10 pierwszych konkursów - jeden drużynowy i dziewięć indywidualnych - sezonu 2014/2015 polskim kibicom przypomniało najgorsze czasy naszych skoków. Bez kontuzjowanego Stocha drużyna Łukasza Kruczka zawodziła. Przyzwoity poziom utrzymywał tylko 20. w klasyfikacji generalnej Piotr Żyła. Ale po tym, jak przez lata rozpieszczał nas Adam Małysz i jak w minionym sezonie robił to Stoch, trudno docenić nam, że najlepszy obecnie z biało-czerwonych uciułał 104 punkty. Tyle można przecież zdobyć praktycznie w jednym starcie.
Oczywiście nie możemy oczekiwać, że w niedzielę Stoch poleci po 100 punktów, że wygra na Schattenbergschanze i zostanie liderem Turnieju Czterech Skoczni - jedynej obok mistrzostw świata w lotach narciarskich prestiżowej imprezy, jakiej jeszcze nie wygrał. Dla niego TCS siłą rzeczy musi być tylko etapem na drodze przygotowań do lutowych mistrzostw globu w Falun. Ale że przygotowania mogą być owocne wiemy po tym, co mistrz pokazał w sobotę.
W pierwszej serii treningowej Stoch uzyskał 129,5 m, co było szóstym wynikiem. Z drugiego skoku Kamil zrezygnował, chcąc oszczędzać nogę. W kwalifikacjach potwierdził, że wszystko działa jak trzeba - skoczył 128,5 m, co dało mu 11. lokatę. Od najlepszego Petera Prevca Polak był gorszy tylko o 8,3 pkt.
- Bardzo cieszy taki powrót Kamila. Znów okazało się, jak niewiele mu trzeba - komentuje Szturc.
Trener, który odkrył talenty Małysza i Żyły, a który teraz współpracuje z kadrą, ma na myśli wigilijny trening Stocha. - W Wiśle oddał trzy skoki, ten ostatni był już bardzo dobry, w trudnych warunkach Kamil wylądował w okolicach 130. metra i po czymś takim można było ze spokojem czekać na Oberstdorf. Pożyczyliśmy więc sobie wszystkiego dobrego na święta i rozjechaliśmy się do domów - mówi szkoleniowiec.
Z jakimi nadziejami Szturc czeka teraz na konkurs i na cały TCS? - Wiadomo, że rezerwy są. Jest obawa o ten operowany staw skokowy, więc Stoch z każdym skokiem będzie się upewniał, że jest dobrze, a jak będzie nabierał pewności, to będzie dalej odlatywał - tłumaczy trener. - Na razie liczę na najlepszy dla nas konkurs w tym sezonie. Oby powrót Kamila pomógł też jego kolegom, zdejmując z nich presję - dodaje.
Problem w tym, że w pierwszej serii rozgrywanej systemem KO (z 25 par awans uzyskają zwycięzcy i pięciu przegranych z najlepszymi wynikami) Polacy trafili na trudnych rywali. 23. w kwalifikacjach Dawid Kubacki zmierzy się z Andreasem Koflerem, który był 28., ale w "generalce" PŚ jest 21., a Polak - 51. Jan Ziobro zajął w sobotę 34. miejsce i spotka się ze zwycięzcą ostatniej edycji TCS Thomasem Diethartem (17. pozycja w kwalifikacjach), a Aleksander Zniszczoł i Żyła, którzy w kwalifikacjach wypadli słabo (42. i 45. miejsce) będą rywalizować z coraz lepiej skaczącymi Słoweńcami - Jernejem Damjanem (dziewiąta pozycja) i Matjazem Pungertarem (był szósty). Nawet Stoch, choć uplasował się w ścisłej czołówce, rywala będzie miał bardzo mocnego. Polak spotka się ze Stefanem Kraftem, a Austriak to siódmy zawodnik klasyfikacji generalnej PŚ, który w Oberstdorfie był drugi i 12. na treningach, natomiast w kwalifikacjach zanotował najpewniej tylko wypadek przy pracy, zajmując dopiero 40. miejsce.
Sytuacja jest tym trudniejsza, że w trzech ostatnich parach będziemy mieli trzech niemal stuprocentowych "szczęśliwych przegranych". To dlatego, że ze startu w kwalifikacjach zrezygnowali Roman Koudelka, Michael Hayboeck i Simon Ammann, a więc skoczkowie uznawani za głównych faworytów imprezy, w PŚ zajmujący odpowiednio drugie, trzecie i piąte miejsce. Rywalem Koudelki będzie Noriaki Kasai, Hayboeck zmierzy się z Gregorem Schlierenzauerem, a Ammann z Prevcem. Trudno spodziewać się, by przegranych z tych par zabrakło w drugiej serii.
- To jasne, że nie ma co liczyć na szczęście i w swoich parach trzeba wygrywać. Jankowi czy szczególnie Olkowi może być trudno, ale Dawid, a szczególnie Piotrek nie mają się czego bać - mówi Szturc. - Natomiast o Kamila jestem spokojny - dodaje.
Nie tylko doświadczony trener wierzy w Stocha. Jeszcze przed sobotnimi skokami w Oberstdorfie podwójnego mistrza olimpijskiego z Soczi wśród faworytów TCS wymieniali bukmacherzy. William Hill w rankingu kandydatów do zwycięstwa klasyfikował Polaka na ósmym miejscu - za Koudelką, Ammannem, Severinem Freundem, Andersem Fannemelem, Schlierenzauerem, Hayboeckiem i Prevcem, przypisując Stochowi kurs 10 (za Koudelkę i Ammanna Brytyjczycy oferowali pięciokrotne przebicie). Trochę więcej - 13-krotność wniesionej stawki - zarobić można było na ewentualnym triumfie Stocha, stawiając w Fortunie. Polska firma lidera naszej kadry w rankingu pretendentów do wygrania TCS umieściła na siódmej pozycji wspólnie z Prevcem.
Czy to nie dziwne, że w takich rankingach za Stochem znajduje się choćby Kasai, który w pięciu startach tej zimy już dwa razy zdążył wskoczyć na podium, w tym raz wygrywając?
- Takie prognozy wcale mnie nie dziwią. To nieważne, że Kamil nie skakał przez pierwszy miesiąc sezonu. Z nim wszyscy się liczą, bo pamiętają, jak niedawno dominował i wiedzą, że nie zapomniał, jak się wygrywa - komentuje Szturc. - Obawy się jedynie o jego dyspozycję fizyczną, o to, czy przy dalekich lądowaniach coś się nie stanie w stawie skokowym, czy on nie będzie miał takiej blokady. Ale znam go i myślę, że mądrze wszystko z trenerem rozegra. Pewnie będzie oszczędzał nogę, jak w sobotę. Wtedy zrezygnował z drugiej serii treningowej, może w niedzielę nie pojawi się w serii próbnej i da z siebie wszystko w dwóch skokach konkursowych? - zastanawia się.
- Generalnie po takiej przerwie zawodnicy często osiągają bardzo dobre wyniki zaraz po powrocie. Skaczą na świeżości, to jest ich atut - tłumaczy Szturc. - Sam też wymieniałem Kamila, typując dla różnych mediów faworytów. Jemu ciężko będzie tę imprezę wygrać, nie mamy prawa od niego wymagać zwycięstwa, a każde miejsce w czołowej "10" będzie ogromnym sukcesem, ale czy ktoś odważy się powiedzieć, że Stocha nie stać na wygranie tego turnieju? - z takim pytaniem zostawia nas Szturc.