Nie potrafi udawać, nie potrafi odmawiać i nie potrafi przestać pracować. To go wiele razy ciągnęło w dół. W wywiadach robi wrażenie kogoś, kto skacze tak jak stoi i niczym się nie przejmuje. Ale żaden trener, który z nim pracował, tego nie powie. - Piotrek za dużo myślał o skokach i o różnych metodach treningowych. Wymyślał różne swoje sposoby, wpadał w błędy, utrwalał je - wspomina Hannu Lepistoe, który Żyłę nazywał dużym dzieckiem, nie potrafili znaleźć porozumienia, gdy Fin był trenerem kadry. Ale potem, gdy Żyła stracił miejsce w reprezentacji, a Fin był trenerem Adama Małysza, pomagał Piotrowi na prośbę Adama. Żyła, wiślanin jak Adam, uczył się skakania na tych samych małych skoczniach w Wiśle Centrum, chodził do tych samych szkół, zaczynał w tym samym klubie, u Jana Szturca. Żona Piotra, Justyna, jest kuzynką Adama.
Małysz zawsze Żyle powtarzał: robisz za dużo i to jest gorsze niż gdybyś się obijał. Ale on nie potrafił przestać. Wymyślał skoki po swojemu, wymyślił ten słynny garbik na rozbiegu, który został z nim na lata. Najbardziej bezproblemowy kadrowicz poza skocznią, na skoczni był często tak uparty, że trenerom opadały ręce. Jan Szturc, który go wyprowadzał na prostą w kryzysowych chwilach, powtarzał często, że Piotrek będzie jeszcze lepszy, jeśli go zacznie bardziej słuchać. W kadrze z początków pracy Łukasza Kruczka krążyła anegdota z jednego z treningów. Żyła mówi do Kruczka, idąc na wieżę: "Łukasz, teraz tak się odbiję, że rozp...ę próg". "Może po prostu odbij się normalnie?". Chwilę później, po nieudanym skoku. Trener do Żyły: "No i co, chyba nie zadziałało?". "Nie. Teraz się tylko z progu uślizgnę".
Im gorzej mu szło, tym bardziej szukał i bardziej się przepracowywał. Kończył trening kadry, wszyscy mieli już wolne, a on jeszcze szedł pobiegać, robić wyskoki ze sztangą. Nie tylko Adam próbował go hamować: przekonywali koledzy z kadry, fizjoterapeuci, trenerzy. Trzeba było lat, zanim uwierzył, że to mu szkodzi. - Myślę, że się na tych błędach w końcu nauczył - mówi Lepistoe.
- Jemu jest zawsze mało. Piotrek jest nie do zajechania. Bywało tak, że my już odpoczywaliśmy po zajęciach, a on dopiero wyciągał swoją rozpiskę. Miał tam plan treningowy i szedł według tego planu - mówi Maciej Kot, przyjaciel Piotra Żyły z kadry. To był plan treningowy Stefana Horngachera. Z czasów, gdy junior Piotr Żyła trenował u Horngachera w kadrze B i razem zdobyli w 2005 roku drużynowe srebro mistrzostw świata juniorów. Nigdy mu się tak dobrze nie pracowało jak wtedy, nigdy nie czuł takiej mocy w nogach.
Gdy wiosną 2016 pojawiły się informacje, że Austriak jest wśród kandydatów na nowego trenera reprezentacji, mówił kolegom z kadry: Ja chcę tylko Stefana. Zobaczycie, teraz wszystko będzie inaczej. Będzie super. - On był całym sobą za nim. Stefek dla Piotrka jest jak dla mnie Hannu Lepistoe. Pierwszy autorytet. Wielka postać z zagranicy, która młodego człowieka kształtuje na całą karierę. Mnie ukształtował Hannu, a jego Stefan. Był wtedy w takim wieku, gdy się wszystkim nasiąka bardzo szybko. Nasiąkł Stefanem i tak już będzie mieć zawsze. Do tego będzie wracać - mówi Maciej Kot.
