Skoki narciarskie. Kot: "Oczywiście, że popełniliśmy błędy w przygotowaniach do sezonu"

- Oczywiście, że popełniliśmy błędy w przygotowaniach do sezonu. Czołówka odleciała nam daleko, ale to nie znaczy, że nie mamy szans jej dogonić - mówi Maciej Kot, 17. zawodnik PŚ poprzedniego sezonu. Kota nie będzie w Bad Mitterndorf, gdzie w ten weekend odbędą się konkursy lotów narciarskich. Z Polaków pojechali tylko Piotr Żyła i Aleksander Zniszczoł. Kwalifikacje w piątek o 13:00, relacja na żywo w Sport.pl.

Zapewne nie tak pan sobie wyobrażał 63. edycję Turnieju Czterech Skoczni?

- Zupełnie nie tak. Zamiast rywalizować w Niemczech i Austrii, uganiałem się po Polsce: między Szczyrkiem, Wisłą i Zakopanem, w poszukiwaniu warunków do treningu. Nie było łatwo, nawet jak spadł śnieg, to mocno wiało. W sumie nie wiem nawet, czy w czasie TCS udało mi się oddać więcej skoków niż kolegom, którzy startowali w Niemczech i Austrii. Ale trenowałem na małych skoczniach, pracując nad techniką. Czuję, że z moją formą jest lepiej, choć weryfikacja przyjdzie dopiero na konkursach w Wiśle i Zakopanem.

Nastał trudny czas dla polskich skoków. Po dwóch latach marszu w górę, gdy byliście już krok od szczytu, przyszło załamanie formy. W tym sezonie wyglądacie na bezradnych.

- To prawda. Boli nas to głęboko. Mnie szczególnie. Nie należę do zawodników, którzy chcieliby przetrwać na skoczni. Poskakać, pobawić się, czasem wygłosić do kamery, że choć nie awansowałem do drugiej serii konkursu, to i tak jestem z siebie zadowolony. Gdy coś takiego słyszę z ust skoczka, ze złością wyłączam telewizor. Ja chciałbym osiągnąć coś w tym sporcie, jakiś fajny wynik. My wszyscy w kadrze liznęliśmy już sukcesu, widzieliśmy, ile radości sprawia on kibicom. Boli bardzo, że teraz jest inaczej, ale oczekiwania nas mobilizują. Ja wiem, jak może być, wiem, na jakie skoki mnie stać, nie odpuszczę, dopóki nie wrócę na swój normalny poziom.

Normalny poziom, czyli?

- Miejsca w czołowej dziesiątce Pucharu Świata. Kiedy byłem w formie, to takie wyniki osiągałem.

Dlaczego nie jest pan w formie? Błędy w przygotowaniach do sezonu? Trener kadry i prezes PZN zapewniają, że przygotowania były OK.

- Musieliśmy popełnić błędy latem, bo właściwie wszyscy skaczemy teraz poniżej możliwości. Austriacy mogą mieć wątpliwości, bo choć Diethart, Kofler i Schlierenzauer nie skaczą tak, jak by chcieli, to Kraft z Hayböckiem byli najjaśniejszymi gwiazdami TCS. Tymczasem u nas jest słabo, chwilami beznadziejnie. Czasem coś drgnie, tak jak w Innsbrucku, by zaraz wrócić do smutnej normy jak w Bischofshofen, gdzie w drugiej serii był tylko Kamil Stoch.

Kiedy sportowiec nie jest w formie, pojawia się frustracja i złość. Na kogo: siebie, trenera?

- To pewnie zależy od zawodnika. Ja mam przede wszystkim żal do siebie, a dopiero, wtedy, gdy naprawię własne błędy, szukam ich dalej. Latem źle pracowałem nad techniką skoku. To sprawiło, że teraz wybijam się pod złym kątem, za wysoko, wytracając za dużo szybkości w pierwszej fazie lotu i potem, nie mając energii, spadam za wcześnie. My mówimy o tym, że metry mi nie uciekają, lecę za wolno, skok jest za mało dynamiczny, za mało agresywny.

Wie pan, co poprawić, więc jaki jest problem?

- Duży. Bo wiedzieć, jak poprawić, i poprawić - to dwie różne rzeczy. To wymaga czasu, spokojnych ćwiczeń, naprawy krok po kroku, tymczasem czas ucieka, rywale nam odlecieli, trwa sezon. Ale nie odpuścimy. Musimy walczyć. Mamy obowiązek, choćby wobec siebie, a może ponad wszystko - wobec naszych kibiców. Oczekiwania na pewno nas nie przerosły, popełniamy błędy na skoczni i za to płacimy.

