Kiedy Hannawald zwycięstwem rozpoczynał 51. edycję turnieju, Niemcy fetowali 53. wygraną swojego rodaka w konkursie tej imprezy. Później nie wygrali żadnego z 49 następnych startów, a Austriacy odnieśli aż 23 zwycięstwa i teraz to oni są potęgą - we wspomnianym zestawieniu prowadzą z liczbą 62 wygranych konkursów.
Po tym jak Hannawald wygrał 50. edycję TCS, z 13 następnych Austriacy byli najlepsi w sześciu - sześciu ostatnich. I za chwilę najpewniej wygrają po raz siódmy z rzędu, a 15. w historii, bo przed Bischofshofen na dwóch pierwszych pozycjach mają Stefana Krafta i Michaela Hayboecka, a trzeci Peter Prevc ze Słowenii do lidera traci aż 29,4 pkt. Do Niemców i Finów, którzy w TCS uzbierali po 16 triumfów, będzie więc im brakowało już bardzo niewiele.
Widząc, jak w ostatnich latach Austriacy zdominowali turniej, trudno dziwić się słowom, jakie padły w "Die Welt" w kontekście wygranej Freitaga.
Ale w jego zwycięstwie jest też symbolika, której trudno nie zauważyć. Freitag wywodzi się z Erlabrunn, mieścinki z byłego NRD, w której na świat przyszli też Jens Weissflog i Hannawald. Ci dwaj razem wyskakali Niemcom pięć zwycięstw w końcowej klasyfikacji TCS i aż 16 wygranych konkursów. Freitag przez słaby początek może teraz co najwyżej wygrać drugie zawody i doskoczyć do podium w "generalce". Jest w niej piąty, do prowadzącego Krafta traci za dużo - aż 43,7, ale do trzeciego Prevca - już tylko 14,3 pkt.
W Erlabrunn jest coś magicznego, bo poza wymienioną trójką urodził się tam również Holger Freitag, czyli kolejny skoczek ze zwycięstwem w Pucharze Świata na koncie, prywatnie ojciec Richarda. Freitag junior ojca już przebił - w Innsbrucku triumfował po raz piąty w karierze, tata wygrał tylko raz. Ale do Hannawalda i Weissfloga jeszcze mu daleko. Sven wygrał w PŚ 18 startów, był indywidualnie wicemistrzem olimpijskim i świata, zdobył dwa złota i srebro MŚ w lotach. Weissflog wygrał wszystko poza złotem MŚ w lotach (wywalczył w nich srebro i brąz), a w PŚ zwyciężył aż 33 razy.
Freitag ma papiery na wielkie skakanie, na pewno może powtórzyć sukcesy były mistrzów. Za rok - jeśli tylko nagle nie obniży lotów - na pewno będzie niemiecką nadzieją na wygranie TCS.
Naszą zapewne będzie Stoch, któremu teraz na przygotowanie optymalnej formy zabrakło czasu. Po tym jak podwójny mistrz olimpijski z Soczi zajął czwarte miejsce w Oberstdorfie, za szybko uwierzyliśmy, że 14 lat od wielkiego zwycięstwa Adama Małysza zostanie drugim Polakiem, który w Bischofshofen odbierze nagrodę dla zwycięzcy Turnieju Czterech Skoczni. Widząc, jak Stoch poczyna sobie w trzy tygodnie po operacji stawu skokowego, hurraoptymistami stali się nawet ci, których trudno było o to podejrzewać. Uważany za jednego z najlepszych trenerów w historii, zawsze wyważony Hannu Lepistoe, twierdził, że to Polak jest po Oberstdorfie faworytem całej imprezy. A Wojciech Fortuna przypominał, że w sezonie 2000/2001 Małysz też zaczął od czwartej pozycji na Schattenbergschanze, a ostatecznie znokautował rywali, wygrywając całą imprezę z rekordową przewagą (ponad 100 pkt) nad drugim zawodnikiem.
Stoch szanse na powtórzenie tamtej pięknej historii stracił w Garmisch-Partenkirchen, zajmując 15. miejsce. Nie znaczy to, że zawiódł. I tak skacze nadspodziewanie dobrze, najważniejsze że na miarę swoich oczekiwań. Siódmym miejscem w Innsbrucku udowodnił, że do najlepszych nie brakuje mu wiele. Ale chyba jednak troszeczkę za dużo, by 6 stycznia w Bischofshofen - dokładnie 14 lat po tym, jak Małysz wygrał tam drugi i ostatni raz dla Polski w TCS - zrobił dla Polaków to, co w Innsbrucku zrobił dla Niemców Freitag.
Jedyna taka talia kart! Stoch, Kowalczyk, Wlazły... [ZDJĘCIA]
Materiały partnera Jack Wolfskin IONIC Spodnie narciarskie czerwony Alpina SPAM Kask black matt Craft TOURING Rękawiczki pięciopalcowe black