PŚ w Lillehammer. Stoch to nie Małysz, Gangnes uczy Kubackiego, Hula zawstydza kadrę

Czy można liczyć, że wszystko w kadrze polskich skoczków jakoś się samo poukłada, gdy w niedzielę w Lillehammer jako jedyny z siedmiu naszych zawodników punktuje Stefan Hula? Czego do Adama Małysza brakuje Kamilowi Stochowi i jak boleśnie Dawida Kubackiego skoków uczy Kenneth Gangnes?

O czym mówi Stefan Hula?

Jak się nazywa jedyny polski skoczek, który tej zimy punktował we wszystkich konkursach Pucharu Świata, w których wystartował? Tak, to Stefan Hula. Najstarszy z naszych zawodników nie zmieścił się w siedmioosobowej kadrze na inauguracyjne zawody w Klingenthal, a po nich zastąpił Bartłomieja Kłuska. Już w Kuusamo w momentach, w których wiatr pozwalał skakać, pokazał, że jest w niezłej formie. A w Lillehammer zajął 22. miejsce w sobotę i 10. w niedzielę.

W swojej całej karierze 29-latek ze Szczyrku w czołowej "dziesiątce" znalazł się po raz trzeci, mimo że od jego debiutu w Pucharze Świata za miesiąc minie już 11 lat. Dla Huli brawa, ale fakt, że nagle został liderem polskiej kadry dużo mówi o formie tej kadry. Po środowym treningu w Zakopanem już drugi raz tej zimy zawodnicy, trener Łukasz Kruczek i prezes Polskiego Związku Narciarskiego Apoloniusz Tajner, zapewniali, że jest forma i będą wyniki.

I znów przekonaliśmy się, że to były tylko pobożne życzenia. Ciekawe, czy przed następnym weekendem (Niżny Tagił) znów usłyszymy, że kryzys został zażegnany, czy jednak większa część kadry zostanie w kraju, by pracować nad tym, czego nie udało się wypracować na czas.

Stoch to nie Małysz

Kamil Stoch to wielki skoczek, wspaniały sportowiec. Ale nawet mogąc obserwować taką postać trudno nie tęsknić za Adamem Małyszem. Zajmując w Lillehammer 47. miejsce podwójny mistrz olimpijski z Soczi zaliczył taką wpadkę, jaką notuje co sezon. W Klingenthal rozpoczął swą już 13. (11. pełną, a nie ze sporadycznymi startami) zimę. Nie było ani jednej, podczas której punktowałby w każdym konkursie.

Małysz w swoim najlepszym okresie w karierze przez sześć lat miał jeden konkurs, w którym nie awansował do czołowej "30". I to nie przez błąd, a wyłącznie przez fatalne warunki, w jakich musiał skoczyć. Takiego lidera, o którym zawsze było wiadomo, że skoczy jak nie świetnie, to co najmniej dobrze polskim skokom brakuje.

Kennet Gangnes Kennet Gangnes Cornelius Poppe / AP / AP

Kubacki to nie Gangnes

Był latem taki czas, że Dawid Kubacki przeskakiwał Severina Freunda i Petera Prevca, że był po prostu najlepszy na świecie. Wtedy prowadzący go Maciej Maciusiak zapewniał, że formę z Grand Prix uda się przenieść do Pucharu Świata. Może jest jeszcze za wcześnie, by Kubackiego skreślać. Ale na pewno nie jest za wcześnie, by stwierdzić, że 25-latek z Nowego Targu strasznie się pogubił.

W sierpniu w Wiśle i Hinterzarten wygrał swoje pierwsze konkursy w karierze, a teraz w Klingenthal i Lillehammer zajął kolejno: 33., 56. i 36. miejsce. Latem swoje dwa pierwsze zwycięstwa odniósł też Kenneth Gangnes. Starszy od Kubackiego o rok Norweg w Klingenthal był 11., a w Lillehammer drugi i pierwszy. Do tej pory w Pucharze Świata znaczył jeszcze mniej niż Kubacki.

W swoim najlepszym sezonie - poprzednim - uciułał 113 punktów i zajął 41. miejsce w klasyfikacji generalnej. Kubacki w sezonie 2012/2013 był 36., zgromadził 142 punkty. Teraz Gangnes wygrywa z Kubackim 204:0, jest wiceliderem PŚ, tylko o punkt ustępuje Severinowi Freundowi. A przecież ruszali praktycznie z tej samej pozycji.

Freund doskoczy do Schmitta?

W marcu w Planicy po pasjonującej walce z Peterem Prevcem Severin Freund zdobył pierwszą dla niemieckich skoków Kryształową Kulę od 15 lat (miał tyle samo punktów co Słoweniec, ale w sezonie wygrał więcej konkursów). Teraz w Lillehammer dzięki sobotniemu zwycięstwu i piątej pozycji zajętej w niedzielę Freund objął prowadzenie w Pucharze Świata. Jeśli Freund zdołałby wygrać sezon po raz drugi z rzędu, wyrównałby osiągnięcie Martina Schmitta, który najlepszy był w sezonach 1998/1999 i 1999/2000.

Schmitt w swojej karierze poza dwiema kulami zdobył indywidualnie dwa złote i dwa srebrne medale mistrzostw świata w skokach i srebro mistrzostw świata w lotach. Freund już ma złoto i srebro MŚ w skokach oraz złoto MŚ w lotach. Niemcy pewnie zrównaliby go ze swym idolem sprzed lat, gdyby wygrał Turniej Czterech Skoczni. W takiej formie jak obecnie będzie faworytem, a Schmitt był w TCS najwyżej trzeci. Niemcy na zwycięstwo swojego zawodnika w tej szczególnie dla nich ważnej imprezie czekają już od 14 lat - w styczniu 2002 roku najlepszy był Sven Hannawald.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.