PŚ w skokach. Wąsowicz: eksperyment się nie udał

- W środę widziałem się z Piotrkiem Żyłą. Zapytałem co się dzieje, a on wzruszył ramionami i szczerze odpowiedział, że nie bardzo wie i nie bardzo wierzy - mówi wiceprezes Polskiego Związku Narciarskiego, Andrzej Wąsowicz przed konkursami w Niżnym Tagile. W Rosji Polskę będzie reprezentować ta sama siódemka, która słabo spisała się w Lillehammer. - Jestem zaskoczony składem - mówi Wąsowicz i tłumaczy, dlaczego słabo skaczą nasi skoczkowie, a bardzo dobrze kombinatorzy norwescy. W piątek o godz. 15 kwalifikacje. Relacja na żywo w Sport.pl

Łukasz Jachimiak: W niedzielę w Lillehammer z siedmiu Polaków punktował tylko Stefan Hula, ale po wtorkowym treningu w Zakopanem Łukasz Kruczek powiedział: "jeśli zawodnicy tak będą skakali w zawodach pucharowych, to nie musimy się kompletnie niczym martwić". Pan się nie martwi tym, że w konkursach jednak nie skaczą tak, jak w treningach na Wielkiej Krokwi?

Andrzej Wąsowicz, wiceprezes Polskiego Związku Narciarskiego: Tyle lat jestem przy skokach, że pewne rzeczy rozumiem. Oczywiście to naturalne, że jesteśmy zaniepokojeni sytuacją po pierwszych konkursach, ale - na litość boską - nasi zawodnicy nie zapomnieli, jak się skacze.

To dlaczego wyglądają tak, jakby właśnie zapomnieli?

- Moim zdaniem za długo trenowali na igielicie, za późno zaczęli się przestawiać z torów porcelanowych na lodowe. Na jednych i drugich warunki są zupełnie różne, inaczej odczuwa się prędkość, inaczej dojeżdża się do progu. W trenerskim żargonie mówi się, że teraz chłopakom wyjeżdżają nogi. Najlepiej było to widać w przypadku Kamila Stocha, w tym jego niefortunnym skoku konkursowym w niedzielę. On nie jest bez formy, godzinę wcześniej skoczył bardzo dobrze w kwalifikacjach. Problemem jest brak oskakania w zimowych warunkach i ten problem z biegiem czasu będzie znikać. Skocznie rosyjskie są dla nas przyjazne, myślę, że w Niżnym Tagile będzie już prawdziwy przełom. I to naprawdę nie są tylko pobożne życzenia. Naszą kadrę stać na dobre wyniki.

W Niżnym Tagile na sobotę i niedzielę zapowiadany jest mocno wiejący wiatr - czy nie lepiej byłoby, gdyby część zawodników została w kraju i spokojnie pracowała w Zakopanem?

- Musimy startować w Pucharze Świata, trzeba zaznaczać swoją obecność. Czy takim szerokim składem? Decyzja należy do sztabu szkoleniowego, my jako działacze, nigdy nie wtrącamy się w sprawy personalne. Tylko jeśli ktoś mnie pyta, na kogo bym postawił, to mówię.

Zaraz po niedzielnym konkursie w Lillehammer prezes Apoloniusz Tajner w studiu TVP dawał do zrozumienia, że jego zdaniem dojdzie do zmian w kadrze na Niżny Tagił, tymczasem do Rosji jedzie ta sama "siódemka". Nie mówię, że wymienić należałoby wszystkich, ale nie jesteście zaskoczeni, że jadą Piotr Żyła i Dawid Kubacki, którzy po dobrym lecie teraz nie potrafią kwalifikować się do drugiej serii?

- Powiem szczerze - jestem zaskoczony składem. W niedzielę byłem pozytywnie zaskoczony 10. miejscem Stefana Huly, ale ogólnie czułem rozczarowanie. Rozumiem, że ludzie oglądając skoki stają się nerwowi. Raz, że nasi spisują się słabo, o czym trzeba otwarcie mówić, dwa - przez wiatr konkursy stają się nieciekawe. Chociaż w niedzielę z pogodą było już nieźle i gdyby wtedy nasi zaprezentowali przyzwoity poziom, zapomnielibyśmy o Kuusamo, gdzie wiatr zupełnie nie dał poskakać.

Wróćmy do torów porcelanowych i lodowych, do skakania na igielicie i na śniegu. Nasza kadra weszła w sezon z mniejszą liczbą skoków oddanych w warunkach zimowych niż kadry Norwegów, Niemców czy Słoweńców?

- Tak, dobrych treningów na śniegu bardzo nam trzeba. Wiem ze swoich źródeł, że Słoweńcy trenowali na śniegu w Austrii, że Norwegowie mieli gotową skocznię w Lillehammer, a trenowali też w fińskim Rovaniemi i to już od początku listopada. Każdy gdzieś jednak chociaż po te kilkanaście skoków wykonał. A to duża różnica, gdy jeden podchodząc do pierwszego startu ma ich kilkanaście, a drugi prawie wcale.

Polacy do Austrii, Norwegii albo Finlandii nie mogli pojechać? Miejscowi nie udostępniliby nam swoich skoczni?

- Został wykonany eksperyment, który nie do końca się sprawdził. Nie można mówić, że nas by gdzieś nie wpuścili. Trenerzy wybrali inny system przygotowań, przyjęli inne założenia. Nasi kombinatorzy norwescy w połowie listopada pojechali na zgrupowanie do Skandynawii i teraz dwóch punktuje w Pucharze Świata, bazując głównie na świetnym skakaniu. U nich widać progres. Znakomicie skaczą, bo - jak mi mówił Jasiu Szturc - oddali tam po 30 skoków treningowych.

