Kamil Stoch, Piotr Żyła, Dawid Kubacki, Maciej Kot, Stefan Hula i Jakub Wolny - ta "szóstka" będzie reprezentowała Polskę w 66. Turnieju Czterech Skoczni. Po zgrupowaniu w Zakopanem zawodnicy dostali wolne, spotkają się na mistrzostwach Polski w Wiśle, które zostaną rozegrane 26 grudnia. W tych zawodach nie weźmie udziału Tomasz Pilch, który jako siódmy Polak wystąpi w TCS, dołączając do rywalizacji w Innsbrucku, czyli w austriackiej części imprezy. Przed nią 17-letni junior sprawdzi się jeszcze w Pucharze Kontynentalnym w Engelbergu 27 i 28 grudnia.
We wtorek, kiedy w Zakopanem rozpoczynało się zgrupowanie kadr A, B i C, w rozmowie ze Sport.pl asystent Horngachera Zbigniew Klimowski przyznawał, że poza zwykłym treningiem mającym wyłonić kadrę na następne zawody testowany będzie sprzęt. Szczegółów nie chciał zdradzać. - Musimy mieć coś w zanadrzu na Turniej Czterech Skoczni - mówił. Tłumaczył ogólnie, że chodzi o sprawdzenie nowych kombinezonów, uszytych właśnie na niemiecko-austriacką imprezę (początek 29 grudnia w Oberstdorfie, koniec 6 stycznia w Bischofshofen) oraz o przetestowanie nart przygotowanych już na lutowe igrzyska olimpijskie w Pjongczangu.
Jednak wygląda na to, że nasza ekipa sprawdzała jeszcze inne rzeczy. To naturalne, że nikt nie chce mówić o nowinkach sprzętowych, których część można by wykorzystać na Turnieju Czterech Skoczni, a część zachować na igrzyska. Adam Małysz, dyrektor PZN ds. skoków i kombinacji, zaznacza tylko, że jego zdaniem w tym momencie mamy większe pole manewru niż inne czołowe reprezentacje.
Naturalne wydaje się i to, że sztab dba, by nie wyciekły szczegóły testów. Jednak w praktyce decyzje Horngachera budzą sprzeciw. - W drugi dzień świąt w Wiśle będą mistrzostwa Polski, a nam, zakopiańskim klubom, zupełnie uniemożliwiono treningi. Przekonywałem, że moglibyśmy trenować od godziny 11.30 do 13.30, kiedy kadrowiczów na Wielkiej Krokwi nie było. Albo po 18, kiedy już zupełnie kończyli. To nienormalne, że nas się całkiem wyrzuca ze skoczni. I to nie jest pierwszy raz, latem też już tak było - denerwuje się Józef Jarząbek.
- Też nie rozumiem, dlaczego nikogo nie wpuszczali na skocznię. Dzwoniłem do Grzesia Sobczyka i do Zbyszka Klimowskiego [asystenci Horngachera], ale powiedzieli, że absolutnie nie wolno wejść, bo Horngacher zakazał. Robili próby kombinezonów i jakichś nowostek, bali się, że ktoś ich będzie podglądał, że zdjęcie zrobi, i nie słuchali, jak im mówiłem, że przecież ja nie przychodzę robić zdjęć, tylko oglądać, jak chłopaki skaczą - mówi sędzia Międzynarodowej Federacji Narciarskiej, Edward Przybyła.
Inaczej na sprawę patrzy Jan Szturc. - Niestety, ale są takie momenty, kiedy trzeba mieć absolutną pewność, że nic się nie wydostanie poza grupę. Wtedy właśnie zamyka się skocznię. Niemcy czy Austriacy też tak robią. To jest normalne. Rozumiem, że zawodnicy z Zakopanego chcieliby normalnie potrenować, ale czasem trzeba przyjąć sytuację, zrozumieć, że kadra jest najważniejsza i że trzeba się poświęcić - mówi trener z Wisły, odkrywca talentów m.in. Adama Małysza i Piotra Żyły. - Jeszcze raz mówię: naprawdę można było tak wszystko dograć, że z kadrowiczami nawet byśmy się nie widzieli. Jakie ich tajemnice moglibyśmy wtedy zdradzić? Żadnych. Nie rozumiem, czemu na trening musieliśmy jechać do Wisły - odpowiada Jarząbek. - Zdarzało się, że będąc w Planicy dzieliliśmy się skoczniami z obecnymi tam wówczas kadrami Austrii i Słowenii. Oni nie robili problemów, a nasi muszą? - dodaje trener.