Kiedy latem popełniał pan błędy w przygotowaniach, trener Kruczek nie reagował?

- Zawodnik i trener współpracują, dyskutują, wspólnie oglądają powtórki skoków i dochodzą do wniosków. Ja mówiłem trenerowi o moich odczuciach, on podsuwał rozwiązania problemu. Ale to, co robi się źle, nie od razu jest takie oczywiste, nie od razu to widać gołym okiem. Czasem wychodzi po czasie.

Dopiero zimą okazało się, że coś latem było nie tak?

- Wyszło w praktyce, gdy zaczęliśmy skakać na śniegu. Ale zostawmy już to, nieważne, co było, ważne, jak to naprawić. Nad tym pracuję ja i koledzy z kadry.

Nie jest wam lekko. Jan Ziobro mówił wściekły na siebie, że zmieni zawód. Piotr Żyła powtarzał: "Łajza ze mnie".

- Wizytówką sportowca są zwycięstwa, ale jego charakter definiują porażki. W skokach spadki są absolutnie nieuniknione. Jak mówimy, to sport paraboliczny, rzadko po wzlocie następuje kolejny wzlot, częściej trafia się dołek. Okresy, gdy wszystko jest OK, są do przeżycia najłatwiejsze, skoczek lata jak nakręcony, zrelaksowany, z uśmiechem na ustach, a wszystko przychodzi mu łatwo i ma ochotę krzyczeć, jak kocha to, co robi. Kiedy przychodzi kryzys, wszystko zmienia się w drogę przez chaszcze. Praca idzie ciężko, rządzi niepewność, czas się dłuży, wydaje nam się, że to wszystko nie ma sensu. Nie można się jednak poddać wątpliwościom. Powtórzę: aby wygrywać, nie trzeba uporu i charakteru, charakter potrzebny jest, by podnieść się po porażce, poradzić sobie w sytuacji kryzysowej. Sposób, w jaki sportowiec wychodzi z dołka, mówi o nim więcej niż największe triumfy.

Ale Turniej Czterech Skoczni pan oglądał? Kolegom kibicował?

- Nie lubię być w skokach widzem, to mnie nie kręci, co nie znaczy, że Turnieju nie oglądałem, ale nie tak ciurkiem od pierwszego do ostatniego skoku. Miałem swoje zajęcia, przede wszystkim trening. Cóż, Turniej pokazał jeszcze raz, jaka to tajemnicza dyscyplina. Niby wszystko wiadomo, niby wszyscy mają teorię w jednym palcu, po czym Thomas Diethart, który przed rokiem na TCS przeskakiwał skocznie, tym razem biedził się z awansem do drugiej serii. A inni młodzi Austriacy - Kraft z Hayböckiem - zdominowali Turniej, choć każdy wygrał na nim dopiero pierwsze zawody PŚ w karierze. Żal mi było Ammanna - jemu należało się zwycięstwo, ale przekreślił je upadek w pierwszym skoku. Ostatni skok też zresztą zakończył upadkiem, co pokazuje, jak bardzo chciał wygrać. Ale chcieć i móc to dwie różne rzeczy, sam wiem to teraz najlepiej.

Jeśli chodzi o Polaków, to liczyłem, że Piotrkowi Żyle będzie lżej, gdy schowa się trochę w cieniu Kamila Stocha. On od początku tego sezonu dźwigał największą presję, bo jako jedyny z nas dobrze skakał. Okazało się jednak, że i on nie osiągnął stabilizacji formy, raz skoczy dobrze, raz wręcz doskonale, a potem ni stąd, ni zowąd bardzo słabo. Nawet w jego przypadku to nie jest wyłącznie problem psychologiczny. Kiedyś pracował zresztą z psychologiem, ale zdaje się nie był zadowolony i woli sam sobie radzić. To mój bliski kolega, ale jest specyficznym zawodnikiem, wystarczy spojrzeć na upór, z jakim robi tę swoją "fajeczkę" na rozbiegu. Po prostu uważa, że to dla niego najlepsze, i koniec.

Wciąż pozostaje wam najważniejsza impreza sezonu - mistrzostwa świata w Falun.

- Ale nie mam zamiaru nikogo przekonywać, że to, co się dzieje teraz, jest częścią tajnego planu, który obliczony jest na szczyt formy i wielkie sukcesy w Falun. Nie planowaliśmy tak słabo skakać jak teraz, przeciwnie - jak najszybciej chcemy z tego wyjść. Najlepiej już w Wiśle i Zakopanem.

Najlepsze zdjęcia z Turnieju Czterech Skoczni

źródło: Okazje.info

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.