Po odejściu Horngachera z Polski do Niemiec w 2006 Żyła nie mógł dojść do siebie przez kilka lat. Zdarzyły mu się dwie zimy bez choćby jednego pucharowego punktu. Nie mógł się odnaleźć na treningach u Lepistoe. Nie szło mu na początku u Łukasza Kruczka. Wpadł w rutynę, przestał doceniać to, że jest w kadrze, że ma stypendium, są wyjazdy. I w pewnym momencie stracił miejsce w kadrze.
To wtedy przestał żyć marzeniami, budować sobie wizje, czego to nie osiągnie, kim nie zostanie. - Zderzyłem się z rzeczywistością. Wcześniej miałem głowę nabitą różnymi wyobrażeniami. Okazało się, że to było ciężarem - tłumaczył po latach. Poszedł do pracy w pensjonacie rodziców (- Mama i babcia były kierowniczkami domu wczasowego, Żyłowie nie zginą - mówił kiedyś), zrozumiał, że na skokach zależy mu najbardziej i zaczął walczyć o odzyskanie tego co miał. W jednym z wywiadów opowiadał, że wyniki się poprawiły również dlatego, że się ostatecznie pożegnał z marzeniem: że będzie jeszcze kiedykolwiek trenować z Horngacherem.
Zaczął żyć tym, co tu i teraz. Musieli się z Łukaszem Kruczkiem nauczyć siebie nawzajem, ale w końcu to właśnie za kadencji Kruczka przyszedł przełom w seniorskiej karierze Żyły. Medal mistrzostw świata 2013 w Val di Fiemme z drużyną. Pierwsze zwycięstwo w Pucharze Świata, w Oslo, w marcu 2013, kilka dni później podium w Planicy. Wybuchła żyłomania. Kibice zwoływali się przed telewizory, gdy były wywiady z nim po skoku, reklamodawcy proponowali mu więcej niż mistrzowi świata Kamilowi Stochowi, telefon nie milkł. W końcu telefon zaczęła odbierać żona, bo jej się udawało odmawiać. Piotr nie umie.
- Tyle wtedy ludziom naobiecywałem, że ledwo potem wyszedłem na prostą. Nie umiem nie być sobą: nie mówić gwarą, inaczej się śmiać. Nie zabiegałem o popularność. Sama przyszła, nawet nie wiem kiedy. Stronę na Facebooku tak naprawdę założyła żona, dopiero potem ja się wciągnąłem, i poszło. Jak ją polubiło pierwsze tysiąc osób, cieszyłem się, że ludzie akceptują mnie takiego, jakim jestem. Jak doszedłem do pięciu tysięcy fanów, to byłem pewien, że będzie ich już tylko ubywać - mówił w 2013 w "Rzeczpospolitej". To był już ten moment, gdy go popularność zaczęła lekko przytłaczać i przerażać. - Straciłem podgląd na rzeczywistość, każdy chce mieć kawałek mnie. Nie jestem jak miś na Krupówkach. Jestem jak małpka - opowiadał wtedy.
Przez trzy następne sezony nie udało mu się już wrócić na podium Pucharu Świata. Wyniki psuły się z sezonu na sezon. Wielu obwiniało Żyłę za to, że drużynie nie udało się zdobyć medalu w igrzyskach w Soczi. Ale w mistrzostwach w Falun w 2015 pomógł zdobyć kolejny drużynowy brąz. Potem przyszła fatalna zima 2015/16: problemy z awansem do drugiej serii, ledwie 89 punktów Pucharu Świata, mniej niż zdobył Andrzej Stękała. I na koniec takiego sezonu: wiadomość że wraca Horngacher.
