Andrzej Wąsowicz, wiceprezes Polskiego Związku Narciarskiego: Tyle lat jestem przy skokach, że pewne rzeczy rozumiem. Oczywiście to naturalne, że jesteśmy zaniepokojeni sytuacją po pierwszych konkursach, ale - na litość boską - nasi zawodnicy nie zapomnieli, jak się skacze.
- Moim zdaniem za długo trenowali na igielicie, za późno zaczęli się przestawiać z torów porcelanowych na lodowe. Na jednych i drugich warunki są zupełnie różne, inaczej odczuwa się prędkość, inaczej dojeżdża się do progu. W trenerskim żargonie mówi się, że teraz chłopakom wyjeżdżają nogi. Najlepiej było to widać w przypadku Kamila Stocha, w tym jego niefortunnym skoku konkursowym w niedzielę. On nie jest bez formy, godzinę wcześniej skoczył bardzo dobrze w kwalifikacjach. Problemem jest brak oskakania w zimowych warunkach i ten problem z biegiem czasu będzie znikać. Skocznie rosyjskie są dla nas przyjazne, myślę, że w Niżnym Tagile będzie już prawdziwy przełom. I to naprawdę nie są tylko pobożne życzenia. Naszą kadrę stać na dobre wyniki.
- Musimy startować w Pucharze Świata, trzeba zaznaczać swoją obecność. Czy takim szerokim składem? Decyzja należy do sztabu szkoleniowego, my jako działacze, nigdy nie wtrącamy się w sprawy personalne. Tylko jeśli ktoś mnie pyta, na kogo bym postawił, to mówię.
- Powiem szczerze - jestem zaskoczony składem. W niedzielę byłem pozytywnie zaskoczony 10. miejscem Stefana Huly, ale ogólnie czułem rozczarowanie. Rozumiem, że ludzie oglądając skoki stają się nerwowi. Raz, że nasi spisują się słabo, o czym trzeba otwarcie mówić, dwa - przez wiatr konkursy stają się nieciekawe. Chociaż w niedzielę z pogodą było już nieźle i gdyby wtedy nasi zaprezentowali przyzwoity poziom, zapomnielibyśmy o Kuusamo, gdzie wiatr zupełnie nie dał poskakać.
- Tak, dobrych treningów na śniegu bardzo nam trzeba. Wiem ze swoich źródeł, że Słoweńcy trenowali na śniegu w Austrii, że Norwegowie mieli gotową skocznię w Lillehammer, a trenowali też w fińskim Rovaniemi i to już od początku listopada. Każdy gdzieś jednak chociaż po te kilkanaście skoków wykonał. A to duża różnica, gdy jeden podchodząc do pierwszego startu ma ich kilkanaście, a drugi prawie wcale.
- Został wykonany eksperyment, który nie do końca się sprawdził. Nie można mówić, że nas by gdzieś nie wpuścili. Trenerzy wybrali inny system przygotowań, przyjęli inne założenia. Nasi kombinatorzy norwescy w połowie listopada pojechali na zgrupowanie do Skandynawii i teraz dwóch punktuje w Pucharze Świata, bazując głównie na świetnym skakaniu. U nich widać progres. Znakomicie skaczą, bo - jak mi mówił Jasiu Szturc - oddali tam po 30 skoków treningowych.
- Zawsze.
- Kibice mają prawo oczekiwać zmian, ale my zupełnie o tym nie myślimy. Nawet nie określamy sobie ram czasowych, w jakich kadra musi osiągnąć konkretne wyniki, żeby nie doszło do rozmów o jej przyszłości. Już trzy albo i cztery razy przeżywaliśmy trudny czas z Łukaszem Kruczkiem i zawsze w końcu wszystko wracało do normy, a kibice stawali za nim murem. Obaj z prezesem Tajnerem jesteśmy cierpliwi, bo wiemy, że ten zespół robi dobrą robotę. A na rynku nie bardzo widać ludzi, którzy mogliby dołączyć, wzbogacić sztab.
- Był miesiąc temu w Wiśle z Jannem Ahonenem. Pięknie go przyjęliśmy, Finowie byli bardzo zaskoczeni, że aż tak. Hannu rozmawiał z Adamem Małyszem, mówił i jemu, i nam wszystkim, że tej zimy będziemy zajmować czołowe lokaty w Pucharze Świata. Łukasz Kruczek z Hannu jest w stałym kontakcie, oni się konsultują.
- Jego charakter nie pasuje do naszych zawodników. Aleksa znam dobrze, każdy, kto jest przy skokach, widział wiele nie do końca przemyślanych zachowań Pointnera. On odszedł od Austriaków, bo nie chcieli z nim pracować zawodnicy. Gregor Schlierenzauer powiedział to wprost. Oczywiście trener twierdzi, że konflikt miał ze związkiem, a nie z zawodnikami, ale czy jakiś trener przyzna, że nie dogaduje się z podopiecznymi? W ten sposób przyznałby się do porażki. Generalnie nie było tak, że mocno kogoś szukaliśmy. Poprzedni sezon był trudny, a ten zapowiada się spokojnie. Nie mamy ani igrzysk, ani mistrzostw świata, są jedynie loty i Turniej Czterech Skoczni.
- Chcę uspokoić kibiców - my naprawdę jesteśmy przekonani, że sytuacja wróci do normy, że znów będziemy się liczyć. Pracuję w skokach od 30 lat, widziałem trudniejsze momenty, które mijały, były większe problemy, które rozwiązywaliśmy.
- Ubiegły sezon. Też źle weszliśmy w sezon, a było jeszcze trudniej, bo kontuzję miał Kamil. Pamiętam, jak się cieszyłem, kiedy zaraz po powrocie do zdrowia on przyjechał z żoną, doktorem Winiarskim i Łukaszem Kruczkiem na skocznię w Wiśle, oddał pierwsze trzy próby, a my patrzyliśmy na to wszystko z niepokojem. Wrócił, od razu miał dobre wyniki. I chociaż indywidualnie medalu MŚ w Falun nie wywalczył, to brązem w drużynie obronił się razem z chłopakami. Teraz oni też się obronią.
- W środę widziałem się z Piotrkiem Żyłą. Zapytałem co się dzieje, a on wzruszył ramionami i szczerze odpowiedział, że nie bardzo wie i nie bardzo wierzy. Za to ja wierzę, że skoro już się odblokował Hula i bardzo spokojnie skacze, to jeszcze dwóch-trzech w ten weekend do niego dołączy.
- Najmniej powinniśmy się martwić o Kamila. Stoch jest w niezłej formie, ma duże doświadczenie, nie będzie się przejmował wypadkiem przy pracy z Lillehammer. Tam przejechał próg, ale on już w najbliższym czasie odpali. Piotrkowi mówiłem, że nie może myśleć "znowu nie wyszło", tylko "tym razem wyjdzie". On musi dać sobie chwilę. Najbardziej liczyłem na Maćka Kota i Dawida Kubackiego. Potwierdzam słowa prezesa Tajnera i Rafała Kota - oni wszyscy świetnie skakali na igielicie. Widziałem to codziennie. Im brakuje jakiegoś bardzo drobnego elementu. Jak go znajdą, to będzie dobrze.
- To są właśnie całe skoki, taki ich urok. Może przyjść czas, że z Kubackim i Gangesem będzie odwrotnie.