2,8 pkt w końcowej nocie niedzielnych zawodów zabrakło Prevcowi do szczęścia. Srebrny i brązowy medalista Igrzysk Olimpijskich w Soczi, srebrny i brązowy medalista MŚ w Val di Fiemme, trzeci zawodnik ostatniej edycji Turnieju Czterech Skoczni i drugi skoczek poprzedniego sezonu Pucharu Świata miał wspaniałą okazję, by po raz pierwszy w swej karierze wygrać coś wielkiego. Na półmetku lotów kończących sezon prowadził i był wirtualnym liderem PŚ. Ale w rundzie finałowej nie zdołał odpowiedzieć na kapitalny wynik - 244 m - swojego kolegi z reprezentacji, Jurija Tepesa. Przy dużo gorszym wietrze uzyskał też świetne 233,5 m. Wygrałby i zdobył Kryształową Kulę, gdyby pofrunął 2,5 m dalej.
Prevca żal, ale czy nie żal byłoby Freunda? Słoweniec 14 razy w sezonie stanął na podium, wygrywając trzy konkursy, sześciokrotnie zajmując drugie i pięciokrotnie trzecie miejsce. Niemiec na "pudło" wskoczył 15 razy - wygrał dziewięć startów, raz były drugi i pięciokrotnie trzeci. Nie było w historii Pucharu Świata zawodnika z tyloma zwycięstwami i miejscami na podium, który na koniec musiałby się zadowolić drugim miejscem. Przykro byłoby po tak wspaniałym sezonie pamiętać Niemca jako najlepszego w dziejach PŚ zawodnika sklasyfikowanego na drugiej pozycji.
Zwłaszcza że Freund miał pecha, gdy w Titisee-Neustadt stracił niemal pewne zwycięstwo i 100 punktów (wyraźnie prowadził po pierwszej serii) przez dyskwalifikację za zbyt długie narty. Nie punktował też w Sapporo, gdzie nie poleciał, a Prevc zdobył tam 160 punktów za zwycięstwo i trzecie miejsce. Zresztą, ze Słoweńcem walkę na ostatniej prostej Freund już raz przegrał. Przed rokiem, za plecami pewnego wtedy Kryształowej Kuli Kamila Stocha, panowie do końca bili się o drugie miejsce w klasyfikacji generalnej sezonu. Finałowe zawody wygrał Prevc, Freund był drugi i Słoweniec okazał się lepszy o zaledwie dziewięć punktów.
Sam Freund, zajmując dopiero siódme miejsce w niedzielnych zawodach, długo myślał, że znajdzie się w towarzystwie wielkich przegranych. W historii PŚ siedem razy zdarzyło się, że Kryształowej Kuli nie odbierał zawodnik, który wygrał najwięcej startów w sezonie.
Oto ich zestawienie:
1979/1980: Armin Kogler wygrał pięć konkursów, w "generalce" był o 18 pkt gorszy od Huberta Neupera, który zanotował trzy zwycięstwa
1980/1981: Roger Ruud wygrał pięć razy, ale czterech punktów zabrakło mu, by wygrać walkę o PŚ z triumfującym tamtej zimy trzykrotnie Koglerem
1981/1982: Neuper i Horst Bulau wygrali po trzy razy, ale w końcowej klasyfikacji lepszy od pierwszego o 15, a od drugiego o 29 pkt okazał się mający dwa zwycięstwa Kogler
1993/1994: Jens Weissflog mimo siedmiu zwycięstw ustąpił o 93 pkt Espenowi Bredesenowi, który wygrał tylko cztery razy. W tamtym sezonie punktowano już po nowemu, czyli jak teraz, przyznając zwycięzcy zawodów 100 pkt
1997/1998: po pięć wygranych mieli Kazuyoshi Funaki i Masahiko Harada, cztery zwycięstwa odniósł Primoż Peterka i to on zdobył Kryształową Kulę. Funakiego wyprzedził o 19 pkt, Haradę o 133 (przed nim był jeszcze Andreas Widhoelzl, który - jak Peterka - miał cztery wygrane konkursy)
2002/2003: Sven Hannawald wygrał sześć startów, ale w walce o końcowy triumf stracił 118 pkt do mającego trzy zwycięstwa Adama Małysza
2003/2004: Roar Ljoekelsoey odniósł siedem zwycięstw, a Janne Ahonen tylko trzy, ale Kryształową Kulę odebrał Fin, wyprzedzając Norwega o 10 pkt.
W erze obowiązującego obecnie regulaminu punktowania różnica między Ahonenem i Ljoekelsoeyem była do niedzieli najmniejszą, jaką zanotowano między dwoma najlepszymi skoczkami sezonu. Cieszy, że Prevc i Freund stworzyli nam jeszcze wspanialszą historię. I - przy całej sympatii dla Słoweńca - cieszy, że pasjonującą walkę wygrał Niemiec, bo to on bardziej zasłużył na Kryształową Kulę.