"Liczył, że tylko mu Stefan szepnie, a on już zacznie wygrywać"
- Nikt się nie bał, czy Piotrek mu zaufa. Tylko czy mu wystarczy cierpliwości, żeby wszystko ze Stefanem przejść. Bo pozycja dojazdowa, o której się cały czas mówi, to był tylko drobny element z tych, które Piotrek musiał przepracować. Najbardziej widoczny, najbardziej medialny, wyjściowy, ale nie najtrudniejszy. Piotrek zmieniał, ale mu w lecie nie szło. A może raczej: nie szło tak, jak się spodziewał. Jego wiara w Stefana była tak wielka, że liczył że tylko mu Stefan szepnie, a on już zacznie wygrywać. Ciężko pracował, ale bywały momenty, gdy przychodziło zwątpienie. Wtedy Stefan brał go na rozmowę, pół godziny przegadali, przeanalizowali i na drugi dzień Piotrek skakał dużo lepiej. Stefan mu ciągle powtarza: cierpliwość, spokój, będzie dobrze - mówi Maciej Kot.
- Piotrka kusiło, żeby wracać do swoich starych sposobów. Wracał do swoich, potem wracał do moich, aż uwierzył, że nowe pomysły działają. W jego skakaniu zmienialiśmy najwięcej. Z Piotrkiem pracuje się najciekawiej. Bo nigdy nie wiesz co przyniesie jutro. Wiem, wszyscy go za to kochamy. Ale musi się nauczyć traktować to bardziej profesjonalnie. Nie może w jednym skoku dawać sto procent, a w drugim trzydzieści. Ale pracuje nad tym. Stara się być powtarzalny - mówił Horngacher Sport.pl w grudniu. Niedługo po tym zaczęły się wielkie dni Żyły. Wygrana w mistrzostwach Polski w Zakopanem pokazała, na co go stać, a potem w Turnieju Czterech Skoczni był regularny jak nigdy. Nie zepsuł żadnego skoku, w żadnej z siedmiu serii. W finałowym konkursie wskoczył na podium. I to nie na trzecie miejsce, czego się można było spodziewać przed Bischofshofen, bo strata do Stefana Krafta była mała. Ale na drugie, wyprzedzając Daniela Andre Tandego. Wrócił też w Bischofshofen po niemal czterech latach na podium Pucharu Świata. - Wiedziałem, że Piotrek będzie dobry. Ale nie wiedziałem, że aż tak dobry na tle innych. Oni mieli problem z utrzymaniem regularności, a on nie. Oni tracili rozpęd, a on się rozpędzał - mówi Maciej Kot.
Złożyło się to wszystko dla Żyły wyjątkowo, a jeszcze pierwszy pucharowy weekend po Turnieju Czterech Skoczni wypadł w tym sezonie w jego rodzinnej Wiśle. Wisła wreszcie się doczekała pełnego weekendu PŚ. On się wreszcie doczekał weekendu, w którym mógł kwalifikacje potraktować jak trening, bo podczas turnieju awansował do dziesiątki Pucharu Świata.
Na wyremontowanych skoczniach w Wiśle Centrum, tam gdzie się uczyli Piotr i Adam Małysz, skacze już następny Żyła, dziesięcioletni Kuba.
- To jest ta twarz Piotrka, którą najmniej osób zna, a która mi najbardziej imponuje: męża i taty. Trzeba zobaczyć, jak on podchodzi do swoich dzieci, Kuby i Karoliny. Jak się nimi zajmuje, jak z nimi rozmawia i się w tym odnajduje - mówi Maciej Kot. Żyła i Kot od lat dzielą pokój na zgrupowaniach, żona Piotra i dziewczyna Maćka też się lubią i organizują czasem spotkania z dala od skoczni. - Piotrek nigdy nikogo nie udawał. Mówi to co myśli, choć wie, że niektórym się te żarty nie podobają. On się cieszy tym co robi i chciałby, żeby inni też mieli radość. Na co dzień jest sympatyczny, pogodny i bezproblemowy. Może dlatego tak się dobrze dogadujemy. Jego radość życia dobrze na mnie wpływa, bo ja jak mi nie idzie, to mam gorszy humor. I jego pozytywna energia mnie wtedy podnosi - mówi Kot.
W sobotę i niedzielę walczy o kolejne dobre miejsca w PŚ. A w poniedziałek 16 stycznia ma urodziny. Duże dziecko, o którym mówił Lepistoe, kończy 30 lat.
Piękna radość polskich skoczków po historycznym Turnieju Czterech Skoczni [ZDJĘCIA]