Szturc ma rację, kiedy zauważa, że na pewno zarówno Austriacy, jak i Słoweńcy współpracowali, bo akurat w tamtym czasie nie testowali niczego, co chcieliby ukryć. Ale Jarząbek nie przestaje się złościć. - To wygląda na takie działanie, żeby chłopcy z klubów przypadkiem nie byli w formie na mistrzostwa Polski. Byłoby gadanie, gdyby tam lepiej od kogoś z kadry na Turniej Czterech Skoczni wypadł jakiś zawodnik klubowy. Przeszkadzano nam, żeby tak nie było. I tym jestem zdegustowany - mówi pierwszy szkoleniowiec m.in. Klemensa Murańki.
Przybyła też podkreśla nierówność szans. - Śmieszne jest to, że zawodników klubowych nie wpuszcza się na skocznię, a przecież powinno się ich zapraszać, żeby się uczyli od najlepszych. Ale uznajmy, że rzeczywiście trzeba było teraz zachować aż tak wielką ostrożność. Tylko po co akurat teraz rozgrywać mistrzostwa Polski? Przecież to jest niesprawiedliwy termin. Jak w grudniu zawodnik klubowy ma walczyć z kadrowiczem? Kadrowicz jest już skakany, bo był na zgrupowaniach, startuje w Pucharze Świata albo Pucharze Kontynentalnym, a skoczek klubowy nie był praktycznie nigdzie, bo u nas nie ma śniegu, a kluby nie mają kasy, żeby wysyłać zawodników na zagraniczne treningi. Czyli jest tak, że do gorszego kombinezonu i gorszych nart dochodzi też gorsza forma takiego chłopaka spoza kadry - podsumowuje.
- Doceniam Horngachera, ale zaczynam myśleć, że za kilka lat odbije się na naszych skokach to, co on robi z zapleczem. To źle, że nikogo do niczego nie dopuszcza i że poza swoimi skoczkami z kadry A nikim się zupełnie się nie zajmuje - mówi Krzysztof Murańka. - Trener nie rozmawia z innymi, a chłopaki upadają na duchu. Taki Jasiek Ziobro, Olek Zniszczoł czy Krzysiek Biegun pokazywali talent, a teraz od długiego czasu plączą się z dnia na dzień. Nie mówię, że Horngacher nagle powinien pozmieniać wszystko i brać na Puchary Świata tych, którzy skaczą gorzej. Ale nie powinno być też tak, że on ma swoją żelazną drużynę i załamanych skoczków z zaplecza, do których się odwraca plecami. Naprawdę wcale z nimi nie rozmawia, niczym się nie interesuje, a przecież miał koordynować wszystkie grupy - mówi ojciec Klemensa Murańki.
Murańka też przekonał się, że w Zakopanem zrobiono wszystko, by zgrupowanie kadry pozostało ściśle tajne. - Nie wpuścili mnie na skocznię, to się przeczołgałem pod bramą, żeby zobaczyć syna na treningu. Ale jakiś dyrektor mnie wypatrzył i posłał ochroniarza, żeby mnie pogonił - opowiada. - Telewizja była, to kamery nie wpuszczono i coś tam filmowali zza płotu, z ulicy - dodaje. Sam też stamtąd obserwował oba treningi wtorkowe i jeden środowy.
- Stoch i Hula skakali bardzo ładnie, a Kubacki i Kot na przemian raz lepiej, raz gorzej. Piotrek Żyła wypadał średniawo w porównaniu ze Stochem i Hulą, ale był regularny. Na Wielkiej Krokwi punkt konstrukcyjny jest teraz na 125. metrze, to on lądował około 128. metra, bo tak ze trzy metry za tę czerwoną linijkę dolatywał - relacjonuje nasz rozmówca. - Stoch punkt K przekraczał wyraźnie, zawsze lądował około 135. metra. Hula też, naprawdę bardzo ładnie się spisywał. Tę piątkę po sylwetkach zawsze poznam, nawet gdybym miał stać kilometr od skoczni. I oczywiście jeszcze syna. Reszty nie rozróżniam, a szkoda, bo ciekawiło mnie, jak wypada też nasz juniorek, Pilch - kończy Murańka.
- Klimowski mówił, że młody skakał fajnie. Rozmawiałem ze Zbyszkiem chwilę w czwartek. Ale to dosłownie dwie minuty - mówi Przybyła. - Powiedział też, że bardzo dobrze spisuje się Stefanek, że coś słabiej Kot, bo zaczyna go lekko kręcić, co przecież już było widać na zawodach. Nic więcej ciekawego nie mówił. Nawet jak pytałem, kto jedzie na Turniej Czterech Skoczni, a kto na Puchar Kontynentalny do Engelbergu, to stwierdził "nie wiem, nie wiem, nie wiem". Niestety, wszystko teraz ukrywają - kończy Przybyła.