Skoki narciarskie. Polska klęska na skoczni w Lillehammer

Nadzieje były duże, ale skocznie w Lillehammer zweryfikowały wszystko. W sobotę polscy skoczkowie wywalczyli ledwie siedem punktów, w niedzielę do drugiej serii wszedł tylko Krzysztof Miętus. Był 27.

Zawiedli wszyscy, bez wyjątku. Jedenaście punktów w dwóch konkursach to wynik fatalny, dla którego nie ma żadnego wytłumaczenia. Tym bardziej że przedsezonowe zapowiedzi były zupełnie inne. Przynajmniej jeden skoczek miał być w czołowej dziesiątce, jeden w piętnastce, a punktować kolejnych dwóch. Z planów wyszła na razie porażka.

- Nie można narzekać na pogodę, ponieważ warunki do skakania były idealne. W obu seriach wiało lekko pod narty, warunki były równe - mówił w sobotę Kamil Stoch.

Lider polskiej ekipy, zawodnik, który chce walczyć o miejsce na podium PŚ w klasyfikacji generalnej, ledwo zakwalifikował się do drugiej serii pierwszego konkursu. Wszedł na ostatnim, 30. miejscu i w drugim skoku nie poprawił swojej pozycji. W jego przypadku słaby początek to nic wyjątkowego - tylko rok temu zaczął od czwartego miejsca w Kuusamo i trzeciego w Lillehammer. Wcześniej nie kwalifikował się do trzydziestki albo kończył zawody w trzeciej dziesiątce. Ale i tak w miniony weekend skakał poniżej możliwości.

- Sobotni konkurs miał wyglądać zdecydowanie inaczej w naszym wykonaniu - stwierdził po zawodach trener Łukasz Kruczek w rozmowie ze Skijumping.pl . - Liczyliśmy, że przynajmniej czwórka zawodników zaprezentuje się zdecydowanie lepiej. Tymczasem tylko Maciek Kot oddał lepsze skoki niż wcześniej. Pozostali skakali słabiej niż na treningach i w kwalifikacjach. Wyglądało to tak, że chcieli skoczyć lepiej niż normalnie. Z tego powodu za bardzo chcieli kontrolować skok, brakowało im swobody. Powiedziałem im już, co myślę o konkursie, jesteśmy po dłuższej rozmowie i mam nadzieję, że w niedzielę będzie lepiej.

Nie było. Rozmowy pomogły niewiele, żeby nie napisać wcale, bo na dużej skoczni było jeszcze gorzej niż na obiekcie HS 100.

Awans 21-letniego Krzysztofa Miętusa do drugiej serii to tylko maleńka kropelka miodu w beczce dziegciu, jakim był występ całej polskiej drużyny. Do konkursu awansował komplet, ale punktował jeden.

- Coś trzeba zrobić, ale jeszcze nie wiem co. Na razie żadnych decyzji nie będzie, zdecydujemy za tydzień po występie w Kuusamo - mówił w studiu TVP prezes Polskiego Zwi±zku Narciarskiego Apoloniusz Tajner. Na razie Polacy są wyłącznie tłem dla świetnie i widowiskowo skaczących rywali.

Sobotni konkurs wygrał Niemiec Severin Freund, a niedzielny Austriak Gregor Schlierenzauer, który triumfował po raz 41. w karierze. Liderem klasyfikacji wszech czasów jest Matti Nykänen, który wygrał 46 konkursów PŚ. Schlierenzauer, który 6 stycznia skończy dopiero 23 lata, jest w takiej formie, że jeśli nie wydarzy się nic nieprzewidzianego, najdalej w przyszłym sezonie zdystansuje legendarnego Fina.

W następny weekend konkursy (drużynowy i indywidualny) w Kuusamo.

Więcej o: