Skoki. Turniej Dwóch Thomasów

Thomas Diethart rewelacją Turnieju: został liderem po tym, jak w Ga-Pa wygrał pierwszy w karierze konkurs PŚ. Kamil Stoch był siódmy i powiedział, że uciekła mu szansa nie tylko na zwycięstwo w Turnieju, ale i na miejsce na podium

Po drugim skoku Kamila Stocha zrobiło się pod skocznią w Ga-Pa bardzo cicho. Kibiców z Polski było tu jak zwykle mnóstwo, wodzirej prowadzący zabawę ze sceny podczas wszystkich konkursów Turnieju to też Polak. Tylko świętować na razie nie ma czego, poza tym, że Kamil wciąż jest liderem Pucharu Świata. Wczoraj po kwalifikacjach Stoch nazwał swoje skoki petardami. Ale w konkursie petardy odpalali rywale, i to ci wyprzedzający go w turniejowej klasyfikacji. Polak tracił do nich dużo i w pierwszej, i w drugiej serii. Teraz jest w turnieju dziewiąty, aż 56,5 pkt za nowym liderem Thomasem Diethartem, 45 pkt za Thomasem Morgensternem, 43,5 pkt za Ammannem.

- To jest już naprawdę duża strata. Skoki wydawały mi się dobre. Nie różniły się wiele od tego z kwalifikacji. Na tej skoczni warunki bardzo wpływają na odległość, wystarczy minimalna zmiana wiatru. Nie spodziewałem się, że po drugim skoku spadnę. Raczej myślałem, że awansuję - mówił Stoch, który po pierwszej serii był szósty, a konkurs skończył o jedno miejsce niżej. Na podium Turnieju jeszcze nie stał. Ostatnio co sezon był w nim wyżej, w poprzednim sezonie - na czwartym miejscu. Tej zimy pewnie się już nie poprawi. - Widać nie da się utrzymywać cały czas wysokiego poziomu. Trzeba na jakiś czas złapać oddech i teraz może mamy trochę słabszą dyspozycję, ale tylko po to, żeby właśnie zaczerpnąć powietrza i uderzyć w drugiej części sezonu - tłumaczył.

- Ale i tak siódme miejsce uważam za dobre. To po prostu nie był mój dzień. Był dziwny. Na skoczni i poza nią. Teraz będę walczyć o punkty Pucharu Świata i cieszyć się skakaniem - mówił Stoch. Oprócz niego w czołowej dwudziestce było jeszcze dwóch Polaków, Klemens Murańka (17) i Maciej Kot (20).

Stoch odchodził ze skoczni smutny, ale Simon Ammann też nie próbował nadrabiać miną, gdy przyszło się ustawiać do dekoracji. Wydawało się po Oberstdorfie, że to będzie jego czas, że wreszcie zdobędzie jedyne trofeum, jakiego mu jeszcze brakuje. Ale Ga-Pa pokazało, że nadchodzi raczej czas dwóch Thomasów. Obu z Austrii, obu dopingowanych tutaj przez rodzinny fanklub, obu po niedawnych wywrotkach na skoczni, ale poza tym - zupełnie z innych bajek.

Thomas Morgenstern był złotym dzieckiem austriackich skoków, zanim nie nadszedł Gregor Schlierenzauer, który jeszcze go przelicytował talentem, sukcesami w Pucharze Świata (bo w igrzyskach i mistrzostwach świata - nie), popularnością, umiejętnością przyciągania sponsorów.

Thomas Diethart cudownym dzieckiem nie był. Ma już 21 lat, nigdy nie osiągał sukcesów nawet w juniorskich mistrzostwach świata, ta zima miała być kolejną którą spędzi w Pucharze Kontynentalnym. Ale nagle zaczęły mu się udawać tak dalekie skoki, że przeskoczył z kadry B do A, i to na miejsce lidera. I nie zatrzymał go nawet niedawny wypadek w Pucharze Austrii. Podobnie jak Morgensterna nie zatrzymała na długo fatalnie wyglądająca wywrotka w Titisee-Neustadt.

Gdy się szykowali do dekoracji, grano pod skocznią "Willkommen in Oesterreich", bo Turniej właśnie przenosi się do Austrii. I przejedzie z Ga-Pa do Innsbrucku z dwoma Austriakami na czele klasyfikacji. Austria zbiera zwycięstwa w Turnieju nieprzerwanie od pięciu lat, więc to akurat sensacją nie jest. Ale Thomas Diethart? Takie skoki z tylnych rzędów na podium nie zdarzają się często, zwłaszcza w dwóch konkursach z rzędu. W Oberstdorfie Diethart był trzeci, pierwszy raz stał na podium w PŚ. W Ga-Pa już uciekł wszystkim. Jako jedyny dwa razy przekroczył granicę 140 m. Trener Alexander Pointner zdjął przed nim czapkę, a ojciec Thomasa zaczął po drugim skoku całować pluszową świnkę, maskotkę, która przynosi synowi szczęście. W domu jest ich już cała kolekcja, a ta zabrana do Ga-Pa wylądowała dziś razem ze zwycięzcą na podium.

Gdy w pierwszej serii Diethart lądował na 141. metrze, na ekranie pod skocznią pokazano uśmiechającego się z niedowierzaniem Wolfganga Loitzla. Kiedyś Loitzl właśnie tu w Garmisch-Partenkirchen wygrał pierwszy konkurs w karierze, i tak mu się wygrywanie spodobało, że nikomu nie oddał zwycięstwa w całym Turnieju, a w tym samym 2009 roku został też indywidualnym mistrzem świata. Ale on czekał na to zwycięstwo w PŚ latami. Diethart nie musiał. On akurat pod tym względem przypomina raczej Gregora Schlierenzauera, który rozpychał się w Pucharze Świata już od pierwszych startów.

Pytanie, jak długo Diethartowi będzie się tak wiodło. Czy wytrzyma presję w austriackiej części konkursu, czy może powtórzy się to, co spotykało kiedyś młodego Schlierenzauera, tracącego szansę na turniejowe zwycięstwo m.in. na swojej klubowej skoczni w Innsbrucku. I co pokaże Diethart na igrzyskach w Soczi.

Relacje z najważniejszych zawodów w aplikacji Sport.pl Live na iOS , na Androida i Windows Phone

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.