. Ale musi się nauczyć traktować to bardziej profesjonalnie. Nie może w jednym skoku dawać sto procent, a w drugim trzydzieści. Ale pracuje nad tym. Stara się być powtarzalny. Może na Lahti będzie gotowy. To jest jeden z moich celów na ten sezon: zdążyć do Lahti wyszykować dobrą formę Piotrka.

A co pana zadowoli w mistrzostwach świata?

Jeśli będzie medal, będę zadowolony. Jeśli będą dwa medale - naprawdę szczęśliwy. Poziom konkursów na początku sezonu jest bardzo wysoki. Domen Prevc skacze dziwnym stylem, ale bardzo daleko. Niewiarygodnie mocni są Daniel Andre Tande i Stefan Kraft. Ta trójka jest w tak dobrej formie, że trzeba czegoś wyjątkowego, by się przedrzeć przed nich. Oni na razie są głównymi faworytami każdego konkursu. Przed nami jeszcze trochę pracy, by być na ich poziomie. Do tego wracają do formy Peter Prevc i Severin Freund. Ale uważam, że my będziemy coraz mocniejsi. Lubię Lahti, byłem tam mistrzem świata z drużyną, mam mnóstwo wspomnień, zawsze dobrze tam skakałem. Nasi chłopcy też mają takie odczucia, zwłaszcza Kamil (Stoch w 2014 był w Lahti pierwszy i trzeci, a drużyna dwa razy stawała na podium PŚ).

Turniej Czterech Skoczni jest dla pana ważny? W ostatnich latach zdarzało się, że akurat w TCS przychodził lekki dołek formy polskich skoczków.

Oczywiście że jest ważny. To jedna z głównych atrakcji zimy. Chciałoby się mieć w nim skoczka na podium. Oczywiście mistrzostwa świata pozostają ważniejsze, ale skoro tak dobrze popracowaliśmy latem, tak dobrze zaczęliśmy sezon, to dlaczego nie mielibyśmy mierzyć również w Turniej.

Da się utrzymać tak wysoki poziom przez cały sezon?

Myślę, że stworzyliśmy dobry system pracy nad przygotowaniem skoczków: fizycznym i psychologicznym. Jeśli się nie zdarzą choroby ani kontuzje, wystarczy im rozpędu by do końca sezonu skakać na wysokim poziomie. Ale ponieważ zawsze coś może się zepsuć, to kontrolujemy co się da, regularnie robimy testy. To nasz pierwszy wspólny sezon i jestem bardzo ciekawy, czy nasz plan się sprawdzi. Podtrzymywanie formy to poważne wyzwanie, ale kto w Pucharze Świata przed nim nie stoi?

Zobacz wideo

Ciesz się z powrotu zimy! Wracają piękne sportsmenki! [ZDJĘCIA]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.