Latawiec, depresja i klimat paranoi, czyli skoki to też sport afer i teorii spiskowych

Z sezonu na sezon przepisy w skokach są coraz bardziej restrykcyjne. Tej zimy zaczęto mierzyć kombinezony bezpośrednio przed próbą. By zrozumieć narastającą opresję i piętrzące się przepisy, trzeba prześledzić listę największych ?kantów? w skokach.

Florian "Latawiec" Liegl

Jeden z najwyższych skoczków w historii pojawił się i zniknął. W 2003 roku skakał świetnie i wygrywał (m.in. loty w Kulm), by już w 2007, w wieku 24 lat, ostatecznie skończyć karierę. Oficjalny powód: kłopoty ze zdrowiem i brak motywacji.

Sukcesy Austriaka - być może krzywdząco - zaczęto przypisywać kombinezonowi. Mierzący 194 cm mógł według ówczesnych przepisów opuścić krok niemal do kolan, tworząc tym samym ogromną - w porównaniu do innych - powierzchnię nośną.

- Sprytnie wykorzystali lukę w przepisach i zrobili z Liegla "latawiec". Problem? Producent tych cudownych kombinezonów udostępnia je tylko Austriakom. Dlatego powinny zostać po prostu zabronione. Szanse nie są równe - mówił w 2003 roku Jan Erik Aalbu z norweskiego związku narciarskiego.

- To nie są żadne "cudowne" kombinezony. Firma Schneider współpracuje z nami od 3-4 lat - odpowiadał Stefan Horngahern, ówczesny asystent trenera austriackich skoczków.

Tych tłumaczeń nie przyjmowano. Konflikt narastał. Norwegowie grozili nawet strajkiem. - Warunki muszą być równe dla wszystkich. Inaczej zawody nie maja sensu. Jeżeli tak się nie stanie to po prostu na znak protestu nie będziemy skakać - mówił Sigurd Pettersen, gwiazda skoków z początku XXI wieku.

I dopięli swego. Sprawa Liegla była jedną z tych, która rozpoczęła falę zaostrzania przepisów w skokach. Ściśle zunifikowano kombinezony, stroje zaczęto szyć z tego samego materiału, określono grubość szwów oraz wolne przestrzenie pomiędzy ciałem a materiałem. Pomiary kombinezonów miały być wykonywane wyrywkowo, w dowolnym punkcie na skoczni.

Ale przepisy szybko zaczęto obchodzić. Niemal każdego roku pojawiały się informacje o coraz bardziej cwaniackich próbach ominięcia przepisów. W ostatnim sezonie zarzut poszedł w stronę tych, którzy okazują radość nawet wtedy, gdy skok był kiepski. M.in. chodziło o Andersa Jacobsena.

Jego sekretem była jednoczęściowa bielizna, która jak rzep przyczepiała się do kombinezonu. Można było dowolnie go układać, zwiększając powierzchnię nośną. Energiczne ruchy po skoku odczepiały od siebie obie powierzchnie. W ten sposób unikało się dyskwalifikacji. - To było niegodne sportowca - stwierdził Sepp Gratzer, który kontroluje zawodników. Jacobsen przeprosił.

Nie udało się również zapanować nad problemem z producentami kombinezonów, którzy preferują konkretne związki narciarskie. W tym przypadku - najbogatsze. Wywiad z Maciejem Kotem przeprowadzony dwanaście lat po sprawie Liegla zdaje się to potwierdzać. - Niemcy, Austriacy i Szwajcarzy oglądają sobie wszystko w fabrykach i wybierają to, co im się najbardziej podoba. Dopiero później to, co zostaje, producenci przedstawiają w ofercie innym krajom, m.in. nam. Nie ma równości. A przecież kupić gdzieś musimy...

Głód, depresja i anoreksja

Choć sprawa nie dotyczy bezpośrednio sprzętu, niemiecka afera związana z głodzeniem zawodników, była czymś, co zapoczątkowało kolejną rewolucję w skokach. Rozpoczęły ją wyznania Franka Loefflera i Svena Hannwalda.