Warto słuchać doświadczonych trenerów.

- Zawsze.

Kiedy w ubiegłym sezonie naszym skoczkom nie szło, pojawił się pomysł włączenia do sztabu szkoleniowego kogoś z doświadczeniem, autorytetem. Mówił mi pan, że wiosną będziecie o tym myśleć - dlaczego nikt do kadry nie dołączył?

- Kibice mają prawo oczekiwać zmian, ale my zupełnie o tym nie myślimy. Nawet nie określamy sobie ram czasowych, w jakich kadra musi osiągnąć konkretne wyniki, żeby nie doszło do rozmów o jej przyszłości. Już trzy albo i cztery razy przeżywaliśmy trudny czas z Łukaszem Kruczkiem i zawsze w końcu wszystko wracało do normy, a kibice stawali za nim murem. Obaj z prezesem Tajnerem jesteśmy cierpliwi, bo wiemy, że ten zespół robi dobrą robotę. A na rynku nie bardzo widać ludzi, którzy mogliby dołączyć, wzbogacić sztab.

Z Hannu Lepistoe, o którym pan wspominał, nie rozmawialiście?

- Był miesiąc temu w Wiśle z Jannem Ahonenem. Pięknie go przyjęliśmy, Finowie byli bardzo zaskoczeni, że aż tak. Hannu rozmawiał z Adamem Małyszem, mówił i jemu, i nam wszystkim, że tej zimy będziemy zajmować czołowe lokaty w Pucharze Świata. Łukasz Kruczek z Hannu jest w stałym kontakcie, oni się konsultują.

W związkowych gabinetach padło choć raz nazwisko Pointner? Po rozstaniu z kadrą Austrii podjął się pracy z Bułgarem Władimirem Zografskim, więc pewnie dla nas też byłby osiągalny?

- Jego charakter nie pasuje do naszych zawodników. Aleksa znam dobrze, każdy, kto jest przy skokach, widział wiele nie do końca przemyślanych zachowań Pointnera. On odszedł od Austriaków, bo nie chcieli z nim pracować zawodnicy. Gregor Schlierenzauer powiedział to wprost. Oczywiście trener twierdzi, że konflikt miał ze związkiem, a nie z zawodnikami, ale czy jakiś trener przyzna, że nie dogaduje się z podopiecznymi? W ten sposób przyznałby się do porażki. Generalnie nie było tak, że mocno kogoś szukaliśmy. Poprzedni sezon był trudny, a ten zapowiada się spokojnie. Nie mamy ani igrzysk, ani mistrzostw świata, są jedynie loty i Turniej Czterech Skoczni.

Nie chce pan chyba powiedzieć, że ten sezon można spisać na straty, że nic by się nie stało, gdyby nasi zawodnicy do końca skakali tak, jak teraz?

- Chcę uspokoić kibiców - my naprawdę jesteśmy przekonani, że sytuacja wróci do normy, że znów będziemy się liczyć. Pracuję w skokach od 30 lat, widziałem trudniejsze momenty, które mijały, były większe problemy, które rozwiązywaliśmy.

Proszę o wskazanie ostatniego takiego przypadku.

- Ubiegły sezon. Też źle weszliśmy w sezon, a było jeszcze trudniej, bo kontuzję miał Kamil. Pamiętam, jak się cieszyłem, kiedy zaraz po powrocie do zdrowia on przyjechał z żoną, doktorem Winiarskim i Łukaszem Kruczkiem na skocznię w Wiśle, oddał pierwsze trzy próby, a my patrzyliśmy na to wszystko z niepokojem. Wrócił, od razu miał dobre wyniki. I chociaż indywidualnie medalu MŚ w Falun nie wywalczył, to brązem w drużynie obronił się razem z chłopakami. Teraz oni też się obronią.

Czego w ten weekend spodziewa się po naszej siódemce?

- W środę widziałem się z Piotrkiem Żyłą. Zapytałem co się dzieje, a on wzruszył ramionami i szczerze odpowiedział, że nie bardzo wie i nie bardzo wierzy. Za to ja wierzę, że skoro już się odblokował Hula i bardzo spokojnie skacze, to jeszcze dwóch-trzech w ten weekend do niego dołączy.

Kto konkretnie?

- Najmniej powinniśmy się martwić o Kamila. Stoch jest w niezłej formie, ma duże doświadczenie, nie będzie się przejmował wypadkiem przy pracy z Lillehammer. Tam przejechał próg, ale on już w najbliższym czasie odpali. Piotrkowi mówiłem, że nie może myśleć "znowu nie wyszło", tylko "tym razem wyjdzie". On musi dać sobie chwilę. Najbardziej liczyłem na Maćka Kota i Dawida Kubackiego. Potwierdzam słowa prezesa Tajnera i Rafała Kota - oni wszyscy świetnie skakali na igielicie. Widziałem to codziennie. Im brakuje jakiegoś bardzo drobnego elementu. Jak go znajdą, to będzie dobrze.

Wierzy pan, że Kubacki może skakać jak Kenneth Gangnes? Latem obaj odnieśli swoje pierwsze zwycięstwa w Grand Prix, teraz Polak jest bez punktów, a Norweg po drugim i pierwszym miejscu w Lillehammer awansował na pozycję wicelidera Pucharu Świata.

- To są właśnie całe skoki, taki ich urok. Może przyjść czas, że z Kubackim i Gangesem będzie odwrotnie.

Obserwuj @LukaszJachimiak

Czy przygotowałeś się do sezonu skoków narciarskich? [QUIZ]

Więcej o:
Copyright © Agora SA