Sportowy sitcom, część 4: Napięta atmosfera, czyli syndrom Wielkiej Krokwi

Nasz Adam Małysz nie dość, że nie odnalazł trenażera, to jeszcze znalazł się pod niewyobrażalną wręcz presją, jaka towarzyszy konkursowi w Zakopanem. Nasz Małysz, dzięki psychologowi doktorowi Żołędziowi, znosi presję śpiewająco, ale inni

Sportowy sitcom, część 4: Napięta atmosfera, czyli syndrom Wielkiej Krokwi

Nasz Adam Małysz nie dość, że nie odnalazł trenażera, to jeszcze znalazł się pod niewyobrażalną wręcz presją, jaka towarzyszy konkursowi w Zakopanem. Nasz Małysz, dzięki psychologowi doktorowi Żołędziowi, znosi presję śpiewająco, ale inni

Na Spitsbergenie zanotowano sejsmiczne wstrząsy, na Sumatrze - pierwsze oznaki zlodowacenia, a kukułki nad placem Zwycięstwa ułożyły się w locie w napis "Hanni, Hanni, polskiej ziemi ci nie oddamy".

Pierwszy tej strasznej presji nie wytrzymał prezes polskich siatkarzy Janusz Biesiada, który podał się do dymisji. Ponoć wymusił to sponsor siatkówki, czyli GSM Plus, bo Biesiada miał "dokumenty w potarganym stanie" i zapodział gdzieś 100 tys. złotych. Ale przyczyną jest oczywiście konkurs w Zakopanem. Gdyby w Polsce ludzie podawali się do dymisji tylko dlatego, że w kasie brakuje im dużej starej bańki, to kto by wymyślił taki szybki komputer, żeby zliczyć ich wszystkich?

Jeszcze większa panika wybuchła na antypodach. Pięciu rozstawionych tenisistów w Australian Open zamiast trenować, gapiło się szklanym wzrokiem w hotelowy sufit i powtarzało "Will Malysz win again?". Dlatego do trzeciej rundy nie doszedł ani Lleyton Hewitt, ani Gustavo Kuerten, ani Andre Agassi. Najbardziej pouczająca jest depresja na tle Małysza u triumfatora sprzed trzech lat Jewgienija Kafielnikowa. Przegrał w drugiej rundzie z Amerykaninem Aleksem Kimem zajmującym dopiero 234. pozycję w światowym rankingu tenisistów. Kim przyznał jednak, że w tajemnicy trenował z Michaelem Changiem i Toddem Martinem w Kalifornii. Może więc tam trzeba szukać trenażera?

Sportowa atmosfera opanowała również wirtualną rzeczywistość. W internecie nie ma ważniejszej sprawy niż savoir-vivre: Jak zachować się w Zakopcu? Czy przyjezdnych z kraju Goethego, Beckenbauera i Brunnera już przed konkursem obrzucić, czym tam najlepszym będziemy mogli, czy dopiero w trakcie? I czy wystarczą na nich łorcyki i kłonice, czy trza bedzie sięgnąć po cosik kunkretnego?

Organizatorzy jednak uspokajają, że impreza się uda i wszyscy przyjezdni - a ma ich być sto tysięcy - będą zadowoleni. Wszak słynna półpasmowa autostrada Kraków - Zakopane ma przepustowość sto tysięcy furmanek na 600-lecie Uniwersytetu Jagiellońskiego, a pociągi słyną z bezlitosnej wręcz punktualności. Mówi się nawet, że gdy Żydzi czekali na rozstąpienie się Morza Czerwonego, to mieli zegarki wyregulowane według kursowania pociągu z Chabówki do Herbów Nowych.

Tak, organizatorzy wiedzą, co mówią, bo na jednego kibica w Zakopanem przypadać będzie dwa koma sześć policjanta, strażaka ogniowego i UOP-owca. W końcu przyjazna, sportowa atmosfera do czegoś zobowiązuje.

Tylko redaktor Krzysztof Miklas wytrzymuje tę presję. Ba, zachowuje się tak, jakby w ogóle nie wiedział, co to jest "presja". Po tym, jak wykrył doping w tradycyjnym wigilijnym Eintopfie Hannawalda, szuka teraz dowodów na to, że podczas olimpiady w Salt Lake City Amerykanie na polską ekipę zrzucą stonkę ziemniaczaną.

Cdn.

Witold Bereś, Jerzy Skoczylas

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.