- To był permanentny terror. Wolfgang Steiert, ówczesny trener, patrzył tylko na wagę, a nie na osiągnięcia. Chciałem z nim porozmawiać, ale mnie zbywał - mówił Loeffler. Według zeznań ex-skoczka przed zawodnikami stał wybór: albo ostrzejsza dieta, albo groźba utraty miejsca w drużynie.

Niemiecki związek bronił się tym, że zeznania Loefflera są rewanżem frustrata wyrzuconego z kadry. Skoczek kilka miesięcy wcześniej miał wylecieć za imprezowanie.

Choć nikt oficjalnie nie potwierdził zarzutów Loefllera, o tym, że coś mogło być na rzeczy świadczyły problemy z wagą Svena Hannawalda. Skoczek głodził się czując nieustającą presję dość specyficznego środowiska. Pośrednią konsekwencją zaburzeń odżywiania była depresja, bezpośrednią - anoreksja.

FIS powiedziało stop chorobliwemu odchudzaniu. Od sezonu 2004/2005 wszyscy zawodnicy musieli przyzwyczaić się do kolejnych pomiarów. Zgodnie ze wspomnianą regułą, BMI (wskaźnik masy ciała do wzrostu skoczka) mogła minimalnie wynosić 20,0. Zawodnicy ważeni byli w kombinezonie i w butach.

Środowisko miało obawy, bo BMI wrzucało wszystkich do jednego worka i nie uwzględniało różnic w budowie ciała. Przepisy ostatecznie się sprawdziły i funkcjonują do dziś.

Klimat paranoi

- Austriacy zawsze kombinowali. W sezonie 2002/03 wymyślili paski w nogawkach, które przed skokiem naciągały kombinezony. Do teraz mają ogromną przewagę. Uciekli światu, ale przede wszystkim sprzętowo - mówił w 2010 Łukasz Kruczek w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej"

Trener reprezentacji Polski otwarcie przyznał, że reprezentacje wzajemnie się podglądają, nagrywają każdy ruch i analizują. Wszystko po to, by albo wypatrzeć coś nowego, albo znaleźć "haka" na rywala, szantażować go lub donieść do FIS.

Igrzyska w Vancouver w 2010. Dominujący wówczas w skokach Austriacy poczuli się zagrożeni eksplozją formy Simona Ammanna. I zaczęli spiskować.

- Nasz oficer prasowy Florian Kotlaba robił zdjęcia wiązań Simona Ammanna już pierwszego dnia treningów przed konkursem na normalnej skoczni. Wydają się one podejrzane - taki komunikat na łamach "Bildu" wydał austriacki związek.

- Chodzi o przekonstruowane wiązania. Szwajcarom zależało, by łączenie między nartą a butem było jak najdłuższe. Powoduje to korzystniejsze, bardziej płaskie, ułożenie nart w locie. Lepiej i łatwiej można je kontrolować zawodnikowi - tłumaczył na łamach skjumping.pl trener kadry polskich skoczków Łukasz Kruczek.

Austriacy wszystkimi sposobami próbowali wpłynąć na Szwajcarów, by ci zrezygnowali z wiązań podczas konkursu olimpijskiego. Pod groźbą złożenia oficjalnego protestu. Nie udało się, Amman zdobył złoty medal, a FIS odrzucił grubymi nićmi szyte zarzuty.

- Chodziło o zdekoncentrowanie Simona Ammanna. Austriacy widzieli, że nie mają szans, dlatego próbowali mącić - mówił skoczek Andreas Kuttel. Jego zdanie podzielało jeszcze kilka innych osób ze środowiska.

Klimat paranoi trwa. W 2014 roku innowacyjne wiązania wprowadzili Polacy. Szkopuł w tym, że mieli pewności czy one cokolwiek wnoszą. - Teraz tego rozwiązania używają już chyba wszyscy, choć tak naprawdę największą korzyścią była nasza przewaga psychologiczna. Nie wiem czy to rozwiązanie dawało chociaż z pół metra - mówił Maciej Kot.

Hipsterskie skoki narciarskie, czyli narty zjazdowe na "Planicy", udana podróbka Wielkiej Krokwi. Najlepsze amatorskie skocznie

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.