PŚ w Zakopanem. Kamil Stoch. Magicznie zakręcony skoczek

- Myślenie nie jest moją najmocniejszą stroną - żartował Kamil Stoch z uśmiechem od ucha do ucha jak naprawdę szczęśliwy człowiek. Polak wygrał kwalifikacje do niedzielnego konkursu w Zakopanem przed kolegą z kadry Stefanem Hulą.

- Ja nie jestem od myślenia, ale od roboty. W tym jestem lepszy - powiedział dwukrotny mistrz igrzysk z Soczi, gdy zapytano go: "jak pan myśli, o jakie miejsce jesteście w stanie powalczyć jutro w drużynie". Stoch nie lubi takich dywagacji, jego sposób na mentalne przygotowanie do zawodów polega na skupianiu się na skoku, na poprawnym wykonaniu każdego elementu, by efekt był satysfakcjonujący. Bez zastanawiania się nad wynikiem, czy miejscem, które zajmie.

I w ten sam enigmatyczny sposób lider kadry wypowiadał się pod Wielką Krokwią. - Wiem, że to brzmi dla was czasem jak masło maślane, ale ja naprawdę nie mogę myśleć o miejscu w konkursie. Taki wypracowałem styl pracy i to mi służy. Nie dało się jednak ukryć, że po słabym starcie sezonu, konkursach po których był przegrany, lub ciężko pobity, wreszcie poczuł moc. Ta moc miała przyjść właśnie w Zakopanem, miejscu, które polscy skoczkowie nazywają magicznym. Na Wielkiej Krokwi - ich skoczni, w ich domu. I moc przyszła, przynajmniej w kwalifikacjach.

- Znów mógł się pan dziś poczuć jak zwycięzca. No, jak prawie zwycięzca - zagadnął jeden z dziennikarzy.

- A dlaczego prawie? - roześmiał się Stoch. - Bo to tylko kwalifikacje - usłyszał w odpowiedzi.

Stoch wie jednak swoje. Uważa, że cała praca, którą dotąd wykonywał i która zdawała się iść na marne, nagle poskutkowała, przyniosła efekt. Że rozsypane puzzle, składające się na jego skok, nagle znów zaczęły do siebie pasować. Bo wszystkie jego skoki piątkowe były świetne. W pierwszej serii treningowej był trzeci, drugą wygrał razem z Hulą. Wreszcie w kwalifikacjach pofrunął najdalej, oddając skok ocierający się o perfekcję.

- Dziwne te skoki są: czasem głupie, a czasem piękne. Człowiek tyra, haruje, daje z siebie wszystko i tygodniami, miesiącami bez efektu. A potem nagle wszystko zaskakuje w jednej chwili. I jest dobrze, zaczynasz czuć się mocny i z każdym skokiem pewniejszy.

Po przegranych kwalifikacjach MŚ w lotach na Kulm Stoch był na siebie wściekły. Ale wytrwał w niedoli, nie rzucił wszystkiego i nie wrócił do domu, ale przeanalizował dotkliwą porażkę i postanowił dać sobie szansę w konkursie drużynowym. Dwa loty poza granicę 200 m go odbudowały. - Dobrze, że wytrwałem. Już po skokach na Kulm czułem, że na Wielkiej Krokwi będzie dobrze - opowiadał.

Ale magia Zakopanego nie zadziałała tylko na Stocha. Także na jego kolegów. - Nie wiem, które miejsce jutro zajmie drużyna, ale jak będziemy skakać tak jak dziś, to przeżyjemy z naszymi kibicami wspaniały wieczór - mówił lider kadry.

Stoch, przez ostatnie tygodnie przygaszony, zdezorientowany, jak człowiek który dróg wyjścia z kryzysu szuka po omacku, w piątek wyglądał na odmienionego. Energiczny, pełen werwy. Zanim wyszedł porozmawiać z dziennikarzami pobiegł spotkać się z chłopcami trenującymi w jego klubie. Rozdał im autografy, pozował do zdjęć, był jak nakręcony. Towarzyszyła mu żona, też emanująca dobrych humorem. - Skąd taki przypływ energii? - Zakopane. Proszę spojrzeć na tych ludzi dookoła. Oni dają nam moc. Oni tworzą magię tych konkursów, z której my, szare myszki na skoczni czerpiemy - mówił dwukrotny mistrz igrzysk.

- A może Puchar Świata powinien zaczynać się w Zakopanem? - zapytał ktoś Stocha, który zwykle słabo wchodzi w sezon i dopiero w drugiej jego części się rozkręca. - Dla mnie na Wielkiej Krokwi można by rozegrać z 10 konkursów - odparł. I znów się zaśmiał, szczerze, wesoło, jakby wszystko co złe było już za nim.

Zobacz wideo

Pięć najważniejszych momentów Pucharu Świata w Zakopanem. W rolach głównych Adam Małysz, Kamil Stoch, ale też... Wolfgang Loitzl [FOTOSTORY]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.